Polski kierowca

Egzaminy na prawo jazdy są za łatwe!

W naszym kraju wciąż słychać głosy, że egzaminy na prawo jazdy są za trudne.

No bo trzeba wykonywać skomplikowane rzekomo manewry, uczyć się budowy silnika, zdawać niesłychanie trudne testy... No jasne, najlepiej by było, gdyby w ogóle znieść egzaminy na prawo jazdy i nie każdy próbuje swoich sił na drodze.

Ściśle tajne

Kiedy obowiązywały stare testy, łącznie około 500 pytań, sprawa była prosta. Spora część kursantów uczyła się testów na pamięć, były one publicznie dostępne. Tak więc przyszli mistrzowie kierownicy wykuwali: pytanie 24 - A,B, pytanie 25 - B,C itd.

Nie brakowało w tamtych testach pytań podchwytliwych, a zasada tzw. wyboru wielokrotnego, czyli konieczność zaznaczenia wszystkich poprawnych odpowiedzi dodatkowo komplikowała sprawę.

Reklama

Byłem jednym z tych, którzy postulowali, by pytania uprościć, by dotyczyły one tylko zagadnień związanych bezpośrednio z bezpieczeństwem jazdy, a więc głównie z pierwszeństwem, podstawowymi manewrami takimi jak wyprzedzanie itd. Postulowałem również, by pytania były bardziej nowoczesne, tzn. filmowe. Chodziło o to, żeby kandydat na kierowcę zamiast wkuwać odpowiedzi, czuł się tak jak na drodze i musiał podejmować szybko prawidłowe decyzje.

Kiedy prowadzę samochód, nie mam przecież 2 minut na zastanawianie się, kto ma pierwszeństwo. Wjeżdżam na skrzyżowanie i muszę od razu wiedzieć, czy wolno mi jechać dalej, czy mam się zatrzymać, kogo przepuścić itd.

Niestety, jak to zwykle bywa, dziecko wylano chyba z kąpielą. Oprócz nowych pytań testowych pozostawiono stare. Skomplikowano niepotrzebnie cały system. A poza tym dlaczego utajniono bazę pytań?

Kandydaci na kierowców powinni przecież mieć możliwość poćwiczenia sobie na egzaminacyjnym komputerze. Nawet w internecie. Sportowiec też trenuje, zanim wystartuje w zawodach. A jeśli chodziło o to, by zapobiec bezmyślnemu uczeniu się na pamięć (co miało miejsce do tej pory), to wystarczyło stworzyć bazę 5-6 tysięcy pytań filmowych.

Jeśli ktoś jest w stanie wykuć na pamięć odpowiedzi na kilka tysięcy pytań, to chwała mu za to! Wątpię jednak, by tacy delikwenci się znaleźli.

Szerokość tablicy rejestracyjnej czy mózgu?

Twórcy nowych pytań egzaminacyjnych wciąż nie mogą pozbyć się tendencji do "zaginania" zdających, tworzenia różnych podchwytliwych haczyków itd. Po co? Egzamin na prawo jazdy to nie jest konkurs wiedzy o motoryzacji. Chodzi tu przecież o sprawdzenie, czy kandydat na kierowcę może bezpiecznie poruszać się po drogach, kierować pojazdem, a nie o testowanie jego inteligencji i szukanie ciekawostek.

Powiem nieskromnie, że zagadnieniami związanymi z ruchem drogowym zajmuję się już wiele lat i sam jestem w stanie ułożyć na poczekaniu kilkanaście takich pytań, na które trudno będzie odpowiedzieć nawet wielu egzaminatorom. Tylko po co? Czy będę miał satysfakcję z tego, że kogoś zagiąłem? Równie dobrze mnie może zagiąć kucharka, bo nie mam pojęcia o gotowaniu.

Kiedy zatem słyszę o pytaniach o szerokość tablicy rejestracyjnej, o wysokość dźwigni zmiany biegów, to zastanawiam się, czy może komuś zabrakło trochę szerokiej wyobraźni? W testach w ogóle należałoby sobie darować sprawy techniczne. Nawet jeśli ktoś zatrze silnik, to jego problem.

Chodzi o to, by kogoś nie poranił lub nie zabił na drodze! Nie uczynił kaleką!

Tego można nauczyć nawet przedszkolaka!

Nie jest natomiast prawdą, że tzw. obsługa samochodu na egzaminie praktycznym jest tak bardzo skomplikowana. Cała rzecz sprowadza się do wskazania egzaminatorowi, gdzie jest bagnet pomiarowy oleju, zbiornik wyrównawczy płynu chłodzącego, zbiornik płynu hamulcowego i zbiornik płynu spryskiwaczy.

Zdający musi więc podnieść maskę, a potem praktycznie tylko wskazać jeden z wymienionych wyżej elementów. Czy to jest naprawdę aż takie trudne? Jestem przekonany, że nawet przedszkolaka można by tego nauczyć. Wystarczy sobie zajrzeć pod maskę konkretnego auta i zapamiętać, że zbiornik spryskiwaczy ma np. niebieską pokrywkę, a zbiornik płynu hamulcowego żółta. To dla tych, którzy nie mają pojęcia, co znajduje się pod maską.

To są tylko 4 elementy do zapamiętania. Gdyby było ich 15, no to jeszcze rozumiem. Ale cztery?

Zadania egzaminacyjne sprowadzają się jeszcze do kontroli sygnału dźwiękowego (wybitnie trudne) oraz wylosowanych świateł, np. drogowych. Wystarczy je włączyć i zobaczyć, czy się świecą.

Jeśli ktoś potrafi obsługiwać mikrofalówkę, pralkę albo smartfon, to nie powinien mieć także problemu z włączeniem świateł w samochodzie. A to, że kierowca musi umieć odróżniać poszczególne światła i je włączać, jest chyba tak oczywiste, jak to, że Ziemia się kręci.

Nie każdy musi mieć prawo jazdy!

Na egzaminie na prawo jazdy kat. B wystarczy umieć płynnie ruszyć samochodem, przejechać po prostej i po łuku do przodu i do tyłu, a także ruszyć na wzniesieniu z wykorzystaniem hamulca ręcznego.

Jest to wręcz elementarz dla każdego kierowcy, a jednocześnie egzaminatorowi daje to rozeznanie, czy może takiego delikwenta dopuścić do dalszej części egzaminu już w prawdziwym ruchu miejskim.

Jeśli ktoś na szerokim pasie wyjeżdża poza linie, jeśli uderza w słupki, to jest przecież wysoce prawdopodobne, że za chwilę jadąc pomiędzy samochodami w mieście, walnie w inne auto, znak drogowy, krawężnik. Skoro nie opanował jeszcze elementarza, to nie może czytać i pisać!

Zdający tłumaczą często swoje błędy zdenerwowaniem. Można oczywiście zrozumieć, że egzamin jest dużym stresem, ale przecież na drodze tych sytuacji stresowych będzie całe mnóstwo! Jeśli ktoś jest tak mało odporny nerwowo, to może nie powinien mieć prawa jazdy?

Kiedy widzę na egzaminach nieporadne manewry zdających, wskazują one albo na bardzo kiepskie przygotowanie przez instruktorów, albo na brak predyspozycji do kierowania pojazdem. Jeśli zaś występuje ten drugi czynnik, to może warto sobie zadać pytanie, czy ja muszę mieć prawo jazdy? A może się po prostu do tego nie nadaję?

Najlepiej prawko przez internet

Nie każdy może być akrobatą, śpiewakiem, muzykiem, malarzem. Podobnie jest z motoryzacją. Nie każdy musi być kierowcą! Wręcz przeciwnie, czasem lepiej, by ktoś zdawał 8 razy i wreszcie się nauczył albo w ogóle zrezygnował, niż potem miałby stać się sprawcą tragedii.

Ta prawda niestety nie dociera raczej do ogółu społeczeństwa, bo każdy chciałby uzyskać "prawko" w jak najprostszy sposób i bez żadnego wysiłku. Najlepiej zamówić przez internet...

Widuję czasem przed WORD-ami oburzonych tatusiów albo narzeczonych, którzy złorzeczą, bo synek, córka albo dziewczyna nie zdali egzaminu. No i cóż się takiego stało, że potrącili słupek? Przecież jeżdżą doskonale, tylko ci źli egzaminatorzy się czepiają.

Nic zatem dziwnego, że spotykamy na drodze tylu kiepskich kierowców, albo przeceniających swoje możliwości i jeżdżących niebezpiecznie, albo nieporadnych nieudaczników, wykonujących zaskakujące manewry, nie potrafiących zaparkować, uszkadzających inne auta. I jedni, i drudzy są bardzo niebezpieczni. Dla nas wszystkich!

Polski kierowca

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy