MINI maksymalizacja: wrażenia z jazdy MINI Cabrio John Cooper Works

Więcej i bardziej się nie da. Jeśli chodzi o otwarte MINI, odmiana John Cooper Works zamyka ofertę - od góry. Kiedy "Orły" Nawałki relaksowały się w Jastarni, my całkiem niedaleko dokładnie sprawdziliśmy, jak się jeździ właśnie tą - najbardziej sportową z wersji MINI Cabrio. Próbując równocześnie odpowiedzieć sobie na pytanie: czy koniecznie trzeba mierzyć aż tak wysoko.

Już w wersji hatchback MINI to samochód wyjątkowy, nie do pomylenia z żadnym innym, dla wielu wręcz kultowy i... nie do końca praktyczny, ale taka jego uroda. To auto, którego głównym zadaniem jest dostarczanie radości z jazdy. Ale i sam jego wygląd wywołuje mocniejsze bicie serca i uśmiech na twarzy. W wersji Cabrio wszystkie te określenia można podnieść do kwadratu. W przypadku topowej odmiany John Cooper Works (JCW) - do sześcianu, albo i jeszcze wyżej.

Zmiany, zmiany, zmiany...

Trzecia generacja MINI (licząc od 2001 roku, kiedy to zadebiutowało stworzone od zera nowe wcielenie tego samochodu) doczekała się wreszcie swojej najbardziej rozrywkowo-lifestyle’owej wersji, czyli Cabrio. W stosunku do poprzednika zmieniło się tu naprawdę sporo.

Reklama

Przede wszystkim zdecydowanie poprawiono jakość materiałów i wykończenia kabiny auta. Teraz to już naprawdę premium z krwi i kości - o ile można tak napisać o samochodzie - a nie tylko z nazwy czy aspiracji.

Inny jest także dach. Nadal miękki, materiałowy (klasyka - dla niektórych zdecydowanie bardziej pożądana niż w sumie praktyczniejszy dach twardy), ale po raz pierwszy w pełni automatycznie otwierany i zamykany. I to na dodatek dwuetapowo. Można go odsunąć tylko nad przednią częścią kabiny - przy każdej prędkości - albo całkowicie otworzyć - na postoju lub przy jeździe do 30 km/h. Składanie dachu trwa jedynie 18 sekund.

Poza dachem zmieniły się także wymiary auta. A dokładniej - rozrosło się ono we wszystkie strony. W górę raczej symbolicznie, bo zaledwie o jeden milimetr, ale na szerokość już o znaczące 44 mm, na długość zaś aż o 98 mm. Cabrio ma także większy o 28 mm rozstaw osi oraz szerzej rozstawione koła (z przodu o 42 mm, z tyłu o 34 mm).

Znacznie - bo aż o 25% - powiększył się też bagażnik. Przy rozłożonym dachu mieści on teraz 215 l, a przy schowanym - 160 l. Obie wartości są nadal dość skromne, ale dzięki składanym tylnym siedzeniom oraz funkcji Easy Load, doraźnie powiększającej otwór załadunkowy, MINI Cabrio ma już jakieś znamiona praktyczności. Podczas prezentacji auta w bagażniku dumnie rozpychał się rower - wprawdzie bardzo mały i poskładany "w kostkę", ale jednak rower.

Ale nie tylko bagażowi jest teraz wygodniej, pasażerowie też mają znacznie lepiej - między innymi dzięki nowym fotelom z przodu i z tyłu oraz większej ilości przestrzeni. I jeśli właściwie dobrać (pod kątem gabarytów) skład osób na pokładzie, to tym autem naprawdę da się podróżować w czwórkę. W naszym przypadku za niezbyt wysokim kierowcą na sporym kawałku trasy udało się przewieźć pasażera o wzroście 198 cm. Nie tylko nie trzeba było mu amputować nóg, ale przy zamkniętym dachu mógł jeszcze cieszyć się sporym zapasem miejsca nad głową. Po wszystkim wysiadł sam - bez pomocy kręgarza czy fizjoterapeuty.

Tu jednak chodzi o coś zupełnie innego

Ale w MINI, a szczególnie w MINI Cabrio, a już najbardziej w wersji JCW nie chodzi o wsiadanie, wysiadanie, upychanie pasażerów na tylnych fotelach czy pakunków w bagażniku. Tu najważniejsza jest jazda.

MINI znane są bowiem z tego, że doskonale się prowadzą, a w przypadku wersji sygnowanych znakiem JCW ta doskonałość wchodzi na jeszcze wyższy poziom. Auto z genami BMW (do tego koncernu należy teraz ta z urodzenia brytyjska marka), które do 100 km przyspiesza w 6,6 s (ze skrzynią automatyczną - w 6,5), ma 231-konny silnik i precyzyjnie, właśnie pod tę wersję i napęd, skrojone nastawy zawieszenia, nie może prowadzić się źle. Ale co w przypadku wersji bez dachu, która konstrukcyjnie jest przecież lekko "upośledzona" w stosunku do hatchbacka? Nic z tych rzeczy - szkielet auta udało się odpowiednio usztywnić, więc nie ma się czego obawiać. Oczywiście, nic za darmo - samochód musiał przyjąć na pokład dodatkowe kilogramy. Nie zmienia to jednak faktu, że w przypadku Cabrio sięganie po wersję JCW wcale nie jest na wyrost.

Brutal? Tak, ale tylko na zawołanie

Wersja John Cooper Works słynie ze swojej bezkompromisowości, ale podczas naszego sprawdzianu okazało się, że kiedy trzeba - skłonna jest do współpracy nawet i przy spokojnej jeździe. Duża w tym zasługa systemu MINI Driving Modes - z trzema trybami jazdy. Zmieniają one sposób pracy amortyzatorów, pedału gazu, układu kierowniczego, przełożeń skrzyni Steptronic (jeżeli jest zamontowana, w aucie, którym jeździliśmy - była), a także akustykę silnika. A przy okazji - cieszą też lekkimi w formie komunikatami, jakie podawane są na centralnym wyświetlaczu wraz z wyborem każdego z trybów. W ekologicznym, czyli GREEN jest jeszcze w miarę standardowo - na ekranie pojawia się informacja "Ekonomiczna jazda MINI", ale za to w trybie MID - wiemy już, że czeka nas "Gokartowa frajda z jazdy MINI", a w SPORT - "Maksymalna gokartowa frajda z jazdy".

I wcale nie ma w tej gokartowości dużej przesady. Bo rzeczywiście, nawet mniej sportowe wersje MINI prowadzą się trochę jak gokarty. Szeroko rozstawione koła, które są maksymalnie wysunięte na wszystkie cztery krańce nadwozia oraz odpowiednio zestrojone zawieszenie wraz z bardzo dobrze wyczuwalnym i bezpośrednim w reakcjach układem kierowniczym skutecznie pomagają uzyskać właśnie takie - gokartowe wrażenie. Nietrudno więc się domyślić, jak maksymalizuje się ono w przypadku "Worksa". Samochód po prostu rysuje wszystkie zakręty tak, jakby podążał za myślą kierowcy. Wejście w łuk z prędkością, która w przypadku innego auta przesunęłaby duszę lekko w kierunku ramienia, tu kończy się... po prostu wyjściem z niego dokładnie takim torem, jaki zaplanowaliśmy. I rosnącą ochotą na więcej.

Radość z tej zabawy, szczególnie przy otwartym dachu, potęguje sposób, w jaki akustycznie włącza się do niej silnik. Jego basowe brzmienie i zadziorne strzały z wydechu zdecydowanie podkręcają frajdę płynącą z prowadzenia "Worksa" w wersji Cabrio.

Ale nie samymi zakrętami człowiek żyje - nawet w takim aucie. Czasem trzeba przecież też spokojnie pojeździć po mieście, czasem rozpędzić się na długich prostych na autostradzie. I tu miłe zaskoczenie - "Works" nadaje się także do tego. W dodatku bez jakichś wielkich ustępstw i kompromisów na polu komfortu. Choć znajdzie się jednak parę zastrzeżeń.

Przy otwartym dachu, tu już niezależnie od wersji, trzeba się liczyć z ograniczoną... choć lepiej nazwać to wprost: nie z "ograniczoną widocznością do tyłu", a z niemal całkowitym jej brakiem. Ale takie są uroki kabrioletu - szczególnie z miękkim dachem, który układa się nad bagażnikiem w zgrabną harmonijkę. Kamera cofania to tutaj bardzo uzasadniona inwestycja.

Jeśli nie wieziemy pasażerów na tylnych fotelach (co pewnie będzie raczej normą niż wyjątkiem), warto podróżować z zamontowanym windshotem. Różnica w jeździe "z" i "bez" jest naprawdę kolosalna. Z postawionym można np. rozwinąć prędkości z zakresu już tzw. autostradowych i spokojnie rozmawiać z pasażerem, nie bojąc się przy tym, że wiatr pourywa nam głowy. I nawet włosy pozostaną po takiej podróży we względnym ładzie.

Żeby nieco ostudzić temperament auta, w zastosowaniach innych niż te, w których frajda jest na pierwszym miejscu, a potem już długo, długo nic, warto zejść nieco z tonu i przestawić samochód na tryb MID lub Green. Na pewno zyska (albo raczej mniej starci) na tym także nasz portfel. No i charakter auta zrobi się nieco łagodniejszy. Wtedy "Works" zachowuje się naprawdę przyzwoicie, właściwie podobnie jak w zwykły Cooper S.

No właśnie, skoro tak, to może wystarczyłby po prostu "zwykły Cooper S"? Prawdę mówiąc - to chyba sensowniejsza opcja. Do cieszenia się z jazdy usportowionym MINI bez dachu, i to nadal w akompaniamencie buńczucznych wystrzałów z wydechu, bo i tu można je sobie zafundować, wystarczy w zupełności Cabrio Cooper S. Kierowców mniej nastawionych na sportowe emocje zadowoli nawet bazowy Cooper, od którego w przypadku Cabrio zaczyna się cennik. Kwoty, od jakich startują poszczególne wersje, wyglądają następująco: Cabrio Cooper - 99 800 zł, Cooper S 121 800 zł, John Cooper Works - 146 800 zł (a są przecież jeszcze i diesle). Różnice, jak widać, do małych nie należą. Ale MINI, a szczególnie MINI Cabrio to ten typ samochodu, który już w "bazie" ma większość tego, czego lubiącemu cieszyć się jazdą kierowcy potrzeba. A nikt inny o tym aucie raczej myśleć nie będzie (firmy przeprowadzkowe czy ojcowie lub matki wielodzietnych rodzin raczej nie mieszczą się w targecie). Wybór konkretnej wersji to już naprawdę tylko kwestia zasobności portfela. Solidna dawka zadowolenia z jazdy towarzyszy każdej z odmian. Choć ta maksymalna to już oczywiście domena "Worksa".

Karolina Lewandowska

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy