Płacili raty za samochody - nagle stracili i auta i pieniądze

Pewna firma z Koszalina oferowała długoterminowy najem samochodów. Bohaterowie tego reportażu skorzystali z jej oferty - wpłacili wielotysięczne kaucje i regularnie opłacali niemałe raty. Zgodnie z umową mieli docelowo wykupić te auta na własność. Tymczasem stracili i samochody i wpłacone już pieniądze.

Pani Aneta, pani Inga, pani Katarzyna i pan Dominik to cztery zupełnie obce dla siebie osoby. Choć dzielą ich setki kilometrów, to dziś łączy ich jedno: wszyscy podpisali umowę z firmą z Koszalina, która zajmuje się długoterminowym najmem samochodów.

- Pan Przemysław K. oferował wynajmem długoterminowym samochodów tzw. leasing dla osób prywatnych bez kodu KRD, BIK bez sprawdzania tego w ogóle. Dałem swój samochód w rozliczenie, była to wartość 70 tys. zł. Wziąłem od pana K. Jeepa Grand Cherokee z roku 2013. Wart był 175 tysięcy złotych - opowiada Dominik Kawczyński.

- Pierwsza umowa była w czerwcu 2019 r na BMW serii 5. Wpłaciliśmy 12 tys. zł kaucji, plus raty miesięczne 4300 zł. Miałam ten samochód przez 3 miesiące. Następnie oddałam, a on przyprowadził mi do domu Audi Q7, gdzie musiałam dopłacić jeszcze 13 tys. zł. Czyli sama kaucja była już 25 tys. zł plus miesięczne raty 5 600 - wylicza Aneta Dudzik.

Reklama

- Auto przyjechało do nas 25 marca 2020 roku.  Kia Sorento, 7-osobowy SUV z 2017 r. - dodaje Katarzyna Wardin.

Raty miesięczne za samochody wynosiły od 2 do około 6 tys. zł. Kwoty kaucji wahały się natomiast od 6 do 13 tys. zł. Wszystko zależało od wartości wynajmowanego auta. Mimo wpłacenia takich pieniędzy, klienci byli zadowoleni z nowych aut, które po spłaceniu rat mieli wykupić. Niestety tak się nie stało. Samochody z dnia na dzień były odbierane.

- 14 stycznia przychodzi mi wiadomość na maila z prośbą o zwrot samochodu, ponieważ spółka upada przez Covida. Napisałam kilka wiadomości, żeby nam zostawił ten samochód, że przecież płacimy sumiennie te raty, a on odpisał mi tylko tyle, że ludzie ich wykończyli - wspomina Katarzyna Wardin.

- Spłacałam miesięczne raty, miałam umowę na 36 miesięcy. Spłacałam je 14 miesięcy, aż tu nagle w Boże Narodzenie: "puk, puk"; słyszę, że "Przemek nam kazał odebrać auto". Jakby tego było mało na jesieni skrzynia automatyczna w samochodzie się zepsuła, więc przed oddaniem jeszcze mu skrzynię naprawiłam za 13 tys. zł - mówi Aneta Dudzik, która wynajmowała Audi Q7.

Z kolei wynajmujący Jeepa Grand Cherokee Dominik Kawczyński koszty szacuje na około 150 tys. zł.

Poszkodowani domagają się zwrotu pieniędzy.  - W umowie było zaznaczone, że auta będą na wykup, a tak naprawdę on nam nie mógł sprzedać tych samochodów - tłumaczy Katarzyna Wardin.

- Już po odebraniu mi samochodu dowiedziałam się, że te Q7 nie należało do Przemysława K. Skontaktował się ze mną pan, który odebrał mu ten samochód. Był to właściciel Q7, powiedział że pan K. wynajmował od niego to auto i dalej podnajmował mi - opowiada Aneta Dudzik.

Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że takich osób jak bohaterowie naszego reportażu może być około 150. Zapytaliśmy prokuraturę Rejonową w Koszalinie ile zarejestrowano zgłoszeń w  tej sprawie.

"W sprawie toczą się jeszcze trzy inne postępowania i jedno w formie postępowania sprawdzającego, gdzie na chwilę obecną nie przedstawiono zarzutów ani Przemysławowi K., ani Jolancie W.    - przekazano z prokuratury.
 
Wybraliśmy się do Koszalina w poszukiwaniu firmy zajmującej się długoterminowym najmem aut. Okazało się, że zlikwidowali biuro w styczniu.

Wszyscy klienci kontaktowali się bezpośrednio z Przemysławem K., który podpisywał z nimi umowy. Próbowaliśmy z nim porozmawiać osobiście jednak bezskutecznie. Otrzymaliśmy od niego maila w którym czytamy m.in.:

 "(...) Niektórzy niezadowoleni klienci próbowali składać zawiadomienia dotyczące podejrzenia popełnienia przestępstwa przez zarząd spółki bądź działające w jego imieniu osoby, aby wywrzeć presję właśnie na spłatę rzekomo należnych im pieniędzy. (...) Na dzień dzisiejszy przygotowywany jest wniosek o ogłoszenie upadłości spółki (...)".

Ponadto udało nam się skontaktować z kobietą, która pełniła funkcję prezesa zarządu.

- Proszę panią, umowy były podpisane, ale spółka nie ma w tej chwili żadnych pieniędzy. Przepraszam, ale ja też jestem poszkodowana, ja mam o wiele większe problemy niż ci ludzie. Mi pozabierano samochody, ja brałam kredyty, żeby spłacać raty za ludzi, którzy nie płacili - przekazała Jolanta W.

- Chciałabym, żeby zachował się uczciwie i oddał chociaż kaucję, te 25 tys. zł - podsumowuje Aneta Dudzik, która wynajmowała Audi Q7.

Interwencja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy