Niemcy przyznają się do porażki ws. aut elektryczych

Chociaż samochody elektryczne cieszą się rosnąca popularnością na całym świecie, klienci brutalnie weryfikują ambitne plany rządów i producentów.

W jednym z niedawnych wystąpień kanclerz Niemiec Angela Merkel przyznała, że kreowana do niedawna wizja miliona elektrycznych samochodów jeżdżących po drogach naszych zachodnich sąsiadów przed końcem dekady jest wysoce nieprawdopodobna. "Spoglądając na obecną sytuację, nie uda nam się osiągnąć tego celu" - stwierdziła szefowa niemieckiego rządu na poniedziałkowym spotkaniu z członkami partii CDU/CSU.

Niewinna z pozoru wypowiedź może oznaczać dla niemieckich władz spore problemy. Trzeba pamiętać, że w październiku ubiegłego roku Bundesrat, czyli Niemiecka Rada Związkowa (jedna z izb parlamentu), przegłosowała uchwałę wprowadzającą zakaz sprzedaży na terenie Niemiec nowych samochodów osobowych z silnikami spalinowymi począwszy od roku 2030. Niemcy od dłuższego czasu naciskały też na Komisję Europejską, by ta zajęła się sprawą ulg podatkowych, którymi - w wielu krajach Wspólnoty - objęte są pojazdy z silnikami wysokoprężnymi.

Reklama

Ambitne plany uczynienia z Niemiec czołowego producenta i głównego rynku zbytu elektrycznych samochodów w Europie zdają się oddalać. Kierowcy nie podzielają zachwytu producentów nad nowymi technologiami. Wg najnowszych danych po niemieckich drogach poruszało się w zeszłym roku niespełna 80 tys. samochodów elektrycznych. To prawdziwa kropla w morzu, jeśli wziąć pod uwagę, że każdego roku nasi zachodni sąsiedzi kupują ponad 3 mln nowych aut, a w całym kraju zarejestrowanych jest ok. 45 mln pojazdów!

Europejczycy, tylko z pozoru zachwycają się walorami aut z napędem elektrycznym. W rzeczywistości, gdy przychodzi pora wydania ciężko zarobionych pieniędzy, decydują się na auto z silnikiem spalinowym, które jest nie tylko tańsze, ale też zdecydowanie bardziej praktyczne. Z danych skupiającej producentów energii elektrycznej grupy BDEW wynika, że w najgęściej zaludnionych europejskich krajach działa obecnie ok. 7600 stacji do ładowania pojazdów elektrycznych. Dla porównania, w samej tylko Polsce, funkcjonuje około 6800... stacji benzynowych.

W czerwcu ubiegłego roku, otwierając konferencję dotyczącą elektromobilności, minister energii - Krzysztof Tchórzewski twierdził, że "Mamy szanse, by za 10 lat mieć milion samochodów elektrycznych w Polsce, a nasze spółki energetyczne miały 2 miliardy zł przychodów z tego tytułu". Oznacza to, że - począwszy od ubiegłego roku, co każde 12 miesięcy na polskich drogach musiałoby przybywać około 100 tys. tego typu pojazdów. W tym miejscu warto wyjaśnić, że sumaryczny wynik, jaki osiągnięto w zeszłym roku we wszystkich(!) krajach Starego Kontynentu wyniósł nieco powyżej 155 tys. pojazdów. To niespełna 1 proc.(!) ogółu nowych aut w Europie. Jak na tym tle prezentuje się Polska?

Z danych Stowarzyszenia Europejskich Producentów Samochodów (ACEA) wynika, że w zeszłym roku zarejestrowano u nas dokładnie 556 elektrycznych aut. Nie są to jednak wiarygodne dane. Nie wiadomo bowiem, ile z nich trafiło w prywatne ręce, a ile to wynik - wymaganych koncesjami - zakupów przez dealerów pojazdów demonstracyjnych.

Warto dodać, że w całym zeszłym roku w Centralnej Ewidencji Pojazdów przybyło nieco ponad 416 tys. nowych pojazdów. Oznacza to, że samochody elektryczne stanowiły - uwaga - 1/7 procenta(!) nowych aut. By zbliżyć się do ambitnych planów (a może raczej kreślonej przez rząd propagandy sukcesu?) wyniki sprzedaży trzeba by poprawić blisko 200-krotnie!

PR

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy