Rząd rozpoczyna walkę ze starymi autami

Rząd nie chce "kopciuchów" w centrach miast. Ministerstwo Środowiska przygotowuje ekspertyzę, która zawierać będzie ocenę ekonomiczną i ekologiczną wprowadzenie stref LEZ (Low Emission Zone). To już trzecie podejście rządzących do zmiany przepisów w tym zakresie. A wszystko pod hasłem walki ze smogiem

Pomysł nie jest ani nowy, ani odkrywczy. W centrach miast samorządy same wyznaczałyby strefy, do których wjazd samochodem z wysoką emisją toksycznych spalin byłby zakazany. Najczęściej strefy obejmują ścisłe centrum miasta, jednak zdarzają się, że wyznaczane są także w okolicach osiedli mieszkaniowych lub terenów zielonych. Takie strefy w Niemczech funkcjonują od 2008 roku. Później zaczęły powstawać w Holandii, Austrii, we Francji, Włoszech, w Finlandii, Wielkiej Brytanii, Danii, Szwecji, Belgii, Norwegii, w Portugalii, Grecji i Czechach.

Reklama

Jak to działa?

W Niemczech każdy samochód chcący wjechać do strefy musi być widocznie oznakowany zieloną, żółtą lub czerwoną naklejką. Naklejka oczywiście kosztuje. To ok. 80 zł.

Kolor przyznawany jest w zależności od emisji spalin, czyli normy, jaką spełnia silnik auta. I tak zielony (norma Euro 4 dla silników wysokoprężnych i Euro 1 lub wyższa dla silników benzynowych) oznacza, że auto spełnia najostrzejsze normy emisji spalin i może wjechać do strefy LEZ.

Kolor czerwony (norma Euro 2) oznacza całkowity zakaz wjazdu. Kolor żółty to z kolei norma Euro 3 i od 2015 roku samochody z takimi naklejkami nie mogą wjeżdżać do stref ekologicznych.

Warto pamiętać, że nie każde auto dostanie naklejkę. Zgodnie z niemieckimi przepisami benzynowe samochody wyprodukowane przed 1993, a w przypadku Diesli przez 1996 rokiem nie dostaną nawet czerwonej nalepki.

Obowiązek oznakowania samochodu dotyczy wszystkich, także cudzoziemców i samochodów zarejestrowanych choćby w Polsce. Mandat za wjazd do strefy bez ważnej naklejki to 80 euro.

Motoryzacyjny skansen Europy

Nie wiadomo jak system miałby działać w Polsce. Pewne jest, że po naszych drogach jeździ bardzo dużo leciwych samochodów. Jak podaje Instytut Samar średni wiek auta w Polsce to ok. 12 lat. Większość z nich to samochody z silnikami Diesla, które emitują najwięcej szkodliwych substancji.

Tylko w biegłym roku sprowadzono do Polski 942 413 aut. Starszych, niż 10 lat, było 592 325 sztuk, a tych, które mają już ponad 20 lat aż 24 479.

Może się zatem okazać, że nie wysoka akcyza, której rząd nie odważył się wprowadzić, a ekostrefy będą głównym orężem walki o wyeliminowanie z naszych dróg samochodów używanych. Co na to kierowcy? Z pewnością nie będą zadowoleni. A wszystko pod hasłem walki ze smogiem.

Trudna droga na naklejek

Próby wprowadzenia stref podjęła w 2014 roku Platforma Obywatelska po fatalnym raporcie Najwyższej Izby Kontroli o stanie zanieczyszczenia polskiego powietrza. Poseł PO Tadeusza Arkita w swoim projekcie chciał, by włodarze miast mogli wprowadzać zakaz spalania węgla w piecach oraz ustanawiać ekostrefy dla samochodów. Pierwsza propozycja została przegłosowana, dzięki czemu Kraków i inne miasta Małopolski wprowadziły uchwały antysmogowe, drugi pomysł został z projektu usunięty.

W 2016 poseł Marek Sowa z Nowoczesnej zgłosił nowy projekt. Zmiany ustawy o ochronie środowiska i prawa o ruchu drogowym miały umożliwić władzom 16 największych polskich miast (powyżej 200 tys. mieszkańców) wprowadzanie stałych lub okresowych stref ograniczonej emisji spalin, lub zakazu emisji spalin z pojazdów.

Pomysł nie spodobał się jednak posłom Kukiz’15 i PiS, którzy zakwestionowali swobodę samorządów w wyznaczaniu stref. Jerzy Szmit, wiceminister transportu skrytykował projekt, tłumacząc, że strefy powinny być ustalane centralnie.

A tak wygląda system przyznawania nalepek w Niemczech

Jules

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama