SLS wywrócił listę sportowych samochodów-marzeń

AMG - te trzy litery zmieniają ospałą limuzynę w ryczącą bestię, która bez cienia kompleksów stanie w szranki z maszynami pokroju porsche czy lamborghini. A teraz wyobraźcie sobie, że poprzedza je kolejny trzyliterowy skrót - SLS.

Moja przygoda z samochodami sportowymi zaczęła się kilka miesięcy temu od przejażdżki najświeższym porsche carrera S - nie jako kierowca, a wgnieciony w fotel i ogłuszony wyciem prawie czterolitrowego silnika pasażer. Niedługo potem, szczęśliwym zbiegiem okoliczności, wylądowałem za kółkiem WRX Sti. Znowu po prawej stronie, ale w uwielbianym lamborghini gallardo. Nie spodziewałem się jednak, że za dwa miesiące pojawi się coś, co wywróci do góry nogami moją poukładaną listę sportowych samochodów-marzeń.

Na samą myśl o tym, że na firmowym parkingu zaparkuje mercedes SLS AMG, po plecach przechodziły mi ciarki. Wrażenie dodatkowo potęgowała przynależność do grupy wielbicieli kultowego gullwinga, czyli modelu 300 SL. Niemieckiemu producentowi idealnie udało się wskrzesić ducha tego motoryzacyjnego dzieła sztuki. Można patrzeć na niego godzinami i jeszcze dłużej chłonąć dźwięk pracującego silnika. A ten - uwierzcie mi - słychać z odległości kilkuset metrów.

W końcu nastał upragniony dzień. Jazda miała odbyć się o 14. Za pięć druga wyszedłem na parking i z duszą na ramieniu skierowałem się w stronę srebrnej bestii. Drzwi były już otwarte, ale nie na bok, jak w każdym innym samochodzie. Znajdowały się ponad dachem, jak skrzydła, upodabniając maszynę do drapieżnego ptaka. Ostrożnie wsunąłem się do kabiny, zajmując miejsce pasażera - ale tylko na chwilę, na krótki instruktaż. Mój pilot w kilku słowach opowiedział, w jaki sposób poprowadzę SLS-a. Okazało się, że skrzynia będzie ustawiona na pełny automat, więc nie będę musiał martwić się właściwą obsługą łopatek zmiany biegów, znajdujących się bezpośrednio pod kierownicą. Padło również kilka prostych informacji - ta sama noga dla gazu i hamulca oraz najważniejsze: "mandaty idą na twoje konto". Po chwili zatrzymaliśmy się na ekspresową zmianę miejsc - dobrze, bo nie miałem czasu, żeby sobie uświadomić, że za chwilę włączę się do ruchu maszyną za milion złotych.

Reklama

Za kółkiem uświadomiłem sobie, że właśnie spełnia się jedno z moich największych marzeń. Przed sobą miałem kosmicznie długą maskę, a pod nią jeden z najlepiej nastrojonych instrumentów świata - 6,3-litrowy V8 o mocy 570 KM. Delikatnie wcisnąłem pedał gazu, a samochód spokojnie wytoczył się na jezdnię. Miejskie przełożenia automatycznej skrzyni biegów pozwalają na spokojne wykonywanie wszystkich manewrów - zupełnie jakby pół tysiąca mechanicznych rumaków przez chwilę zapomniało o swojej roli. Po ułamku sekundy są już do naszej dyspozycji. Z cichym mruczeniem dojeżdżamy do pierwszego skrzyżowania. Zajmujemy pole position, aby przed sobą nie mieć nic, poza długim odcinkiem pustej drogi. Mój pilot wydaje mi jedno proste polecenie - wciśnij pedał w podłogę. Czekam na zielone światło, ściskając kurczowo niewielką kierownicę. Rzucam spojrzenie w stronę zegarów i kolejny raz uświadamiam sobie, gdzie jestem - prędkościomierz kończy się na 360 km/h. Chwilę później cyferki przestały mieć znaczenie. Na sygnalizatorze pojawia się upragnione żółte światło...

Natychmiast dają o sobie znać miejskie przełożenia automatycznej skrzyni. Pierwsza sekunda, może dwie, upływają w miarę spokojnie, a samochód delikatnie wyrywa się do przodu. Nagle rozbrzmiewa ogłuszający warkot potężnego silnika, a wszystkie wnętrzności przemieszczają się w stronę pleców. Mija parę chwil i już trzeba zwolnić. Nawet nie wiem, z jakiej prędkości - liczy się tylko to, co przed maską i ten nieprawdopodobny dźwięk. Ale następne skrzyżowanie było daleko przed nami. Przyszła pora na zmianę przełożeń - z trybu miejskiego na sportowy. Dostaję polecenie, by poważnie zredukować prędkość i po raz kolejny zmusić do pracy 570 mechanicznych koni. Różnica jest ogromna. Okazuje się, że ten piekielnie szybki samochód może być jeszcze szybszy i jeszcze bardziej agresywny. Scenariusz powtarza się - parę sekund ekstremalnej jazdy i zbliżamy się do świateł.

Dalsza część przejażdżki jest już spokojniejsza. Delektuję się dźwiękiem silnika i prowadzeniem. To ostatnie jest niezwykle przyjemne, spokojne. SLS momentalnie, ale bez nerwów reaguje na polecenia. Zawieszenie jest dość twarde, ale bez przesady. Fotele to bajka - wygodnie i pewnie utrzymują kierowcę i pasażera na miejscu. Natychmiast przypomniało mi się twarde i niezbyt komfortowe porsche carrera s. Ale nie o niego tutaj chodzi. Emocje, które wzbudza mercedes, są niepowtarzalne - zarówno u kierowcy, jak i pozostałych użytkowników drogi. Przykuwa uwagę bardziej, niż idąca chodnikiem atrakcyjna i skąpo ubrana dziewczyna.

Po dwudziestu minutach kierujemy się w stronę parkingu. Po drodze trafiamy na wąską osiedlową uliczkę i skrzyżowanie, na którym kierowca z pierwszeństwem przejazdu ustępuje nam drogi. Kiedy ma się naprzeciwko siebie mercedesa SLS AMG, wiele zasad i przyzwyczajeń traci na znaczeniu. Po chwili wyjaśnia się wielka zagadka, która nurtowała mnie jako nastolatka - jak sportowe samochody radzą sobie z progami zwalniającymi? Redukuję prędkość do 15 km/h i delikatnie pokonuję wzniesienie. Okazuje się, że takim samochodem można poruszać się jak każdym innym. Ale SLS nie jest "jak każdy inny", jest absolutnie niepowtarzalny.

Wszystko co dobre, szybko się kończy... Przede mną było jeszcze jedno wyzwanie - zaparkować maszynę, której maska wydaje się nie mieć końca. Wydaje mi się, że od poustawianych wszędzie samochodów dzielą mnie milimetry. W końcu zatrzymuję mercedesa na miejscu i naciskam przycisk, wyłączający silnik. Pociągam za klamkę, a drzwi unoszą się do góry. Wracam z motoryzacyjnego raju z powrotem na ziemię. Kolega pyta mnie o wrażenia, ale nie potrafię nic odpowiedzieć. Po pierwsze dlatego, że wciąż jestem w szoku, a po drugie - tego po prostu nie da się opisać.

Fanem SLS-a stałem się od dnia jego premiery. Nie spodziewałem się jednak, że kiedyś będzie mi dane go poprowadzić. A okazał się jeszcze lepszy i jeszcze bardziej ekscytujący, niż mogłem to sobie wyobrazić. W tym samochodzie ma się niepowtarzalne uczucie obcowania z czymś absolutnie wyjątkowym.

Jakub Płaza

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: sportowe | Rakieta SLS
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy