Skoda Citigo. Takie małe, sprytne autko

Sprawy mają się tak - nie noszę wąsów i "wiejskiego" kapelusza (cokolwiek owa "wiejskość" oznacza). Pod nosem mam gładko, a na głowie irokeza. Zaś moja żona nie wciska się w ciuchy o rozmiarze XL. Nie pasuję zatem do wizerunku posiadacza Skody.

Wizerunku, który powstał w głowach niezbyt rozgarniętych hejterów, często komentujących w ten sposób teksty poświęcone samochodom czeskiej marki. Sugerujących, że wybór Skody wiąże się z określonym stylem życia, niepasującym do wielkomiejskich realiów aktywnych nie tylko zawodowo młodych ludzi. Ha! Jakim zatem cudem najpopularniejszym autem wśród młodych miejskich małżeństw w Polsce jest Skoda Fabia? Fabia, której i mnie przyszło używać, zarówno "w heczbeku", jak i "w kombi".

Jednak nie o Fabii mam zamiar pisać, ten model Skody służyć ma jedynie jako obiekt porównawczy. Z tego bowiem auta przesiadłem się do mniejszego Citigo.

Reklama

- Chcesz jeździć takim czymś? - spytał mnie teść na widok czerwonego malucha z popularną "kurą" na przedzie.

Pokiwałem głową, z miejsca przystępując do prezentacji zalet mojego Citigo.

- Elektryczny szyberdach, wysokie fotele, trójramienna kierownica w skórze, przyciemniane tylne szyby, aluminiowe felgi...

- ... i tylko dwa miejsca z tyłu - przerwał sceptycznie nastawiony teść.

- No fakt - przyznałem, zaraz jednak dodając: - Za to jaka tapicerka...  Miałem na myśli czerwone wstawki na bokach foteli. Razem z celowo nieoprawionymi drzwiami, odsłaniającymi czerwoną blachę, oraz czarnym świecącym pulpitem, nadawało to autu surowy i lekko agresywny wygląd.

- No zdaje się, że ma samochodzik charakterek - przytaknął mój rozmówca. - Przekonajmy się - dodał, siadając na miejscu dla pasażera.

Mała Skoda w mieście spisywała się świetnie, zarówno gdy miałem obok towarzystwo, jak i wtedy, gdy jechałem sam. Co prawda tuż po przekazaniu kluczyków musiało minąć kilka minut nim przyzwyczaiłem się do konieczności mocniejszego dociśnięcia gazu na jedynce, ale potem szło już jak z płatka. Citigo pozwala na dynamiczną jazdę - dobrze przyśpiesza na niskich biegach, ładnie prowadzi się na czwórce. Warunek jest tylko jeden - ignorujemy wyświetlane na pulpicie podpowiedzi dotyczące użytkowania skrzyni. "Ekodrajwing" jest może i modny, ale dobrowolne zamulanie samochodu to opcja nie do zaakceptowania dla każdego, kto ma choć odrobinę ikry.

Czerwony maluch ujawnił swoje zalety także wtedy, gdy przyszło do parkowania. Krótszy od Fabii niemal o pół metra samochodzik bez trudu wciskał się w wolne przestrzenie na zatłoczonych krakowskich poboczach. A działo się to bez uszczerbku dla komfortu podróżujących z przodu osób. Przednia część kabiny Citigo oferuje bowiem niemal tyle samo przestrzeni, ile wspomniana starsza "siostra"; innymi słowy, przyzwoity standard (a jak na maluchy jest to wręcz nieprzyzwoicie wysoki standard).

Owa przestrzeń - w połączeniu ze świetnie wyprofilowanymi, wygodnymi fotelami - pozwala zachować komfort podróży również na większych dystansach. Na autostradzie Citigo nie męczy także dzięki dobremu wyciszeniu, pod warunkiem wszak, że trzymamy się stu-dziesiątki, maksymalnie stu-dwudziestki. Powyżej tych prędkości szybko przekonujemy się, że autostrada nie jest jej naturalnym środowiskiem. Niewielki, litrowy silnik traci swą dynamikę, a do kabiny wdziera się dźwięk pracującej na wysokich obrotach jednostki napędowej.

- Taka trochę większa kosiarka - skonstatował teść. W tym pozornie obiektywnym stwierdzeniu kryła się intencja zniechęcenia mnie do małej Skody.

- Co zrobisz, jak będziesz musiał wziąć dziewczyny i psy?

Ano właśnie - rodzina. Na nic zdały się tłumaczenia, że chodzi o drugie auto.

No cóż, przymiarki do tylnej kanapy skończyły się stwierdzeniem, że "szału nie ma". Na podrzucenie do szkoły, pracy, czy na zakupy okej, ale "nad morze to my tym nie pojedziemy". Zwłaszcza, że ludzie i bagaże to jedno, a psy - drugie. Gdy w Fabii zmuszony byłem przewieźć oba psy naraz (piszę "zmuszony", gdyż dla mojego auta były to wyjątkowe sytuacje), jeden lądował z tyłu, drugi w bagażniku, z którego demontowałem półkę. Lecz gdybym mógł, woziłbym w bagażniku oba czworonogi. Niestety, wielkość Fabii w połączeniu z usposobieniem psiaków taki scenariusz wykluczała.

A w Citigo?

Większego, border collie, nawet nie wyprowadziłem przed dom - z góry zakładając, że to nie ma sensu. Mniejszy, foksterier, gdy odchyliłem klapę zdawał się patrzeć na mnie z politowaniem. Coś, jakby mówił: "Ja mam tu wygodnie jechać?".

Nie pojechał. A mnie z przygnębienia poratował sąsiad.

- Jak nazywa się ta Skoda? - zapytał, wyraźnie zainteresowany. - "Siti-goł" - powtórzył. - Znaczy miejskie autko, hmm... - zaśmiał się i obszedł samochód, dokładnie mu się przyglądając. - Mały, sprytny - podsumował.

No właśnie - miejski, mały, sprytny. Citigo to nie jest pojazd rodzinny. To auto dla singla, bądź drugi czy trzeci samochód. A w wybajerzonej wersji, która przede mną stała, to wręcz konkurencja dla wozów typu mini-cooper, tyle że  o niebo tańsza.

Wiem, hejterzy zjedzą mnie za to ostatnie stwierdzenie...

MO

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy