Polska motoryzacja, czyli o zaklinaniu rzeczywistości

Henryk Sienkiewicz napisał Trylogię dla pokrzepienia serc rodaków. Jak dzisiaj krzepi się ducha w narodzie? Przez roztaczanie wizji świetlanej przyszłości. Dotyczy to również motoryzacji...

W komunikacie, opublikowanym po ogłoszeniu przejęcia Opla przez PSA, Ministerstwo Rozwoju zadeklarowało, że przyjęło tę informację z zadowoleniem -  "Polski rząd jest przekonany, że przyszła współpraca z Grupą PSA będzie równie owocna dla obydwu stron". Przy okazji przypomniano, że General Motors to wieloletni, kluczowy partner Polski, który przez lata "mógł liczyć na ciągłe i intensywne wsparcie ze strony polskiego rządu. Łączna suma wsparcia otrzymanego przez Opla od 2003 r. wyniosła 70 mln euro. Zaowocowało to inwestycjami o łącznej wartości miliarda euro i zatrudnieniem ponad 4 tysięcy pracowników".

Reklama

Wicepremier, minister rozwoju i finansów Mateusz Morawiecki powiedział podczas Konferencji Izb Domów Maklerskich w Bukowinie Tatrzańskiej, że jego resort jest "w kontakcie z najwyższym kierownictwem zarówno Opla, jak i Peugeota". Prowadzi także "bardzo pozytywne" rozmowy na szczeblu ministerialnym ze stroną niemiecką i francuską.

No cóż, nadrabiamy miną i powołując się na historyczne zasługi kreślimy optymistyczne plany. Tymczasem ważne są konkrety. Jaki los czeka fabrykę w Gliwicach, w której produkuje się modele Astra i Cascada? Podobno nie ma żadnych powodów do obaw, ponieważ polskie zakłady  należą do najwydajniejszych wśród 12 fabryk Opla (zapewne m.in. dzięki kilkakrotnie niższym aniżeli w Europie Zachodniej płacom pracowników). Zgoda, tylko kto zagwarantuje, że w chwili, gdy przyjdzie podejmować decyzje o redukcji nadmiernie rozbudowanych mocy produkcyjnych, menedżerowie z PSA będą kierować się rachunkiem ekonomicznym, a nie polityką, która przestrzega przed zadzieraniem z rządem w Berlinie i potężnymi związkami zawodowymi w niemieckich fabrykach, zatrudniających połowę z liczącej 40 tysięcy osób załogi Opla?

Właśnie polityka legła parę lat temu u podstaw decyzji, że nowa generacja popularnego Fiata Pandy będzie produkowana we Włoszech, a nie w fabryce w Tychach, też tak przecież chwalonej za efektywność. Podczas salonu samochodowego w Genewie prezes koncernu Fiat Chrysler Automobiles Sergio Marchionne napomknął, że około 2019-2020 roku "Panda pójdzie gdzie indziej", bowiem zakłady Pomigliano d'Arco są przygotowane, by z ich taśm montażowych zjeżdżały modele Alfa Romeo czy Maserati. Ta krótka, jakby mimochodem rzucona uwaga podekscytowała dziennikarzy, którzy uznali, że Panda wróci do Tychów. W niektórych polskich mediach tytuły informacji na ten temat nie miały nawet znaku zapytania. Tymczasem nic nie zostało jeszcze przesądzone. Charyzmatyczny szef FCA znany jest nie tylko ze swej niechęci do garniturów, lecz również z nie zawsze znajdujących potwierdzenie w rzeczywistości zapowiedzi. Nawet wicepremier Morawiecki wykazał się wobec jego słów ostrożnością. Stwierdził, iż są prowadzone rozmowy z kierownictwem Fiata i "jest szansa, że przyciągniemy do Polski produkcję nowego modelu", dodając od razu, że jest to "oczywiście decyzja właściciela".

W zaklinaniu rzeczywistości bardzo pomocne bywa określenie: "wymieniana (wymieniany) wśród...". Ileż to razy Polska była "wymieniana wśród krajów" branych pod uwagę jako miejsce ogromnych motoryzacyjnych inwestycji. Potem okazywało się, że owe upragnione fabryki zbudowano gdzie indziej. Miało być pięknie jak nigdy, a wyszło... jak zawsze. 

Wyciąganie optymistycznych wniosków na podstawie mglistych obietnic, zawoalowanych dygresji, czytania między wierszami... Oczywiście każdemu wolno marzyć, lecz warto pamiętać, że bujanie w obłokach często kończy się bolesnym lądowaniem na twardej ziemi.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy