Pedały Toyoty, czyli wielka afera o nic!

O tym, że Toyota przeszła nagle na ciemną stronę mocy, wiedzą w Ameryce wszyscy. Po serii wypadków spowodowanych "niekontrolowanym przyspieszaniem" samochody japońskiego producenta wywołują u amerykańskich dzieci większy lęk niż w Polsce czyniła to czarna wołga.

Sprawa, którą nagłośniły niemal wszystkie światowe media, mocno odbiła się na nieskazitelnym dotąd wizerunku marki. Rozprzestrzeniającą się psychozę strachu najmocniej odczuli dealerzy.

Zarząd Toyoty - wbrew oczekiwaniom niektórych amerykańskich mediów - nie popełnił wcale harakiri. Jednak - jak na Japończyków przystało - zachował się honorowo. Na jednej z konferencji prasowych z ust prezesa Akio Toyody padło słowo "przepraszam". Nie krył on również faktu, że normalnie, po ludzku, jest mu z tego powodu przykro.

Media w ataku

Sprawę umiejętnie podgrzewały amerykańskie media. Rekordy oglądalności biło mrożące krew w żyłach nagranie "szaleńczej jazdy" jednego z kierowców priusa, którego sunące autostradą auto nagle zaczęło przyspieszać. 61-letni nieszczęśnik przez 20 minut podróżował z "ogromną" prędkością 140 km/h, zanim przy pomocy hamulca awaryjnego oraz wezwanego wcześniej radiowozu policji(!) udało mu się w końcu zatrzymać auto.

Reklama

Jak to w Ameryce bywa, nikt nie zapytał o to, czemu sunący po autostradzie starszy pan z Kalifornii nie wpadł na to, by - najzwyczajniej w świecie - przekręcić kluczyk zapłonu. Zamiast tego "przerażony" chwycił za telefon i zadzwonił na policję.

Podobne filmiki pojawiły się również w internecie. Na jednym z nich rozmowa przerażonego kierowcy toyoty z dyżurnym numeru alarmowego kończyła się nawet wypadkiem - jeśli wierzyć komentarzom internatów - ze skutkiem śmiertelnym.

9 mln aut do naprawy

Cała sprawa miała dla Toyoty tragiczne skutki. By ratować wizerunek firmy, od 2009 roku w związku z "niekontrolowanym" przyspieszaniem do serwisów wezwano rekordową liczbę 9 milionów (!) samochodów. W 5 milionach aut wymieniono dywaniki, w 4 milionach - elektroniczne pedały przyspieszenia.

Japoński producent wydał ogromne pieniądze na to, by uspokoić swoich klientów. Niestety - sprzedaż toyot na amerykańskim rynku spadła o 11 procent. Psychoza strachu zaowocowała też kolejnymi amerykańskimi akcjami serwisowymi. Część tamtejszych kierowców zgłosiło problem z układem hamulcowym.

Twierdzili oni, że na mokrej i śliskiej nawierzchni samochód zdecydowanie za słabo hamuje... Nauczona doświadczeniem Toyota przyznała im rację i wezwała auta do serwisów celem "zmiany oprogramowania" (czyżby opóźniono moment ingerencji układu ABS?). Na tym jednak zła passa się nie skończyła.

Po "usterkach" związanych z przyspieszaniem i hamowaniem przyszła pora na problemy z prowadzeniem auta. Kierowcy niektórych corolli zaczęli zgłaszać problemy z "dziwnym działaniem układu wspomagania kierownicy". Ich zdaniem - przy prędkościach powyżej 40 mil/h (od 65 km/h) wspomaganie działa zbyt mocno, przez co "samochód trudno jest wyprowadzić z poślizgu"(jak każde inne auto przy tej prędkości). Ponadto zwrócono producentowi uwagę, że przy bocznym wietrze "kierownicę trzymać trzeba mocno i dwiema rękami" (doprawdy, szokujące i odkrywcze).

89 zgonów

Ostatecznie amerykańskie raporty mówiły aż o 89 zgonach w wypadkach spowodowanych "niekontrolowanym" przyspieszaniem pojazdów Toyoty i Lexusa.

Sprawą zajął się nawet amerykański Kongres. W lutym ubiegłego roku przed specjalnie powołaną komisją śledczą Izby Reprezentantów Kongresu USA stanął sam szef koncernu Toyoty - Akio Toyoda.

Wkrótce potem, kolejną wymierzona w Toyotę ofensywę przeprowadziły media. Telewizja ABC wyemitowała materiał lokalny, w którym elektronik połączył kilka wychodzących z pedału przyspieszenia przewodów i za pomocą odpowiedniego rezystora wywołał efekt przyspieszania. Oczywiście taki scenariusz był mniej prawdopodobny niż trafienie w "totku" trzech szóstek pod rząd (no, chyba, że wychodzące z pedału przewody wypadną z wtyczki, zewrą się w odpowiednim miejscu i - przez przypadek - znajdzie się między nimi 200-omowy opornik), niemniej jednak, duża część Amerykanów oburzona była faktem, że komputer pokładowy auta nie zanotował błędu (bo i jak miał wykryć, skoro w miejsce pedału wstawiono imitujący go opornik...?).

Usterki nie znaleziono...

Na szczęście dla Toyoty ciągnąca się latami sprawa powoli dobiega końca. Departament Transportu USA opublikował właśnie wyniki zleconych przez Kongres badań przeprowadzonych przez Amerykańską Agencję Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego (NTHSA). Jej specjaliści, przy pomocy inżynierów... NASA (!), przez dziesięć miesięcy skrupulatnie badali samochody, których właściciele zgłaszali problemy z niekontrolowanym przyspieszaniem.

Wyniki badań - przynajmniej dla nas - nie są żadnym zaskoczeniem. W oświadczeniu NTHSA napisano, że elektroniczne systemy pojazdu oraz zakłócenia elektromagnetyczne "nie grają roli" w niezamierzonym przyspieszaniu pojazdów Toyoty. Stanowisko NTHSA potwierdziło tym samym, że - tak jak twierdzili Japończycy - zanotowane przypadki nie mają nic wspólnego z rzekomo wadliwym działaniem elektronicznego pedału gazu czy przepustnicy.

W oświadczeniu czytamy również, że zdaniem ekspertów większość przypadków niekontrolowanego przyspieszania pojazdów Toyoty ma związek z "niewłaściwym używaniem pedału gazu" (przez kierowców - przyp. red.). Większość przypadków przyspieszania toyot była więc spowodowana gapiostwem kierowców, którzy hamując wciskali równocześnie pedał przyspieszenia!

Komisja zaznaczyła jednak, że luźne dywaniki podłogowe, czasami, faktycznie spowodować mogły zakleszczenie się wciśniętego pedału przyspieszenia (co oznacza, że - by przerwać przyspieszanie - wystarczyło podnieść pedał stopą).

Zapłacą za głupotę Amerykanów?

Niezależnie od najnowszych wyników badań, Toyota z powodu "możliwej usterki" przywołała do serwisów 9 milionów samochodów, co jest największą akcją serwisową w historii motoryzacji. Japończycy, po tym jak udowodniono im szereg niedociągnięć, zapłacili również trzy kary, w łącznej wysokości 48,9 mln dolarów.

Do sądów w USA wpłynęły setki pozwów przeciwko Toyocie. Prognozowana suma odszkodowań sięgnąć może nawet 10 miliardów(!) dolarów. Scenariusz taki jest całkiem prawdopodobny, bowiem raport komisji nie wykluczył możliwości blokowania się pedału przyspieszenia w skutek luźnego dywanika podłogowego...

Dziennikarze wpuszczeni w maliny?

Niezależnie od finału sądowych postępowań wypada zauważyć, że ogromną krzywdę wyrządziły Toyocie amerykańskie media. Reporterzy prześcigali się w kolejnych sensacjach, każda - nawet najbardziej absurdalna sugestia - musiała być oficjalnie wyjaśniona przez przedstawicieli japońskiego koncernu.

Jesteśmy dalecy od zarzucania amerykańskim kolegom po fachu złej woli, ale wygląda na to, że część dziennikarzy dała się "wpuścić w maliny". Wykrycie rzekomych usterek w toyotach zbiegło się w czasie z kryzysem w branży motoryzacyjnej. Na zdyskredytowaniu Japończyków w oczach opinii społecznej mogło więc zależeć przedstawicielom amerykańskich koncernów, które - o mały włos - nie stały się bankrutami.

Do japońskiego koncernu nie pałają też miłością przedstawiciele amerykańskich związków zawodowych przemysłu motoryzacyjnego (UAW), których władze Toyoty - nie bez przyczyny - konsekwentnie nie chcą dopuścić do swoich amerykańskich fabryk (w dużej mierze, to właśnie roszczeniowa polityka UAW przyczyniła się do dramatycznej sytuacji w jakiej znalazły się Ford, General Motors i Chrysler, dla którego skończyło się to utratą niezależności).

Cóż, w świetle najnowszych informacji przeprosiny Amerykanów przez szefa koncernu - Akio Toyodę - przywołują na myśl dowcip, w którym Jasio skarcony został przez mamę za nazwanie siostry głupią. Zgodnie z poleceniem matki wydukał więc z siebie słowa "przepraszam Małgosiu... żeś głupia"...

Prawdę mówiąc, nie ma się jednak z czego śmiać. W wypadkach spowodowanych w większości "nieprawidłowym obchodzeniem się z pedałem przyspieszenia" w autach marek Lexus i Toyota zginęło w Stanach 89 osób!

Ciekawe, czy którakolwiek z lokalnych telewizji wysili się chociaż na amerykańskie "sorry!".

Zostań fanem naszego profilu na Facebooku. Tam można wygrać wiele motoryzacyjnych gadżetów. Wystarczy kliknąć w "lubię to" w poniższej ramce.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy