​Koniec "prawdziwej motoryzacji". Bentley szokuje

Prorocy, którzy od dawna wieszczą koniec "prawdziwej motoryzacji", zyskują właśnie kolejny argument. Oto Bentley, słynący z napędzanych supermocnymi silnikami, superdrogich, luksusowych limuzyn, zapowiedział, że w ciągu kilku najbliższych lat całkowicie wycofa się z produkcji samochodów spalinowych. Od 2030 r. będzie oferował wyłącznie modele elektryczne. Chce stać się firmą niepozostawiającą po sobie żadnego "śladu węglowego" oraz w pełni "etyczną".

To zaskakująca decyzja, zważywszy, że jedną z wizytówek Bentleya jest dwunastocylindrowy silnik W12, co prawda niemieckiego pochodzenia, ale ostatnio kojarzony głównie z tą legendarną brytyjską marką, świętującą w ubiegłym roku stulecie swojego istnienia. Ów sześciolitrowej pojemności potwór o mocy 635 KM, zainstalowany w Continentalu GT, zapewnia fantastyczne osiągi (przyspieszenie ze startu do 100 km/godz. - 3,7 sekundy, prędkość maksymalna - 333 km/godz.) oraz niezapomniane wrażenia z jazdy, również dzięki gigantycznemu momentowi obrotowemu, maksymalnie sięgającemu 900 Nm. Taka sama jednostka trafia pod maskę SUV-a Bentayga Speed i sedana Flying Spur. Drugim silnikiem montowanym aktualnie w bentley'ach jest ośmiocylindrowe V8 bi-turbo, w każdej wersji dysponujące ponad 530 KM mocy.

Reklama

Niebawem trzeba się będzie z nimi pożegnać. Nie będzie żadnych etapów pośrednich, hybryd czy hybryd plug-in. Wyłącznie stuprocentowe "elektryki". Pierwszy taki pojazd z logo Bentleya ma pojawić się w 2025 r. Ostatni spalinowy pożegnamy pięć lat później. To najambitniejszy tego rodzaju program, ogłoszony przez producenta z Wysp Brytyjskich (przypomnijmy, że marka Bentley jest obecnie własnością koncernu Volkswagen AG). Kierownictwo firmy twierdzi, że dogadało już wszystkie jego szczegóły z dostawcami części i podzespołów oraz z innymi partnerami zewnętrznymi. Determinacji wspierają pieniądze. Wysokie marże, osiągane przez producentów luksusowych samochodów, zapewniają odpowiednie fundusze, pozwalające sfinansować kosztowne zmiany. Są również oszczędności - w czerwcu Bentley ogłosił zamiar likwidacji 1000 miejsc pracy, głównie w ramach dobrowolnych odejść oraz zwolnienia pracowników nieetatowych.

W "elektryfikacji" Bentley'a, niewątpliwie wymuszaną przez stale zaostrzane limity emisji CO2 dla samochodów sprzedawanych w Unii Europejskiej, ma też nie przeszkodzić fatalna sytuacja na rynku samochodowym, spowodowana pandemią koronawirusa. Ostatnie miesiące to dla tej gałęzi biznesu w Wielkiej Brytanii okres najgorszy od 1982 r.

Jak wspomnieliśmy, Bentley nie tylko zapowiedział osiągnięcie całkowitej  neutralności pod względem emisji dwutlenku węgla. Obiecał także, że stanie się firmą w pełni etyczną. A to oznacza m.in. zobowiązanie  do zwiększenia udziału kobiet oraz przedstawicieli mniejszości etnicznych na stanowiskach kierowniczych w firmie z obecnych 20 do 30 proc.

Poprzedniej jesieni mieliśmy okazję zwiedzić zatrudniającą (wówczas) około 4000 osób fabrykę Bentleya w Crewe, mieście w angielskim hrabstwie Cheshire. Jednym z punktów wycieczki był warsztat rękodzielniczy, w którym ręcznie, jedynie za pomocą elektronarzędzi składa się silniki V8.  Spokój, cisza, zero pośpiechu, żadnych pogaduszek, atmosfera powagi i skupienia. Dowiedzieliśmy się, że pięcioosobowemu zespołowi zmontowanie jednego silnika, wraz ze wszelkimi niezbędnymi testami, zajmuje 15 godzin. Co ciekawe, krócej, bo  9-10 godzin, trwa złożenie dwunastocylindrowego W12.

Wkrótce takie obrazki i opowieści staną się jedynie wspomnieniem.  No cóż, "taki mamy klimat"...

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama