Diagności inkasentami? Czy okresowe badania aut są w ogóle potrzebne?

"Z uwagą śledzę dyskusję na temat opłat za obowiązkowe przeglądy techniczne samochodów. Ożywiły ją dwa wydarzenia. Po pierwsze, stanowisko Polskiej Izby Stacji Kontroli Pojazdów, która wskazuje, że pomimo wzrostu kosztów działalności stacji opłata ta od 14 lat nie była zmieniana, w związku z czym PISKP domaga się, by została podniesiona z obecnych 98 do 150 zł. Po drugie, interpelacja posła Piotra Liroya-Marca, któremu nie podoba się nowelizacja przepisów, zgodnie z którą kierowca musi płacić za badanie z góry, niezależnie od jego wyniku. (*)

Zacznijmy od pytania, które, jak widzę, zadaje sobie wielu internautów: czy okresowe badania aut są w ogóle potrzebne? Moim zdaniem tak, o ile naprawdę rzetelnie się je wykonuje. Pozwala to odsiać pojazdy najbardziej zagrażające środowisku naturalnemu i, co jeszcze ważniejsze - bezpieczeństwu na drogach. Owszem, są kraje, w których nie trzeba ich robić, podobnie jak są też takie, w których nie wymaga się od kierowców trzeźwości, posiadania prawa jazdy, przestrzegania jakichkolwiek przepisów ruchu itp. Dlaczego jednak akurat na nich mielibyśmy się wzorować?

Reklama

Pada też argument, że zły stan techniczny pojazdu jest powodem tylko znikomego odsetka wypadków, więc nie ma o co kruszyć tutaj kopii. Czy nikomu jednak nie przyszło do głowy, że tak może być właśnie ze względu na istnienie obowiązku regularnego dokonywania wspomnianych przeglądów? Poza tym wiemy, jak to jest z określaniem przyczyn kolizji i wypadków - najłatwiej jest napisać, że ich powodem było sławetne "niedostosowanie prędkości do warunków panujących na drodze".

Nie trafia mi również do przekonania postulat, by obowiązkowe przeglądy zastąpić dobrowolnymi. Jeżeli ktoś nie miałby pieczątki w dowodzie rejestracyjnym, a spowodowałby wypadek, płaciłby dodatkowo bardzo wysoką grzywnę. Niestety, doświadczenie uczy, że w naszych realiach liczenie na poczucie odpowiedzialności i dawanie ludziom wyboru zawsze kończy się tak samo. Zwłaszcza, gdy jedna z możliwości wiąże się od razu z konkretnymi skutkami finansowymi, a druga, choć z konsekwencjami gorszymi, ale w bliżej nieokreślonej przyszłości i niekoniecznie. Kontrola jest podstawą zaufania, a oblig gwarantem pożądanych zachowań.

Czy obecne 98 zł za przegląd techniczny samochodu to dużo? (Zawsze zastanawiałem się, dlaczego akurat tyle? Czy dlatego, że 98 nie kłuje w oczy tak jak pełne 100, podobnie jak cena 9,99 wygląda lepiej niż 10,00?). To oczywiście zależy. Dla jednego jest to równowartość całodziennego zarobku, dla kogoś innego kwota "na waciki". Dla mnie stówka nie jest pieniądzem, po który sięgam bez zastanowienia, ale także nie takim, który podnosiłby mi ciśnienie. Nie zbankrutowałbym również, gdybym raz w roku musiał zapłacić 50 zł więcej. O ile się orientuję, tyle mnie więcej palacze wydają na trzy paczki papierosów. Nie róbmy zatem histerii.

Ktoś, powołując się na przykład Wielkiej Brytanii, pisze, by ustawowo określać jedynie górny pułap opłat za badania diagnostyczne, pozostawiając poszczególnym zajmującym się taką działalnością firmom swobodę w ich ustalaniu, rzecz jasna w ramach wspomnianego limitu. Konkurencja rzekomo doprowadziłaby do obniżenia cen. Być może tak dzieje się na Wyspach. Idę o zakład, że u nas nikt nie odważyłby się wyłamać ze wspólnego frontu i opłaty, przynajmniej w danej miejscowości, wszędzie byłyby identyczne. Zresztą, o ile mi wiadomo, dzisiaj stacje też między sobą konkurują, chociaż nie cennikami, lecz, powiedzmy... opinią na swój temat wśród kierowców.  

Teraz o wymogu wnoszenia opłaty z góry. Poseł Liroy-Marzec nazywa diagnostów "inkasentami", których celem jest "pobranie od obywateli nienależnych opłat". "Dotychczas kierowca, który udawał się do diagnosty na obowiązkowy przegląd pojazdu był zwykle informowany o istotnych, widocznych na pierwszy rzut oka czy w dokumentacji pojazdu, usterkach. Służyło to poprawie bezpieczeństwa na drogach. Niedawną nowelizacją przepisów zmieniono diagnostów w inkasentów, którzy najpierw pobierają od użytkownika pojazdu opłatę, a dopiero potem drukują negatywny wynik badania technicznego. Celem takiego działania nie jest poprawa bezpieczeństwa ruchu drogowego, a jedynie pobranie nienależnych opłat od Obywateli" - czytam w jego interpelacji. Z owym poglądem współgra opinia internauty "Janusza", który w swoim komentarzu pisze: "Uczciwie by było, gdy jadę na przegląd, diagnosta sprawdza i stwierdza, że nie wystawi mi przeglądu, bo auto nie spełnia wymagań, więc w tym momencie wyjeżdżam nic nie płacąc. To tak jakbym pojechał na naprawę do mechanika, wcześniej płacąc mu za usługę a on stwierdza, że nie wie co jest zepsute i dziękuje mi za wizytę wcześniej nic nie naprawiając i nie zwracając mi pieniędzy. Płacę wtedy, gdy usługa będzie wykonana i to jest uczciwe."

Otóż diagnosta nie wykonuje "usługi", a jeżeli nawet, to nie polega ona na wbiciu odpowiedniej pieczątki do dowodu rejestracyjnego, lecz na sprawdzeniu, czy stan techniczny i status prawny pojazdu pozwalają na dopuszczenie go do ruchu na drogach publicznych. Ewentualnie na wskazaniu mankamentów, które należy usunąć, aby tak się stało. I za to właśnie wnosi się opłatę. Przyjmując sposób myślenia posła i "Janusza", można by wprowadzić zasadę, że za egzamin na prawo jazdy płacimy tylko wtedy, jeżeli go zdamy. No bo niby za co mielibyśmy płacić, skoro oblaliśmy, więc egzaminator nie wykonał "usługi"?

Dyskusja o opłatach i o tym, czy powinny być one wnoszone przed czy po przeglądzie, do tego zależnie od jego wyniku, jest dla mnie typową burzą w szklance wody. Z punktu widzenia ogółu zmotoryzowanych, czy szerzej - wszystkich użytkowników dróg - ważniejsze jest, by stacje diagnostyczne pracowały rzetelnie i uczciwie."

Marek Wędzikowski

(*)  -  List czytelnika

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy