"Polnische Wirtschaft" czyli "polska gospodarka". Lepsza od niemieckiej?

Coś zaskakująco złego dzieje się z niemiecką gospodarką, czy szerzej - z całym tamtejszym biznesem.

Symbolem marnotrawstwa, nieudolności i niemocy stała się budowa portu lotniczego Berlin-Brandenburg, nazywanego już złośliwie "niemieckim Modlinem". Miał on zostać ukończony cztery lata temu, tymczasem w najlepszym razie pierwsze samoloty pojawią się na jego płycie w drugiej połowie 2017 roku. Jeżeli w ogóle, bo coraz częściej mówi się, że trwająca od prawie 10 lat budowa ogromnego lotniska, która dotychczas kosztowała ponad 5 miliardów euro, znacznie przekraczając ustalony na początku budżet, zostanie całkowicie porzucona, stając się najdroższą w historii ruiną.

Reklama

Deutsche Bank, jedna z największych i najbardziej renomowanych niemieckich instytucji finansowych, zapowiedział, że w trzecim kwartale tego roku spodziewa się straty w wysokości 6,2 miliarda euro, z czego 1,2 mld pochłoną bliżej nieokreślone "koszty prawne". Szczegółów nie ujawniono, jednak krążą pogłoski, że problemy DB mogą wynikać z oskarżeń o udział w praniu brudnych pieniędzy w Rosji. Skutek jest taki, że notowane na giełdzie we Frankfurcie nad Menem akcje Deutsche Banku gwałtownie potaniały, do najniższego od 2009 r. poziomu.

Oczywiście największym cieniem na reputacji niemieckiej gospodarki kładzie się afera spalinowa Volkswagena.

- W międzynarodowym składzie pojechaliśmy do Niemiec, by negocjować zakup kosztującego kilka milionów euro specjalistycznego wyposażenia dla fabryki w Polsce - opowiada znajomy pracownik rodzimej filii wielkiej, zagranicznej korporacji. -  Naszym partnerem był jeden z najbardziej renomowanych na świecie producentów tego typu urządzeń. Przedstawiliśmy listę wymogów, które musi spełniać zamawiana maszyna. Niemcy kiwali głowami i mówili, że to dla nich "kein Problem". Wtedy ktoś od nas, chyba Włoch, rzucił, żeby tylko nie było takich historii, jak z "das Auto". Miał to być taki lekki żarcik na zakończenie rozmów. Gospodarze jednak zupełnie go nie zrozumieli, natychmiast spochmurnieli i atmosfera zdecydowanie siadła.

Afera spalinowa nie tylko szkodzi wizerunkowi Volkswagena i całej niemieckiej gospodarki, ale ma też swoje wymierne skutki finansowe, przy których strata Deutsche Banku może wydawać się zwykłą bułką z wurstem. Rację bytu traci też nadana jej potoczna nazwa "dieselszwindel", bowiem VW przyznał właśnie, iż manipulowano nie tylko danymi dotyczącymi emisji tlenków azotu, ale także dwutlenku węgla, również w samochodach z silnikami benzynowymi. "W toku wewnętrznego śledztwa ujawniono, że doszło do nieścisłości podczas określania wartości emisji CO2 w czasie homologowania poszczególnych serii aut. Według aktualnej oceny nieścisłości mogą dotyczyć 800 tysięcy pojazdów (...) Pierwsze szacunki wskazują, że związane z tym konsekwencje finansowe mogą wynieść dwa miliardy euro" - czytamy w oficjalnym komunikacie.

Można by rzec: dwa miliardy wte, dwa miliardy wewte, jakie to ma znaczenie... Dynamika wydarzeń (przypomnijmy, że amerykańska Agencja Ochrony Środowiska stwierdziła ostatnio, że VW manipulował pomiarami spalin także w samochodach z silnikami Diesla o pojemności 3 litrów, przy czym rzecznik Volkswagena zdecydowanie zaprzeczył tym zarzutom) każe jednak postawić pytanie o przyszłość koncernu z Wolfsburga.

Mimo ostatnich potężnych ciosów, miliardowych, nieprzewidzianych wcześniej wydatków i bolesnej utraty zaufania, wydaje się niezagrożona. Mówimy wszak o gigancie, który zatrudnia na całym świecie prawie 600 tysięcy pracowników i produkuje rocznie ponad 10 mln pojazdów. O właścicielu 11 marek samochodów i motocykli, tysięcy patentów, a także 119 fabryk w Europie, obu Amerykach, Azji i Afryce. Jego roczne przychody ze sprzedaży sięgnęły w ubiegłym roku 202 miliardów euro, a zysk netto przekroczył 11 mld euro. Warto przypomnieć sobie jednak los, jaki spotkał koreańskiego potentata przemysłowego Daewoo, czwarty co do wielkości bank inwestycyjny w USA Lehman Brothers czy amerykańskie linie lotnicze Pan Am. Też wydawały się potęgami, którymi trudno zachwiać, a zostały, z różnych przyczyn, bankrutami.

Ktoś zapyta: a co nas to wszystko obchodzi? Niektórzy nawet wyrażają cichą satysfakcję, przypominając używane z lubością za zachodnią granicą określenie "polnische Wirtschaft", czyli "polska gospodarka", oznaczające złą organizację, bałagan i nieudolność. Czy teraz będzie się mawiało w takim samym kontekście o "deutsche Wirtschaft"? Nie cieszmy się jednak za bardzo, bowiem Niemcy są największym i najważniejszym partnerem gospodarczym Polski i ich kłopoty bardzo szybko stają się naszymi kłopotami.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy