Polski kierowca

Jeśli ktoś trąbi... czyli "no jedź baranie, na co czekasz"

Sygnał dźwiękowy, potocznie nazywany klaksonem, w założeniu służy do ostrzegania o zbliżaniu się pojazdu, do ostrzegania przed niebezpieczeństwem. W Polsce klakson ma także inne zastosowania. Bywa używany jako narzędzie do "wymyślania" innym uczestnikom ruchu.

Jadę samochodem poza obszarem zabudowanym. Szeroka jezdnia z utwardzonymi poboczami. Przede mną,  właśnie na prawym poboczu dostrzegam mężczyznę na rowerze, który porusza się dziwnymi zygzakami. Istnieje obawa, że człowiek ten może nieoczekiwanie skręcić,  zapewne nie słyszy zbliżającego się mojego auta.

Przyciskam klakson, wysyłam krótki sygnał w celu ostrzeżenia tego rowerzysty. Poskutkowało, bo zaprzestał on wykonywania zygzaków, ale za to, gdy przejeżdżam obok niego, odwraca się i puka wymownie palcem w czoło. To typowo polska reakcja.

Reklama

Bardzo często taki właśnie jest w naszym kraju odbiór ostrzegawczego sygnału dźwiękowego. Niedouczonym i pozbawionym wyobraźni uczestnikom ruchu wydaje się, że jeśli ktoś trąbi, to z pewnością chce ich znieważyć, naubliżać im itd. Nie ma to jak wysoka świadomość i kultura motoryzacyjna.

Lepiej zatrąbić, niż doprowadzić do wypadku

Oczywiście takimi gestami, jak ten, który zaprezentował ów rowerzysta, przejmować się nie należy. Na marginesie, podobno jest tak, że ten, kto stuka się w głowę, wskazuje, jaki organ mu niedomaga, z czym ma problemy...

Lepiej mimo wszystko takiego delikwenta ostrzec, niż jechać dalej zakładając bezpodstawnie, że nic się nie stanie i za chwilę mieć go na masce.  Jest to tym bardziej istotne, że rowery w ogromnej większości nie mają lusterek.  Nie można zatem ostrzec rowerzysty np. błyśnięciem światłami drogowymi, zwłaszcza w ciągu dnia. To samo dotyczy pieszych, którzy idą zwróceni do nas plecami.

Nowoczesne samochody są natomiast na tyle ciche, że nawet przy znacznej prędkości mogą być niesłyszane odpowiednio wcześnie. Zwłaszcza, jeśli rowerzysta lub pieszy ma słuchawki na uszach, co jest przecież bardzo modne.

Jeżeli zatem widzimy jadącego dziwnie rowerzystę, jeśli dostrzegamy biegnącego w kierunku jezdni pieszego, jeśli samochód podążający przed nami, do którego się zbliżamy z zamiarem wyprzedzenia, wykonuje jakieś dziwne, niepewne ruchy, to lepiej użyć klaksonu, niż zaniechać tego i doprowadzić do wypadku lub kolizji.

Oczywiście sygnał dźwiękowy powinien być wysłany z odpowiedniej odległości. Nagłe zatrąbienie tuż za plecami rowerzysty, pieszego, a nawet kierującego samochodem nic już nie daje, natomiast może kogoś wystraszyć i spowodować, że wykona niespodziewany, niebezpieczny manewr.

Sam klakson niczego nie załatwia

Sygnał dźwiękowy nie gwarantuje jednak, że niebezpieczeństwo zostało już zażegnane. Jeśli ostrzeżony uczestnik ruchu nadal zachowuje się dziwnie lub niepewnie, powinniśmy niezwłocznie podjąć właściwy manewr, a więc hamować, zrezygnować z wyprzedzania, poczekać.

Oczywiście sygnałów dźwiękowych nie należy nigdy nadużywać, trąbiąc "na wszelki wypadek" na każdego wyprzedzanego rowerzystę, na każdego pieszego.  Używamy klaksonu tylko wtedy, gdy obserwacja lub intuicja mówi nam, że coś jest nie tak, że ten uczestnik ruchu może nie wiedzieć o zbliżaniu się naszego pojazdu albo błędnie ocenił naszą prędkość.

Warto pamiętać, że na obszarze zabudowanym używanie sygnałów dźwiękowych jest zasadniczo zabronione, z wyjątkiem sytuacji, w których konieczne jest ostrzeżenie  o bezpośrednim niebezpieczeństwie.

Osobliwym zjawiskiem jest trąbienie na dziewczyny idące chodnikiem. Chciałoby się rzec: wiocha i prostactwo. To zachowania mniej więcej na tym samym poziomie, co pogwizdywanie (w wersji pieszej) albo komentowanie: ty, zobacz, jaka d.... idzie.

Nie jestem (na szczęście) dziewczyną, ale myślę, że każda szanująca się przedstawicielka płci pięknej powinna ostentacyjnie lekceważyć takie zaloty. Chyba, że jest na tym samym poziomie i coś takiego jej imponuje.

Ruszaj kolego, bo się zagapiłeś

Nie tylko w Polsce, ale w wielu krajach klakson używany jest często także do ponaglania tych, którzy zagapili się, np. oczekując przed skrzyżowaniem na sygnał zielony  Formalnie na obszarze zabudowanym jest to sprzeczne z przepisami, ale tu byłbym dość tolerancyjny.

Jeśli zapalił się już dawno sygnał zielony, a pojazd przede mną nadal stoi, to można najpierw błysnąć światłami. Jeżeli jednak i to nie daje rezultatów, to co mam zrobić? Wyjść, zapukać w szybę i zapytać: czy zechciałby pan wreszcie ruszyć?

Takie krótkie "trąbnięcie" jest po prostu przypomnieniem: "ruszaj kolego, już dawno mamy zielone". Tyle tylko, że polscy mistrzowie kierownicy bardzo często, zamiast podziękować podniesieniem ręki za przypomnienie, jak to praktykowane jest w bardziej cywilizowanych motoryzacyjnie krajach, reagują agresją, pokazując środkowy palec lub czyniąc inne chamskie gesty. No tak, ktoś ośmielił się jaśnie panu burakowi przypomnieć, że nie jest sam na drodze.

A przecież każde takie zagapienie powoduje, że mniej samochodów przejedzie w jednym cyklu świateł.

I tu znowu oczywiście trzeba wykazać się odrobiną rozsądku i nie trąbić natychmiast po zapaleniu się sygnału zielonego. Jeśli jednak sami zagapiliśmy się, to nie ma się co obrażać, że ktoś po kilkunastu sekundach zwrócił nam uwagę klaksonem. Jeśli podniesiemy rękę w geście podziękowania, będzie od razu milej. Tak jakbyśmy chcieli powiedzieć: "przepraszam, już jadę".

Nigdy nie poganiaj klaksonem

Czym innym jest jednak króciutkie użycie klaksonu w przypadku zagapienia się innego kierowcy przed sygnałem świetlnym, a zupełnie czym innym wywieranie presji na wykonanie jakiegoś manewru.

Znany jest wypadek młodego człowieka, który dopiero od miesiąca miał prawo jazdy. Wyjeżdżał z drogi podporządkowanej; na drodze z pierwszeństwem panował duży ruch pojazdów. Początkujący kierowca obawiał się wykonania szybkiego, zdecydowanego manewru, przepuszczał kolejne samochody.  Za nim zatrzymał się inny pojazd, a znajdujący się w tym aucie "mistrz" zniecierpliwiony czekaniem  (bo on by już dawno "wstrzelił się" pomiędzy jadące samochody), zaczął agresywnie trąbić, a potem wychylił się przez okno  i krzyczał "no jedź baranie, na co czekasz?".  Jakże to swojskie obyczaje, prawda?

Zdeprymowany młody adept kierownicy w końcu desperacko ruszył, tyle że nie ocenił prawidłowo prędkości zbliżającej się furgonetki i doprowadził do zderzenia, w którym sam został poważnie ranny.

W podobnych przypadkach nigdy nikogo nie poganiajmy, nie zmuszajmy do ryzykownych manewrów, bo możemy stać się współsprawcami groźnego wypadku. Trudno, jeśli ten kierowca przed nami boi się, czeka, trąbieniem niewiele wskóramy, a możemy go tylko zdenerwować i doprowadzić do nieobliczalnych zachowań.

Podobnie, chamstwem i chuligaństwem jest "siedzenie na bagażniku" pojazdu, który właśnie wyprzedza inne auto i ponaglanie go klaksonem, by jak najszybciej zakończył manewr i ustąpił nam z drogi.  A co ma zrobić, unieść się w powietrze, bo nam się spieszy?

Nie każde auto ma przecież tak dobre przyspieszenie, jak nasze, nie każdy kierowca musi dusić gaz do deski, tak jak my.

A już kompletnym prostactwem jest trąbienie na "elki" czy samochody nauki jazdy. Nasuwa tu się znane przysłowie: zapomniał wół, jak cielęciem był...

Nie wymyślaj nikomu klaksonem

Zdarza się często, że reakcją na czyjś błędny manewr jest przeraźliwe trąbienie drugiego kierowcy.  Ot, na przykład, ktoś wyjechał z drogi podporządkowanej i zmusił nas do lekkiego przyhamowania.  Są tacy, którzy w tej sytuacji od razu wściekle naciskają klakson. 

Wówczas brzmi to już nie jako ostrzeżenie, ale jako wymyślanie tamtemu kierowcy.

No i co to daje? Już stało się, przecież korona nam z głowy nie spadła. Mam czasami wrażenie, że ten kto tak agresywnie trąbi, musiał w opisanej sytuacji wzbić się na szczyty swoich wątpliwych umiejętności i tak bardzo jest przerażony, iż daje upust frustracji i nerwom.

Jak dowodzi praktyka, u tego "obtrąbionego", nawet jeśli wie, że zrobił coś źle, natychmiast znika wszelkie poczucie winy.  Agresja rodzi agresję. Niekiedy w takich sytuacjach zbesztany klaksonem kierowca zaczyna robić inne złośliwości, przyhamowuje gwałtownie, zatrzymuje się, wzmaga się zdenerwowanie jednego i drugiego. Czasem dochodzi nawet do rękoczynów. Czy warto do tego doprowadzać? Czy nie lepiej zignorować zdarzenie, pokazując, że jesteśmy lepsi i umieliśmy właściwie zareagować?

Zresztą znana zasada głosi, że chama i tak niewiele można nauczyć.

Prawdziwi zawodowcy jeżdżą tak, iż rzadko muszą używać klaksonu, a jeśli już, to w sytuacji naprawdę awaryjnej. Warto się na nich wzorować.

O wiele lepsza od klaksonu jest intuicja, pozwalająca przewidzieć, co ktoś inny może za chwilę uczynić. No, ale do tego trzeba mieć trochę doświadczenia, a przede wszystkim umieć myśleć i kierować się wyobraźnią. To zaś nie wszystkim jest dane.

Polski kierowca

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy