​Ford Mustang Shelby GT350R. Samochód niezwykły...

Czy chcielibyście jeździć samochodem, który nie jest "w dieslu" ani w "automacie", nie da się zagazować, potrafi spalić ponad 20 litrów benzyny na 100 kilometrów, nie ma klimy ani radia, a do tego kosztuje tyle, co dwupokojowe mieszkanie w centrum dużego miasta? Na pewno, jeżeli powiemy, że chodzi o najnowszego Forda Mustanga Shelby GT350R.

W każdym razie my z radością przyjęliśmy zaproszenie do Belgii, by tam, na torze Forda w Lommel, poznać bliżej ów niezwykły pojazd.

Oto jest. Niska, muskularna sylwetka z mocno wydłużoną maską, wielkie "skrzydło" na klapie bagażnika, oryginalny splitter, wyjątkowe, wykonane z włókna węglowego, ultralekkie dziewiętnastocalowe obręcze kół, ascetyczne, dwuosobowe wnętrze, w którym próżno szukać elementów wyposażenia, w dzisiejszych czasach stanowiących standard nawet w bazowych wersjach tanich, miejskich wozidełek.

Reklama

A wszystko z dbałości o jak najlepszą aerodynamikę i ograniczenie masy auta. Walka o likwidację każdego, choćby najdrobniejszego zawirowania powietrza i każdego zbędnego kilograma ma głęboki sens i jeden cel: jak najlepsze wykorzystanie możliwości najpotężniejszego wolnossącego silnika powstałego kiedykolwiek w koncernie Forda.

Osiem cylindrów, 5,2 litra pojemności, 526 koni mechanicznych mocy. Śmialiście się z nas, że nawet do Mondeo wkładamy wyżyłowane, trzycylindrowe jednolitrówki? No to teraz gęby na kłódkę i czapki z głów.

W budowie wspomnianej jednostki napędowej sięgnięto po rozwiązanie spotykane właściwie wyłącznie w klasycznych samochodach wyścigowych: tzw. flat-plane crankshaft, czyli płaski wał korbowy. Trudne ze względów technicznych, lecz sprawiające, że silnik nie boi się wysokich obrotów. Ba, wręcz je uwielbia. Co prawda maksymalny moment obrotowy, godne szacunku 580 Nm, osiąga już przy 4750 obr./min., ale kręci się bez protestu, objawiając swą radość dzikim, przeszywającym kierowcę do szpiku kości rykiem, aż do chwili, gdy wskazówka obrotomierza dotrze do liczby 8250.

Jazda topowym Mustangiem po krętej trasie testowego toru, bez obawy przed spotkaniem z fotoradarem, z pijakiem maszerującym środkiem drogi, stadkiem kur, zapadniętą studzienką kanalizacyjną, to jak degustacja w fabryce adrenaliny. Wielkie emocje i czysta przyjemność.

Świetną robotę wykonuje nie tylko silnik rodem z krainy dinozaurów, ale także układ przeniesienia napędu z dwutarczowym sprzęgłem i szperą Torsen oraz zawieszenie z amortyzatorami o zmiennej sile tłumienia.

Lewarek manualnej, sześciobiegowej skrzyni ma krótki skok i pozwala na szybką, sprawną zmianę przełożeń. Mustang, niczym dobrze ułożony wierzchowiec szeryfa ochoczo reaguje na najlżejsze naciśnięcie pedału gazu.

Według danych fabrycznych, przyspiesza od zera do setki w niespełna 4 sekundy, a prędkość 200 km/godz. osiąga po niewiele ponad 12. W trudnych momentach spokoju kierowcy dodaje obecność wydajnych hamulców Brembo.

Dodajmy od razu, że identycznej frajdy dostarcza mniej ekstremalna, głównie pod względem wyposażenia i wystroju wnętrza, czteroosobowa wersja Mustanga - ta bez litery R w nazwie.

Samochody osobowe napędzane ultramocnymi silnikami dzielą się zasadniczo na dwie kategorie. Pierwszą tworzą pojazdy przeznaczone do codziennej eksploatacji, którymi ich właściciele od czasu do czasu mogą, gdy przyjdzie im na to ochota, umiejętności i zasobność portfela, pobawić się na torze. Drugą - auta, dla których tor wyścigowy jest środowiskiem  naturalnym, a homologacja drogowa, miłym, aczkolwiek niezobowiązującym dodatkiem.

Mustangi Shelby GT350R i GT350, dzieło inżynierów z Ford Performance, działu sportowego koncernu Forda, należą niewątpliwie do tej drugiej grupy. Zmarły przed pięciu laty Carroll Shelby, znakomity kierowca wyścigowy (m.in. zwycięzca  24-godzinnego wyścigu w Le Mans) i legendarny tuner, który w 1965 r. współtworzył pierwszego usportowionego Mustanga, byłby zachwycony. Tak jak my po wizycie w Belgii...             

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy