Saab wraca zza grobu

Przez ostatnie kilka miesięcy słowo Saab wśród fanów marki wywoływało głównie płacz i zgrzytanie zębów.

Pojawiające się każdego tygodnia informacje o upadłości były bardzo emocjonujące, entuzjaści szwedzkiego producenta organizowali protesty i demonstracje.

Wiele wskazuje na to, że zakrojona na szeroką skalę akcja powolnego uśmiercania marki to wynik przemyślanych działań speców od PR. W myśl starej zasady - "dobrze, czy źle, byle po nazwisku"

Saab szybko stał się obiektem zainteresowania światowej opinii publicznej. Ostatecznie, po długich pertraktacjach Saab stał się w końcu własnością Spykera. General Motors sprzedał markę za około 74 mln dolarów, zatrzymując jednak dla siebie akcje preferencyjne o wartości 326 mln dolarów. Przyparty do ściany przez opinię publiczną rząd Szwecji zmuszony był udzielić Spykerowi gwarancji na pożyczkę 400 mln euro, którą firma zaciągnęła w Europejskim Banku Inwestycyjnym.

Reklama

Wygląda jednak na to, że finał tego dramatycznego przedstawienia rysuje się w optymistycznych barwach. Wczoraj, z fabryki w Trollhaettan wyjechały pierwsze od niemal dwóch miesięcy samochody.

Przez następnych kilka tygodni szwedzki producent wytwarzać ma po sto aut dziennie. Docelowa roczna produkcja osiągnąć ma pułap między sześćdziesiąt a siedemdziesiąty tysięcy pojazdów.

Biorąc pod uwagę moce produkcyjne to wciąż niewiele, ale i tak niemal dwa razy więcej niż w zeszłym roku. Pierwszym autem, jakie zjechało z taśmy po wznowieniu produkcji był nowy model 9-5. Filarem sprzedaży ma się jednak stać zmodernizowany model 9-3. Czy to wystarczy, by zapewnić przetrwanie firmie, które zatrudnia obecnie około 3400 osób? Odpowiedz na to pytanie poznamy już za kilka miesięcy.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Saab
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy