Polski kierowca

Nie widzisz znaku? A czytać umiesz?

Kiedy przed wieloma laty, w dobie początków motoryzacji, projektowano znaki drogowe, zakładano zapewne, że proste i czytelne symbole będą dla kierowców ułatwieniem, gdyż staną się bardziej zrozumiałe, niż tablice z napisami. Życie spłatało jednak psikusa. Okazuje się bowiem, że znaczna część kierowców przestaje na znaki zwracać uwagę, zwłaszcza gdy jest ich dużo. Poza tym wielu zmotoryzowanych nie zna dokładnie znaczenia poszczególnych znaków, rozumie tylko te najważniejsze. Jest to, jak wiadomo, wynikiem marnego poziomu szkolenia i nauki pod testy.

Bardzo często też zdarza się, że kierowca zatrzymany przez policjanta za jakieś wykroczenie tłumaczy się: "ja nie widziałem znaku, nie zauważyłem go". Oczywiście niespostrzeżenie znaku nie stanowi żadnego usprawiedliwienia i trudno dociec, ile w takich tłumaczeniach prawdy, a ile naiwnych prób wykręcenia się od mandatu.

Tak czy owak, warto by uczynić coś, co poprawiłoby zauważalność znaków, zwłaszcza tych najważniejszych.

A może jednak napisy?

W niektórych krajach znaki zawierające napisy są bardzo powszechne. Chociażby w USA. Popatrzcie na przykłady:

Reklama

Widocznie tam uważają, że symbole okazują się czasem zbyt trudne dla ludzi, a jak jest ich więcej niż 10, to przeciętny osobnik gatunku homo sapiens już przestaje kojarzyć i zaczyna mu się mylić. Lepiej więc napisać, co ma kierowca zrobić, a czego nie mu nie wolno. Czytać zapewne potrafi, bo analfabetów jest już niewielu (nie licząc tych wtórnych).

Myślę, że coś w tym jest. Polscy kierowcy nagminnie lekceważą znaki drogowe. Jedni świadomie, inni ze względu na ułomności z zakresie wiedzy i spostrzegawczości. Gwoli sprawiedliwości, część znaków ustawiona jest zupełnie bez sensu. A zatem trzeba jasno i wyraźnie, łopatologicznie, kawę na ławę.

Inteligentne znaki ratują kierowcę przed wypadkiem

W XXI wieku, kiedy to zwykły smartfon jest zaawansowanym komputerem, znaki drogowe nie muszą być tylko kawałkiem pomalowanej blachy przykręconej do rury wbitej w ziemię. Przede wszystkim powinny być umieszczane na drodze w sposób inteligentny, a nie mechaniczny.

Jeden z czytelników pod moim niedawnym tekstem dotyczącym ograniczeń prędkości napisał, że kierowca powinien być informowany, z jakiego powodu prędkość jest na danym odcinku drogi ograniczona. Dużo w tym racji. Jeżeli wiemy, jakiego zagrożenia możemy spodziewać się na drodze, na pewno inaczej traktujemy takie ostrzeżenie, niż kolejny znak, który  nie wiadomo z jakiego powodu został umieszczony. Popatrzcie:

Taka tabliczka pod znakiem ostrzegającym o niebezpiecznym zakręcie z pewnością wzmocniłaby oddziaływanie na kierowców. Skoro ten zakręt jest naprawdę tak bardzo groźny, to lepiej zwolnię przed nim. Pewnie niejeden kierowca już miał wypadek w tym miejscu.

Współczesne zaawansowane technologie pozwalają też na instalację znaków sterowanych elektronicznie, na których można zdalnie zmieniać ich wskazania, a także włączać je lub wyłączać w zależności od warunków na drodze. Takie tablice można już spotkać w Polsce, ale tylko na autostradach i zazwyczaj informują one jedynie o korkach lub wypadkach. A przecież powinny występować na każdej drodze i pomagać kierowcom, ostrzegać ich o grożącym niebezpieczeństwie. Tak, jak np. w tej sytuacji:

Na takim znaku można zmieniać ograniczenie prędkości chociażby w zależności od pogody i śliskości jezdni. Tabliczka ostrzegająca o marznącej mżawce z pewnością wywołałaby większe wrażenie na kierowcy, niż zwykły znak bez żadnej dodatkowej informacji.

Oczywiście takie znaki muszą być obsługiwane przez lokalne centrum zarządzania ruchem, ale nie potrzeba do tego wcale sztabu ludzi. Wystarczy odpowiednie oprogramowanie i system czujników elektronicznych oraz kamer.

Spójrzcie na kolejny przykład:

Jestem przekonany, że tablica z taką informacją, gdyby była na autostradzie A1 pod Piotrkowem, zapobiegłaby karambolowi, który wydarzył się w styczniu tego roku podczas gęstej mgły. Do kierowców trzeba przemawiać prosto i bez ogródek: zwolnij, bo zaraz się zabijesz, zwolnij, bo przed tobą jest już karambol. Nie można liczyć na to, że ludzie sami potrafią myśleć, bo niestety praktyka pokazuje, iż nie potrafią. Trzeba więc pokazać im palcem, co jest dla nich niebezpieczne.

Tablica mogłaby więc nie tylko ostrzegać, ale także podpowiadać, co zrobić:

Oczywiście takie tablice musiałby być rozmieszczone dość gęsto, a nie co 50 km.  Jasne jest, że tego rodzaju instalacje są zdecydowanie droższe, niż tradycyjne znaki, ale za chwilę podpowiem, skąd można pozyskać na nie środki finansowe.

Zakładać też można, że zawsze znajdzie się kompletnie pozbawiony wyobraźni, inteligencji i szarych komórek kierowca, który zignoruje każdy znak i ostrzeżenie. Ale właśnie na takich cwaniaczkach i głupcach można zarobić, to oni mogą sfinansować te nowoczesne, inteligentne elektroniczne znaki. Zanim sami nie zostaną wyeliminowani...

Inteligentne znaki pomagają kierowcy

Znaki mogę nie tylko ostrzegać, ale także pomagać kierowcy w trudniejszych sytuacjach albo przypominać mu o istniejącym oznakowaniu. Innymi słowy, być przyjazne dla kierującego. Tak, jak choćby w tej sytuacji:

Wiadomo przecież, że dla niektórych kierowców skrzyżowanie z pierwszeństwem łamanym jest już zbyt trudne. Tu cieńsza kreska, tu grubsza, tu prawa strona,  tu lewa... Można się w tym pogubić. Może więc taka podpowiedź: "przejeżdżasz ostatni" byłaby bardzo pomocna. 

Jeszcze gorzej jest na skrzyżowaniu z sygnalizacją świetlną, na którym istnieją też znaki dotyczące pierwszeństwa łamanego. Są "specjaliści", którzy twierdzą, że kierowcy powinni te znaki wówczas uwzględniać. Aby rozwiać wszelkie wątpliwości, wystarczy umieścić taką tabliczkę świetlną, która oczywiście wyłączałaby się w razie awarii bądź wyłączenia sygnalizacji:

Jeszcze jedna propozycja, dotycząca oznakowania poziomego pasów ruchu. Oprócz strzałek kierunkowych warto umieszczać napisy, np. "pas tylko do skręcania":

Przypominałyby one kierowcy, że jeśli chce jechać prosto, to musi zmienić pas, bo z tego, który zajmuje, można tylko skręcać. Nikt nie mógłby też tłumaczyć się, że nie zauważył strzałek. Napis jak wół byłby na jezdni doskonale widoczny.

Wielki brat patrzy, czyli program 500 minus

Jak już wcześniej wspomniałem, system inteligentnych znaków to dodatkowe, ogromne koszty. Te środki można jednak łatwo wygospodarować. Jak? Z mandatów wymierzanych drogowym piratom, tym kierowcom, którzy naprawdę stwarzają poważne zagrożenie i utrudniają jazdę innym. Którzy wszelkie przepisy i znaki mają gdzieś, bo uważają się za lepszych od kierowców jeżdżących bezpiecznie.

Nawet najlepsze prawo nie jest nic warte, jeśli nie można wymusić jego przestrzegania. Każdy kierowca musi zatem wiedzieć, że droga to nie jest jego prywatny teren, na którym może robić co chce. Musi wiedzieć, że jest nadzorowany i kontrolowany.

Na początek może  być ostrzeżenie, na przykład takie:

Kierowca, który bez potrzeby zajmuje lewy pas, kiedy zobaczy na tablicy świetlnej numer rejestracyjny swojego auta i takie oto pytanie "po co jedziesz lewym pasem", zapewne  zorientuje się, że jest obserwowany i nadzorowany. Jeśli mimo to nie zjedzie na prawy pas, to na następnej bramce będzie już inny komunikat. Podobny do tego:

No właśnie, myślę, że same ostrzeżenia jednak nie wystarczą. Trzeba też pokazać, że rachunek za niebezpieczne wykroczenia będzie słony. Proponuję więc program dla zmotoryzowanych cwaniaczków "500 minus".  Z każdy niebezpieczny wyczyn minus 500 zł z twojej kieszeni, drogowy piracie.

O nieuchronności mandatu proponuję uprzedzać, co z pewnością zniechęciłoby innych:

Popatrzcie, takie oznakowanie i jeszcze symboliczny napis "500 zł." na jezdni chyba przemawiają do wyobraźni?

A teraz coś dla amatorów jazdy buspasem. Niech inni stoją w korku, a ja czmychnę sobie pasem dla autobusów. Tak? No to kolejne 500 zł wylatuje z twojego portfela. Stać cię na to? Zobaczymy jak długo.

Być może zaliczasz się do tych, którzy "muszą gdzieś zaparkować" i dlatego uważasz, że trawnik doskonale się do tego nadaje. No to będziesz miał "500 minus" razy dwa! 500 zł za nieprawidłowe parkowanie i 500 zł za odholowanie twojego rzęcha.

No i wreszcie jedno z najpoważniejszych i najgroźniejszych wykroczeń - omijanie pojazdu, który zatrzymał się przed przejściem w celu ustąpienia pierwszeństwa pieszemu. Nie ma na to żadnego usprawiedliwienia. Przez takie czyny ginie co roku kilkuset pieszych. Przed każdym niebezpiecznym przejściem bez sygnalizacji świetlnej powinna być więc umieszczona taka oto brama z tablicą ostrzegawczą. No i oczywiście kamery rejestrujące tego rodzaju wykroczenia.

Za taki czyn masz "500 minus" razy 5, czyli 2500 zł. Kilkakrotnie nadziejesz się na nasze kamery i będziesz musiał sprzedać swoją wspaniałą furę, by uregulować należności. Jeśli jesteś drogowym cwaniaczkiem, to każdego dnia masz okazję pozbyć się paru tysięcy złotych.

500 minus - biznesplan

Powołuję do życia firmę o nazwie "Centralny system nadzoru i kontroli ruchu drogowego". Na początek w całym kraju rozmieszczam w najbardziej niebezpiecznych miejscach łącznie 1000 kamer - 500 przed przejściami dla pieszych i 500 w innych miejscach (skrzyżowania, autostrady, drogi miejskie).

Załóżmy, że jedna supernowoczesna kamera z instalacją, okablowaniem, oprogramowaniem kosztuje 1 milion złotych. Mam na myśli taką kamerę, która umie analizować sytuację na drodze, ocenić np., czy zachowujesz bezpieczny odstęp, czy nie omijasz na przejściu dla pieszych, a jakość obrazu jest taka, iż mogę odczytać godzinę na twoim zegarku.. Zaciągam kredyt na 1 rok na kwotę 1000 x 1 000 000 = 1 000 000 000 zł. (jeden miliard).

Planuję, że kamery umieszczone przed przejściami będą w stanie upolować dziennie 10 kierowców, którzy omijają auto przepuszczające pieszych. A zatem każdego dnia wpłynie:

500 kamer x 2500 zł x 10 kierowców = 12 500 000 zł

co ciągu roku daje sumę:

365 dni x 12 500 000 zł. = 4 562 500 000

Pozostałe kamery przyniosą dochód:

500 kamer x 500  zł x 10 kierowców = 2 500 000 zł.

co ciągu roku daje sumę:

365 dni x 2 500 000 zł. = 912 500 000 zł.

Łącznie w ciągu roku przychód wynosi: 5 475 000 000 zł (prawie pięć i pół miliarda).

Po roku spłacam zatem kredyt, załóżmy, że kwotę 1 475 000 000 zł. Pozostają nam 4 miliardy. Z tego wydaliśmy łącznie 1 miliard na obsługę urządzeń, pensje dla pracowników itd.

Na czysto mamy więc zysk wynoszący 3 miliardy złotych!!! Przy okazji dla mnie poproszę za pomysł tylko 10% od tej imponującej sumy. Będę urządzony na całe życie!

Za 3 miliardy możemy już kupować i instalować elektroniczne inteligentne znaki drogowe i tablice ostrzegawcze, organizować lokalne centra zarządzania ruchem itd. Zobaczcie, jakie to proste. I kto sfinansuje to przedsięwzięcie? Właśnie te cwaniaczki, drogowi piraci. Sami ukręcą bat na siebie. Czyż to nie piękne? Czy to nie jest sprawiedliwe?

Uprościć procedury

Oczywiście trzeba wprowadzić odpowiednie regulacje prawne, zmienić taryfikatory. Nie może być tak, że właściciel pojazdu, który dostaje wezwanie do zapłacenia mandatu za zarejestrowane  wykroczenie, udaje, że nie wie, komu powierzył auto:  "Może tego dnia jechał wujek Zenon, a może babcia Klementyna, może mój brat Janusz, a może moja córeczka Karyna albo synalek Sebuś? Już nie pamiętam". Nie pamiętasz? No to ty zapłacisz i po sprawie. Jeśli zaś chodzi o firmy dysponujące flotami aut, to ich obowiązkiem powinno być prowadzenie ścisłej ewidencji, kto i kiedy korzysta ze służbowego samochodu. Nie prowadzicie takiej ewidencji? No to wy sami zapłacicie.

A w ogóle, jak to już wielokrotnie proponowałem, nie należy wysyłać każdorazowo żadnych wezwań do zapłaty, tylko doliczać łączną kwotę mandatów do należności skarbowych. Na koniec roku dostajesz zatem jedno łączne wezwanie z wykazem popełnionych wykroczeń. Jeśli nie zapłacisz, dobierze się do ciebie komornik skarbowy. Będziesz miał prawo się odwołać, ale to daremny trud, bo nagrania z kamer przecież nie kłamią. Za rozpatrzenie każdej sprawy należy wnieść opłatę. Ile? Tyle, ile kwota mandatu. Wygrasz, to opłata zostanie zwrócona, przegrasz - przepada.

To wcale nie polowanie na kasę

Wbrew pozorom nie chodzi tu jednak wcale o zbijanie fortuny na biednych kierowcach, o łatanie budżetu państwa itd. Celem tego przedsięwzięcia byłoby dotkliwe karanie tych zmotoryzowanych, którzy popełniają naprawdę poważne wykroczenia. Zwróćcie uwagę, jakie tu zasugerowałem: jazda komuś na bagażniku, przejeżdżanie na czerwonym, jazda buspasem, bezczelne parkowanie na trawnikach, omijanie pojazdu przepuszczającego pieszych.  Oczywiście repertuar można rozszerzyć, chociażby o wyprzedzanie połączone ze spychaniem nadjeżdżających z przeciwka, złośliwe zajeżdżanie drogi itd.

Kierowca, który ma chociaż odrobinę rozsądku i wyobraźni, nie popełnia takich wykroczeń. Nie musi się więc niczego obawiać. A ci, którzy je popełniają, są niebezpieczni dla innych i utrudniają jazdę pozostałym. Trzeba ich więc karać surowo i bezwzględnie.

Czy nie lepsze i o wiele bardziej pożądane jest surowe karanie za takie wykroczenia, niż stosowane obecnie niejako z automatu karanie za przekroczenia prędkości? Za nadmierną prędkość wystawiana jest obecnie zdecydowana większość mandatów. A ilu kierowców zostało ukaranych za omijanie pojazdu na przejściu? Tylko ci, co mieli wyjątkowy niefart, bo akurat za nimi jechał radiowóz. W proponowanym przeze mnie systemie masz natomiast jak w banku: przejedziesz na czerwonym - mandat już jest wprowadzany do systemu. Ominiesz pojazd, który zatrzymał się przed przejściem - mandat już w drodze.

Gdyby tylko wśród rodzimych "mistrzów kierownicy" rozeszła się wieść, że te kamery naprawdę nagrywają i nie ma tutaj litości, a kumpel zapłacił w zeszłym miesiącu 4500 zł. za swoje wyczyny, to na innych padłby blady strach. Wkrótce też zaczęłaby radykalnie spadać liczba tych groźnych wykroczeń, a więc i tragicznych wypadków. Najskuteczniej jest bowiem bić po kieszeni. Same tablice ostrzegające o karach za podobne wykroczenia działałyby też prewencyjnie. Mijając je codziennie może wreszcie niektórzy wbiliby sobie do głowy, czego na drodze robić nie wolno. I o to przecież chodzi.

Polski kierowca

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy