Nie daj robić się w balona!

Fani narzekają, że marki tracą swój charakter a postępująca globalizacja zabija prawdziwego ducha motoryzacji.

To prawda. Przynajmniej częściowo...

Przykładowo, kupując dzisiaj jaguara czy volvo, dostajemy w zasadzie trochę inaczej opakowanego forda. Ba, na płycie podłogowej focusa oparty jest nawet najnowszy land rover freelander! Podobnie, rzecz ma się chociażby w przypadku saabów (koncern GM), które to samochody śmiało można by nazwać najdroższymi oplami świata.

Nawet najbardziej utytułowani producenci bez wsparcia potężnych koncernów, przestają dawać sobie radę. Nowe konstrukcje Lamborghini na wskroś przeszyte są zapożyczeniami z matczynego Audi, a najsłynniejsze krwistoczerwone bolidy F1, prócz sylwetki czarnego konia, noszą na swych kadłubach znaczki Fiata.

Samochodową rzeczywistość kształtują dziś korporacje, w których coraz mniej jest miejsca dla pasjonatów. Prym wiodą księgowi... Entuzjastów nie napawa to raczej optymizmem, ale obiektywnie rzecz biorąc, jest to chyba jedyna droga rozwoju. Należy pamiętać, że pierwszy samochód skonstruowano jedynie z myślą o przemieszczaniu się.

W gruncie rzeczy, kompletnie bez znaczenia jest więc to, czy jeździ się podstarzałą skodą czy lśniącym nowością BMW. Z podstawowej funkcji, do jakiej oba te pojazdy zostały stworzone, wywiązują się dobrze. Fakt, to gigantyczne uproszczenie, bo nie obejmuje chociażby kwestii bezpieczeństwa, czy kosztów eksploatacji, ale jest w nim sporo racji.

Zresztą, większość zaciekłych dyskusji i kłótni pomiędzy sympatykami poszczególnych marek, jakie często toczą się na forach internetowych, można dziś uznać za całkowicie pozbawione sensu. Prawda, że opinie i przesądy nie wzięły się znikąd, ale pamiętajmy, że mamy już XXI wiek, a świat nie jest tak prosty, jak mogłoby się to wydawać. Właściciele samochodów niemieckich wychwalają je pod niebiosa, jeżdżący "japończykami" nie zamieniliby ich na żadne inne, a posiadacze aut włoskich i francuskich obraziliby się, gdyby ktoś zaproponował im kupno chociażby volkswagena. Kto ma rację? Wszyscy, bo tak naprawdę najważniejszym kryterium oceny każdego przedmiotu jest jakość. Pojęcie względne i często nadużywane.

Dla firm główną miarą jakości jest poziom zadowolenia klienta z towaru, jaki otrzymał. Można więc zaryzykować twierdzenie, że dacia logan może mieć lepszą jakość, niż mercedes klasy S, jeśli tylko właściciel tej pierwszej jest z niej bardziej zadowolony. Głupie?

Niezupełnie. Wniosek jest jeden. Nikt nigdy nie był, nie jest i nie będzie w swoich opiniach obiektywny. Każdy przy wyborze auta kieruje się przecież nieco innymi przesłankami. Udowadnianie całemu światu, że mój "golf" jest lepszy niż twoja "corolla" nie ma więc żadnego znaczenia, prócz terapeutycznego. Pomaga podnieść własne morale utwierdzając na w przekonaniu, że dokonaliśmy właściwego wyboru.

Prawda jest taka, że na utrwalaniu powstałych niegdyś stereotypów zależy jedynie producentom. Łatwo dajemy się wpuścić w maliny wierząc np., że auto niemieckie będzie mniej niezawodne, niż to pochodzące z Francji. Mało kto zdaje sobie sprawę z tego, że większość podzespołów wykorzystanych do budowy obydwu pochodzi o tych samych podwykonawców. Przykładowo: elektronikę dostarcza Bosch, przekładnie ZF a za układ hamulcowy Lucas. Zadaniem fabryki jest jedynie poskładanie tych klocków razem. Wszyscy chcą to wykonać jak najmniejszym kosztem, więc także i na tym polu, rozbieżności pomiędzy poszczególnymi markami są przeważnie niewielkie. Podział na samochody francuskie, niemieckie czy włoskie, w zasadzie, już dawno nie istnieje. Aktualnie częściej używa się określenia auto europejskie, amerykańskie, czy azjatyckie, przy czym te ostatnie często montowane są już w Europie.

Dzisiejsze kłótnie i spory biorą się z tego, że samochód już dawno przestał pełnić swoją podstawową funkcję. Nie jest to już tylko przyrząd do jeżdżenia. Aktualnie wyraża on także status społeczny, gusta, osobowość, czy wręcz pomaga leczyć kompleksy. To dobrze. Pamiętajmy jednak, że do punktu, w którym się znajdujemy, doszliśmy właśnie dzięki produkcji masowej i globalizacji. Gdyby nie ludzie pokroju Henrego Forda, czy Andre Citroena do dzisiaj jeździlibyśmy konno, co najwyżej drwiąc z tego, że sąsiad jeździ na oklep. O własnych czterech kółkach mogąc jedynie marzyć...

Reklama
INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy