W 2025 r. w Polsce milion samochodów elektrycznych! Będą dopłaty, jak w Chinach?

Rząd zapowiada, że w nieodległej przyszłości krajowe drogi zapełnią się rodzimej produkcji samochodami z napędem elektrycznym. Szybki rozwój elektromobilności będzie oznaczał skok w nowoczesność, stanie się kołem zamachowym całej narodowej gospodarki. Sprawi, że w roli jej głównego atutu tanią siły roboczą, jak to jest obecnie, zastąpią wysoko zaawansowane technicznie wyroby przemysłowe.

Brzmi znajomo? Owszem, ale warto wiedzieć, że takie wizje kreślą nie tylko ministrowie z gabinetu premier Beaty Szydło, lecz również władze Chińskiej Republiki Ludowej. Losy realizowanego w Państwie Środka programu "zielonej motoryzacji" powinny  dać nam do myślenia...

Wicepremier Mateusz Morawiecki obiecuje, że w 2025 r. będziemy mieli milion samochodów elektrycznych. Cel postawiony w Pekinie mówi o dwóch milionach "elektryków" już w roku 2020. Wydaje się zatem znacznie ambitniejszy, ale pamiętajmy o gigantycznej różnicy w liczbie ludności i w możliwościach, także finansowych, obu krajów.

Reklama

W chiński program zaangażowane są potężne państwowe koncerny, centralny budżet wsparł jego realizację kwotą, która przekroczyła już 800 milionów dolarów. Polskie działania ograniczyły się jak dotychczas do paru prezentacji komputerowych oraz powołania spółki  ElectroMobility Poland SA, na której założenie zrzuciły się państwowe firmy energetyczne: Enea, Energa, Tauron i PGE. Każda z nich wyłożyła po 2,5 mln zł, co łącznie daje skromną, jak na skalę przedsięwzięcia, kwotę 10 mln zł.

Pierwszą inicjatywą  ElectroMobility Poland było ogłoszenie konkursu, którego celem jest "wyłonienie pięciu koncepcji elektrycznego pojazdu przyszłości. Zwycięskie koncepcje stanowić będą podstawę do produkcji prototypów." Chodzi o projekt samochodu: "klasyfikowanego w segmencie A (długość poniżej 3,75 m); przeznaczonego dla osoby pracującej lub aktywnie spędzającej czas w mieście (dojazd do i z pracy, wyjazd na zakupy itd.); o zasięgu min. 150 km na jednym ładowaniu baterii; możliwego do zbudowania oraz warunkowego dopuszczenia do ruchu".

Kryteriami oceny mają być: "wartość artystyczna projektu, produkowalność - możliwość zbudowania i produkcji, ergonomia, efektywność energetyczna, innowacyjność, bezpieczeństwo".

"Konkurs kierujemy do zawodowców, oczekując profesjonalnego poziomu projektów. Nie wymagamy jednak certyfikatów i referencji. Jeśli uważasz, że Twój projekt jest na najwyższym światowym poziomie to, nawet jeśli wcześniej nie zaprojektowałeś samochodu, chcielibyśmy go zobaczyć" - piszą organizatorzy.

Projekty powinny "wskazywać na silne związki z naszym krajem, jednocześnie uwzględniając najnowsze trendy stylizacyjno-konstrukcyjne oraz wpisywać się w ogólną koncepcję zintegrowanej komunikacji miejskiej".

Do udziału w jury konkursu, obok specjalistów z zakresu budowy samochodów i dizajnerów, zaproszono dziennikarzy motoryzacyjnych, kierowców rajdowych, a także... aktorkę. Rozstrzygnięcia mają nastąpić w połowie września. Autorzy nagrodzonych projektów  otrzymają po 50 tys. zł.

 Trzymamy kciuki, lecz trudno oprzeć się wrażeniu, że wspomniany konkurs jest bardziej przedsięwzięciem PR-owskim niż pierwszym konkretnym krokiem do wyznaczonego celu.

Inne podejście, inny potencjał, inny rozmach... Inny też jest punkt startu. W Polsce w ubiegłym roku zarejestrowano 66 elektrycznych samochodów. Słownie: sześćdziesiąt sześć. W Chinach - 507 000 (stuprocentowe "elektryki" i hybrydy typu plug-in), o 53 proc. więcej niż w 2015 r.

Podstawą tego robiącego wrażenie wyniku były jednak rządowe dotacje. Rząd ChRL dopłaca swoim obywatelom do każdego zakupionego przez nich auta elektrycznego 50 000 yuanów, czyli równowartość około 28 000 zł. Od początku tego roku państwowe bonusy zmalały do 30 000 CNY, co - pomimo wysiłku producentów pojazdów, którzy wprowadzają własne systemy dopłat - natychmiast znalazło odzwierciedlenie w wyraźnym spadku sprzedaży. "Okazuje się, że dla nabywców elektrycznych samochodów największą zachętą była ich dotowana cena, a nie samo auto" - piszą komentatorzy w Pekinie, wieszcząc, że będzie jeszcze dużo gorzej, gdy państwo, zgodnie z zapowiedziami, w 2020 r. całkowicie wycofa się z tego rodzaju finansowego wsparcia rynku "elektryków".

Aby samochody z napędem elektrycznym naprawdę się upowszechniły muszą być atrakcyjne cenowo i funkcjonalne co najmniej tak, jak współczesne auta spalinowe (zasięg, czas "tankowania", wygoda użytkowania). Musi też powstać sieć ogólnodostępnych punktów, umożliwiających  bezproblemowe, szybkie naładowanie ich akumulatorów. Jak na razie żaden z tych warunków nie został spełniony. Zarówno w Chinach, jak i tym bardziej w Polsce.     

AR                    

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy