Senator Peczkis: "Stawki akcyzy są abstrakcyjne"

Miało być lepiej, wyszło jak zwykle. Spór wokół nowych stawek akcyzy od zakupu samochodów i zmiany systemu ich naliczania trwa. W projekt przestaje wierzyć nawet jego pomysłodawca, senator Grzegorz Peczkis, który dzisiaj otwarcie przyznaje — stawki zaproponowane przez Ministerstwo Finansów od samego początku były zbyt wysokie.

Projekt ma już ponad rok. W pierwszej wersji zakładał jedynie obniżenie wyższej stawki akcyzy na samochody z silnikami o pojemności powyżej 2 litrów. Przypomnijmy - dzisiaj istnieją dwie stawki akcyzy: do 2,0 l - 3,1 proc. oraz powyżej 2,0 l - 18,6 proc.

Na taką propozycję od razu nie zgodziło się Ministerstwo Finansów, które chciało zmiany całego systemu naliczania akcyzy. Zamiast płacić dwie stawki i to naliczane od wartości pojazdu, zaproponowano stawki kwotowe uzależnione od wieku i emisji spalin. Pomysł świetny, z powodzeniem funkcjonujący na zachodzie. Kłopot jednak w tym, że przedstawione przez resort stawki akcyzy były absurdalnie wysokie. Dla przykładu za trzynastoletnie auto z silnikiem powyżej 4 litrów bazowa stawka akcyzy wynosiła 98 tys. zł. Za 2-litrowego "ośmiolatka" ponad 20 tys. zł.

Reklama

W toku prac stawki obniżono, jednak wysokość akcyzy na samochody starsze niż dziesięcioletnie i tak była wielokrotnie większa niż przed zmianami. A wszystko po to, by zahamować falę napływu starych i zanieczyszczających środowisko samochodów do Polski.

Co dzieje się z projektem i czy jest jeszcze szansa, że zmiany w akcyzie wejdą w życie jeszcze w tej kadencji sejmu? Pytamy o to senatora Grzegorza Peczkisa, pomysłodawcę projektu.

Juliusz Szalek: Co się dzieje z pana sztandarowym projektem, zakładającym zmiany w podatku akcyzowym na samochody?

Senator Grzegorz Peczkis: Formalnie projekt ustawy wyszedł z Senatu i jest w Sejmie. Bez owijania w bawełnę powiem jednak, że utkną onł w ministerstwach, które kłócą się między sobą. Ministerstwo Energii chce zmiany wprowadzić, Ministerstwo Infrastruktury i Budownictwa nie jest chyba do końca przekonane o ich zasadności. Podobnie Ministerstwo Finansów. Poprzedni wiceminister (Wiesław Jasiński - przyp. red.) był zdecydowany i wykonał olbrzymią pracę, by projekt przygotować i go wprowadzić w życie. Obecny minister, mam wrażenie, nie jest na razie zmianami zainteresowany. Z kolei w ministerstwie sprawiedliwości, jedni chcą, inni nie. Na szczęście potrzebę zmian widzi wicepremier Mateusz Moriawiecki. Podsumowując, na razie ministrowie muszą się dogadać między sobą, czy chcą zmian w podatku akcyzowym, czy nie.

JS: Mamy zatem założyć, że, mówiąc kolokwialnie, projektowi ukręcono łeb?

GP: Jeśli byłby taki cel, to robi się to inaczej. Wprowadza się projekt pod głosowanie i głosuje na nie. W tym przypadku takiej sytuacji nie było. Bo każdy, kto podniósłby rękę i zagłosował na nie, jednoznacznie byłby oceniony, że dogadał się ze złodziejami. Przepraszam za taki skrót myślowy, ale tak jest. I dlatego nikt tego nie zrobi.

JS: Wiele pism motoryzacyjnych, ale także media ekonomiczne pisały, że problem właśnie leży w zbyt wysokich stawkach.

GP: Zmiany w regulowaniu rynku są potrzebne. Niestety media zaczęły pisać tylko o jednym - o stawkach. Dzięki takim czasopismom jak np. Auto Świat, który nie jest przecież polski, tylko niemiecki (Auto Świat wydaje Ringier Axel Springer na licencji "Auto Bild" - przyp. red.) została nakręcona olbrzymia spirala niechęci do zmian. Komunikat był jeden, że grozi nam gigantyczna podwyżka. A przecież wtedy niemiecki rynek samochodów używanych ucierpiałby najbardziej. Nakręcili taką spiralę, że część ludzi w obawie przed zmianami zaczęła sprowadzać auta niejako na zapas. Z drugiej strony faktem jest, że stawki zaproponowane przez ministerstwo finansów były abstrakcyjnie wysokie.

JS: Jak ocenia pan projekt z dzisiejszej perspektywy? 9 marca minął rok od jego przygotowania. To dużo czasu

GP: Temat został przepracowany, ale problem polega na tym, że do społeczeństwa przebił się zupełnie inny komunikat — będą gigantyczne podwyżki akcyzy. Polacy ruszyli na zakupy, a handlarze do rejestracji aut, które stały już na placach. Po tym wzroście zapanował dziwny optymizm w urzędzie ds. podatków akcyzowych ministerstwa finansów. Uznano, że skoro przychody rosną, to niczego ruszajmy, bo nam spadną. Nikt się jednak wtedy nie zastanawiał, z czego te wzrosty wynikają. Poprzedni wiceminister finansów (Wiesław Jasiński, przyp. red.) był świetnie poinformowany, chciał zmian i rozumiał ich potrzebę, ale odszedł z urzędu i sprawa utknęła.

JS: W pana pierwszym projekcie akcyza wyglądała kompletnie inaczej. No i stawki były niższe. Ostateczna wersja projektu jest całkowicie inna. Zmienił pan zdanie?

GP: Na początku to był prosty pomysł. Chciałem jak najszybciej i jak najbardziej uprościć system, dlatego zaproponowałem dwie stawki. W toku prac pojawił się jednak pomysł większego zróżnicowania podatku akcyzowego. I dobrze. Za stawki odpowiada jednak Ministerstwo Finansów, rozmawialiśmy o tym i doszedłem do wniosku, że to też dobre rozwiązanie. Gdybyśmy tego nie zmienili, projekt by przepadł już na wstępnym etapie.

JS: To może trzeba było go inaczej sprzedawać?

GP: Nie mamy w Polsce żadnej opłaty uwzględniającej jakość emitowanych spalin, a stan powietrza w aglomeracjach jest tragiczny. W czasie zimy można jeszcze winę zrzucić na emisję z kotłów i pieców. Zaraz będzie jednak lato. Kraków, Warszawa, Wrocław i inne duże ośrodki zaraz będą jednoznacznie wiedziały, co jest z tymi spalinami nie tak. Albo chcemy oddychać takim fatalnym powietrzem, albo chcemy żyć w lepszych warunkach. Do tego potrzebna jest regulacja rynku samochodów używanych.

Przecież cały Zachód chce się pozbyć silników Diesla. A my nie robimy nic. Nie jestem fanem wszystkich tamtejszych nowinek, ale akurat jakość powietrza mocno zależy od tego, co jeździ po drogach.

JS: Ostatnią nowinką są samochody elektryczne. Cały Zachód przesiada się na nie albo do hybryd. A w projekcie niedużo się o nich mówi.

GP: Samochody elektryczne są zwolnione z akcyzy. Co do hybryd, to mają ulgę w wysokości 20 proc. Proponowałem wyższe zwolnienie, w wysokości nawet 50 proc. Niestety przepadło.

Na ostatnim etapie pracy w Senacie pracowaliśmy bardzo szybko, niewspółmiernie do całego procesu legislacji. Przewidywaliśmy dwie zmiany: pierwszą, by mimo wszystko odciążyć samochody dostawcze, przy jednoznacznym doprecyzowaniu czym jest samochód dostawczy (dzisiaj na samochody dostawcze nie ma akcyzy, projekt zakłada jej wprowadzenie dla wszystkich pojazdów o DMC pow. 3.5 tony - przyp. red) i drugą, by pobudzić segment aut hybrydowych.

Te 20 proc. to jest tzw. współczynnik eksperta. Gdyby pan zapytał, co to jest i z czego wynika, odpowiedziałbym, że kompletnie z niczego. Tyle ulgi ktoś w ministerstwie postanowił przyznać. Proponowałem 50 proc., bo to jest już odczuwalna korzyść przy zakupie. Dwadzieścia procent przy wysokiej cenie auta, to raczej symboliczna kwota. Na zachętę za mała.

JS: A skąd się wziął dodatkowy współczynnik uwzględniający zużycie auta? Bo pojawił się w projekcie dość znienacka.

GP: To wyniknęło z analizy prawa unijnego. Nie dopuszcza ono możliwości, że nie uwzględnia się stanu faktycznego auta. Trzeba jednak powiedzieć sobie szczerze, że jest on tak skalkulowany, że nikomu by się nie opłacało z tego współczynnika korzystać. To są pojedyncze procenty, a przecież trzeba zapłacić za rzeczoznawcę powołanego z urzędu.

JS: A jednak współczynnik się pojawił. Niektórzy mówili, że jest po to, by rzeczoznawcy mieli co robić. Czy stawki to największy problem tego projektu?

GP: Stawki zawsze można zmienić. Moim zdaniem całe podejście do projektu zmian jest złe. Ministerstwo Finansów wychodzi z założenia, że wpływy musi mieć takie, jak do tej pory plus dodatkowe np. 300 mln zł. Po drugie — do obliczeń bierze za każdym razem stan pojazdów z zeszłego roku. Czyli nie zakłada zmiany rynku, a przecież projekt zakłada zmiany bardzo poważne, które właśnie na rynku się odbiją.

JS: Jeśli projekt zostanie uzgodniony w ministerstwach i przejdzie przez Sejm, będzie pan próbował zmienić go jeszcze w Senacie?

GP: Jeśli projekt wróci do Senatu, to nie będzie już przy nim prac. Dlatego wszelkie zmiany powinny być prowadzane w Sejmie.

JS: Wierzy pan jeszcze w ten projekt?

GP: Byłem już na etapie, w którym wierzyłem, że lada dzień zostanie przyjęty. To było tuż przed rezygnacją wiceministra Jasińskiego. Teraz jestem bardziej ostrożny, ale nadal uważam, że system musi się zmienić, bo musimy uregulować rynek. Akcyza to nie tylko pozycja w budżecie.

Niektórzy ministrowie zwracają uwagę, że cała ta zmiana grozi dużą podwyżką, a tego ludzie nie zaakceptują i stracimy poparcie. Przecież jak to się wszystko policzy, to stawki na auta do dziesięciu lat w większości przypadków zmieniają się niewiele. A mówienie, że ktoś chce sprowadzać dwudziestoletnie auto w super stanie? Trudno mi się z tym zgodzić.

JS: Gdyby teraz zgłaszał pan projekt raz jeszcze, to coś by pan w nim zmienił?

GP: Zażądałbym zmiany stawek, zresztą rozmawiałem o tym z ministerstwem. Moim zdaniem są mocno przesadzone. Po drugie ustaliłbym jedną stawkę na samochody dostawcze, po trzecie zwolniłbym hybrydy w 50 proc. Bo to ma być promocja nowej, czystszej technologii.

JS: Dziękuję za rozmowę

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy