Znudzeni posłowie piszą interpelacje. Nie wszystkie z sensem...

Pandemia koronawirusa to dla wielu rodaków czas wyzwań związanych z pracą zdalną. Dotyczy to również parlamentarzystów, którzy zyskali nieco więcej wolnego czasu. Część z nich postanowiło spożytkować go na pisanie interpelacji i zapytań. Wiele z tych dokumentów porusza problemy z którymi mierzyć się dziś muszą kierowcy. Niestety, nie wszystkie wydają się przemyślane...

W ostatnich tygodniach do Ministerstwa Infrastruktury wpłynęło kilkadziesiąt interpelacji poselskich dotyczących chociażby stanu budowy poszczególnych odcinków dróg, dworców kolejowych czy lotnisk. Parlamentarzyści pochylili się również nad problemami kierowców.

Część posłów zauważyło np., że duża część zmotoryzowanych ma poważne dylematy związane z obowiązkowymi badaniami technicznymi pojazdów. Po licznych interwencjach mediów, w wyniku poprawki do tzw. "specustawy", Ministerstwo Infrastruktury przedłużyło ważność praw jazdy osobom, których uprawnienia wygasły lub miały wygasnąć w najbliższym czasie (np. z uwagi na ważność badań lekarskich - przyp. red.). Podobnego rozwiązania nie zastosowano jednak w przypadku pojazdów. Oznacza to, że kierowcy wciąż jeździć muszą do stacji kontroli pojazdów na obowiązkowe badania techniczne.

Nad problemem pochylił się m.in. poseł Paweł Bejda (PSL), który w swojej interpelacji zwraca uwagę, że "Nie ma pewności, czy wyjście z domu, aby przeprowadzić badanie techniczne, jest istotną potrzebą życiową, która uzasadnia konieczność przemieszczania się. Czy w ten sposób posiadacz pojazdu nie naraża się na karę za złamanie zasad obowiązujących w Polsce?". Poseł uzasadnia ponadto, że "zagrożenie stwarza też sam kontakt diagnosty z klientami oraz wsiadanie przez nich (diagnostów - przyp. red.) do wielu pojazdów w ciągu jednego dnia. Jest to zagrożenie dla zdrowia tak samych diagnostów, jak również zagrożenie przenoszenia przez nich choroby na wielu klientów". Poseł Bejda zwraca też uwagę, że "osobnym problemem jest w ogóle możliwość wykonywania badań przez klientów zarażonych czy objętych kwarantanną. Jednocześnie takie osoby narażone są na kary związane z upłynięciem ważności badania technicznego pojazdu" - zaznacza.  Poseł apeluje więc do Ministerstwa Infrastruktury o "podjęcie działań, które albo spowodują automatyczną prolongatę badań do czasu końca stanu zagrożenia epidemicznego, albo zawieszenie wyciągania konsekwencji wobec posiadaczy pojazdów, którym ważność badań upłynęła".

Taką ścieżką poszły inne kraje, jak np. Wielka Brytania, w której - na czas trwania epidemii - przedłużono ważność obowiązkowych badań technicznych pojazdów. Przeciwko takiemu rozwiązaniu opowiadają się jednak właściciele stacji kontroli pojazdów i sami diagności, którzy boją się utraty miejsc pracy.

Reklama

W podobnym tonie wypowiada się też m.in. poseł Paweł Olszewski (PO). W trosce o rodaków mieszkających poza granicami kraju proponuje on, by "na czas obowiązywania stanu zagrożenia epidemicznego, epidemii i stanów nadzwyczajnych, wynikających z art. 228 Konstytucji RP, dokonać zmian w prawie poprzez wprowadzenie zapisu przedłużającego ważność badania technicznego samochodów osobowych, których właścicielami są Polacy mieszkający za granicą i korzystający tam ze swoich samochodów, i których termin badania technicznego przypada na okres od dnia wprowadzenia ograniczeń w przemieszczaniu się, w szczególności w przekraczaniu granic i związanej z tym obowiązkowej kwarantanny".

Kwestia przekraczania granic i związanej z tym kwarantanny rzeczywiście może być problemem, szczególnie dla rodaków mieszkających w krajach, w których działalność lokalnych stacji kontroli pojazdów została zawieszona. Niestety proponowane rozwiązanie nie wyjaśnia, w jaki sposób przedstawiciele Ministerstwa Infrastruktury mieliby identyfikować zarejestrowane w kraju pojazdy znajdujące się obecnie zagranicą...

O tym, że nie wszystkie z poselskich interpelacji zdają się przemyślane, świadczy ta stworzona przez posłankę Aleksandrę Gajewską (PO), która - podpierając się "pismem z apelem o zwiększenie bezpieczeństwa ruchu drogowego w Polsce" pyta m.in. o możliwość "wprowadzenia bezwzględnego pierwszeństwa dla pieszych na przejściach dla pieszych i dla rowerów na drogach rowerowych", "umożliwienia stawiania fotoradarów i odcinkowych pomiarów prędkości w dowolnym miejscu, bez wcześniejszego oznakowania ich" czy "wprowadzenia odpowiedzialności diagnosty za jakość przeglądu w przypadku zdarzenia wynikającego z niesprawności samochodu".

Spieszymy więc wyjaśnić pani posłance, że od wielu lat zarówno pieszy poruszający się po przejściu, jak i rowerzysta jadący ścieżką rowerową, mają pierwszeństwo przed pojazdami, a kwestie obowiązkowego (!) oznakowania stacjonarnych urządzeń pomiarowych (potocznie "fotoradarów" - przyp. red) określa rozporządzenie Ministra Infrastruktury z dnia 3 lipca  2003. Wprowadzenie odpowiedzialności diagnosty "za jakość przeglądu w przypadku zdarzenia wynikającego z niesprawności pojazdu" również wydaje się nieco abstrakcyjne. Trzeba bowiem zdawać sobie sprawę, że - zgodnie z policyjnym raportem dotyczącym stanu bezpieczeństwa na polskich drogach w 2019 roku - za 61 proc. wszystkich wypadów spowodowanych niesprawnością techniczną pojazdu (w ubiegłym roku było zaledwie 38 takich zdarzeń) odpowiadały braki w oświetleniu i ogumieniu. W jaki sposób diagnosta miałby więc odpowiadać za spaloną żarówkę czy stan opon, skoro na przeglądzie auto mogło pojawić się z innym kompletem kół (np. na kołach zimowych)?

Na szczęście nie wszystkie interpelacje utrzymane są w równie absurdalnym tonie. Na uwagę zasługuje chociażby ta autorstwa Adam Szłapki. Poseł zwraca w niej uwagę, że: "W związku z zaistniałą sytuacją gospodarczą, wymuszoną przez pandemię koronawirusa, mając na uwadze konieczność podjęcia niezbędnej pomocy przedsiębiorcom, proponuję rozważenie w trybie pilnym zmian w ustawie Prawo o ruchu drogowym w zakresie instytucji: czasowe wycofanie pojazdu z ruchu". Chodzi oczywiście o - obiecywane polskim kierowcom od lat - przywrócenie możliwości czasowego wyrejestrowania samochodu osobowego.

Poseł Szłapka argumentuje, że "dzięki takiemu rozwiązaniu większa grupa przedsiębiorstw uzyskałaby możliwość ograniczenia wydatków na obowiązkowe ubezpieczenia pojazdów. Zgodnie z zapisami ustawy o ubezpieczeniach obowiązkowych, Ubezpieczeniowym Funduszu Gwarancyjnym i Polskim Biurze Ubezpieczycieli Komunikacyjnych składka ubezpieczeniowa za okres wycofania powinna być zmniejszona o co najmniej 95 proc". W interpelacji czytamy ponadto, że "Byłoby to udogodnienie dla wielu branż gospodarki, które zostały szczególnie dotknięte drastycznymi ograniczeniami w związku z epidemią koronawirusa. Firm, które zajmują się wynajmem pojazdów (np. wynajem pojazdów związanych ściśle z branżą turystyczną jest w tragicznej sytuacji). Firm zajmujących się obrotem używanymi pojazdami, gdyż ten rynek w obecnej sytuacji w zasadzie nie funkcjonuje. Wszelkich firm, których przedstawiciele handlowi docierali do klientów".

Niestety - za wyjątkiem interpretacji posłanki Gajewskiej - przedstawiciele Ministerstwa Infrastruktury nie odnieśli się jeszcze do poselskich propozycji.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy