Ferrari? Po co? Wystarczy klima i 100 KM. No i żeby było nowe

W Polsce sprzedaje się rocznie około 300 tysięcy nowych samochodów osobowych. Nabywcami większości z nich są firmy, urzędy, instytucje oraz osoby prowadzące działalność gospodarczą. Mówi się, że znacząca część aut zakupionych u polskich dealerów natychmiast trafia za granicę, w ramach tzw. reeksportu. Jedynie znikomy odsetek rodaków, czy może należałoby powiedzieć - promil, może pozwolić sobie na fabrycznie nowy pojazd marki zaliczanej do segmentu premium.

W Polsce sprzedaje się rocznie około 300 tysięcy nowych samochodów osobowych. Nabywcami większości z nich są firmy, urzędy, instytucje oraz osoby prowadzące działalność gospodarczą. Mówi się, że znacząca część aut zakupionych u polskich dealerów natychmiast trafia za granicę, w ramach tzw. reeksportu. Jedynie znikomy odsetek rodaków, czy może należałoby powiedzieć - promil, może pozwolić sobie na fabrycznie nowy pojazd marki zaliczanej do segmentu premium.

Mimo to, jeżdżąc na co dzień modelami z raczej nie najwyższej półki, autami starymi i bardzo starymi, zazwyczaj mocno sfatygowanymi, po licznych przejściach, z nie do końca znaną historią, trudnym do określenia przebiegiem, uwielbiamy rozprawiać o wyższości bmw 7 nad audi A8 (lub odwrotnie). Zastanawiać się nad zmianami dokonanymi w najnowszym porsche cayenne. Słowem - zajmować się pojazdami, na które prawdopodobnie nigdy w życiu nie będzie nas stać.

Nie inaczej jest w przypadku informacji o pewnym mieszkańcu Budapesztu, który na ulicach węgierskiej stolicy rozbił nowiutkie ferrari la ferrari, warte 12 mln zł. W komentarzach od razu pojawiły się opinie, że taki wóz to "plastik-fantastik", "włoski szajs"; że prawdziwi mężczyźni jeżdżą lambo aventadorem itp. itd. Przy okazji wywiązała się jednak ciekawa dyskusja, wywołana wpisem jednego z internautów:

Reklama

"Stać mnie na dość dużo (ale oczywiście nie na takie Ferrari), jak na polskie warunki. I mimo wszystko uważam, że kupowanie auta większego i droższego od Fiesty to pomyłka. Fakt, nie jestem pasjonatem motoryzacji i nie mam rodziny. Po co komuś dzisiaj np. duże Audi, kiedy małe auta również są wygodne? Prestiż czy o co chodzi? Dla mnie samochód to tylko narzędzie do przemieszczania się, dodatkowo niezbyt fajne, bo cały czas trzeba nim kierować. Kierownice mają wszystkie - od Forda Ka do Ferrari. Wszystkich też dotyczą ograniczenia prędkości i wszystkie wnerwiająco tłuką się na dziurach. Na czym zatem polega wasza fascynacja samochodami? Dla mnie liczy się tylko żeby auto było nowe, miało klimatyzację i 100-130 koni mocy. Resztę mam gdzieś" - napisał "Alex". No i zaczęło się... "Niby masz rację, ale kierować się w życiu tylko logiką to jest smutne. Czasami naprawdę chce się nacisnąć i trochę powariować takim autkiem co ma ze 400 koni. Ferrari, porsche, lambo, to samochody nie do jazdy codziennej do pracy i zazwyczaj są to trzecie albo czwarte auta dla takiego człowieka. Uwierz mi, że nawet gdy się chce poszpanować takim pojazdem, to warto dla takich chwil żyć." - stwierdził "remik".

Innego zdania jest "Maniek", który poparł "Alexa": "Święta prawda, bracie. Mam Forda Ka(mpfwagen) i jestem z niego zadowolony. Nawet zaliczyłem Pireneje na jego pokładzie. To jakaś dziwna chcica Polaka mieć "bryczkę". Tacy zbieracze szparagów, ogórków czy pomidorów, rozbijają się w Audi (najmniejszy to A6), widać też grube beemki, czy inny ochłap. Coraz częściej widać je na szrotach... Cóż, takie auto wymaga umiejętności. No, ale jeśli taki robotnik jeździ takim latadłem, to czym jeżdżą w Polsce prawdziwi mężczyźni i biznesmeni...??? Strach się bać."

A oto niektóre inne opinie...

"@": "Dla mnie auto, to jak drugi dom, jest w moim życiu bardzo ważne i nie mógłbym żyć bez auta. A gdybym jeździł fiestą przez cale życie, tego typu samochodem, to nawet teście (...) mówiliby że niczego w życiu nie osiągnąłem i nie stać mnie na dobry samochód. Wielu mówi , że po butach można ocenić człowieka, jak tak samo uważam, że po aucie jakim jeździ, również."

"Chris": "Do trumny nie zabierzesz, tam nie ma garażu. Są inne, ważniejsze rzeczy na świecie." "pani": "Wielu ludzi (w jakiś sposób ograniczonych), nadal uważa samochód za przedmiot kultu. Nie potrafią zrozumieć, że to takie samo narzędzie jak śrubokręt dla elektryka, czy nóż dla kucharza. Różnica jest w cenie i zastosowaniu, ale dalej to tylko narzędzie. Jak ktoś chce garnek w kuchni za 20 tys.? Jego sprawa."

"geek": "Różnice w komforcie (istotne) to były pomiędzy maluchem a polonezem. Dzisiaj faktycznie niewiele wszystkie te auta się różnią. Też uważam, że segment B to optymalny wybór." "q": "Nie jesteś pasjonatem motoryzacji i tyle w temacie, ja nie jestem pasjonatem wędkarstwa i gdybym poszedł na ryby, wystarczyłby kij, żyłka i haczyk, co nie znaczy, że uważam ludzi, wydających dużo pieniędzy na sprzęt wędkarski za idiotów, jeśli robią, co kochają, pomimo, że do mnie to nie trafia..." "Robert": "A od czego są wypożyczalnie samochodów, idź wzorem celebrytów. Chcesz poszaleć, wypożycz takie auto na kilka dni, jedź na tor i się powygłupiaj. A na zwykły dzień zwykły samochód, nie ma znaczenia czy będę stał w korku w ferrari, czy jak kolega w fieście. A co Wy o tym sądzicie? Czy tak jak "Alex" jesteście zdania, że samochód to "narzędzie do przemieszczania się" i wystarczy by był nowy, miał około 100 KM mocy i klimatyzację? A może jednak nadal pozostaje wyznacznikiem społecznego i materialnego statusu, przedmiotem kultu? Czy stosunek do samochodu zależy od tego czy jego właściciel jest miłośnikiem motoryzacji? Czy na wybór auta wpływa obawa o opinię otoczenia, sąsiadów, rodziny, znajomych? Czy produkowane obecnie samochody faktycznie niewiele się od siebie różnią, bo przecież wszystkie mają kierownicę, fotele, koła itp.? Czy tylko idiota wydaje kilkadziesiąt (i więcej) tysięcy na nowy wóz?

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy