Czekają nas miliardowe inwestycje? Historyczna umowa

17 lipca w Tokio podpisano historyczne porozumienie między Japonią, a przedstawicielami Unii Europejskiej. Nowa umowa handlowa może mieć ogromny wpływ na światowe rynki motoryzacyjne.

"Wysyłamy jasny sygnał, że jesteśmy przeciwni protekcjonizmowi. Unia Europejska i Japonia pozostają otwarte na współpracę" - powiedział dziennikarzom Donald Tusk - przewodniczący Rady Europejskiej - przemawiający w imieniu 28 przywódców europejskich krajów.

Zwarta wczoraj umowa handlowa znosi cła na zdecydowaną większość produktów importowanych z Japonii do Unii Europejskiej i odwrotnie. Docelowo - następnych trzech latach - umowa o wolnym handlu obejmować ma 99 proc. "wymiany handlowej"!

Chociaż pierwsze efekty nowego porozumienia odczujemy najszybciej w połowie przyszłego roku, pakt wywrócić może "do góry kołami" europejski rynek motoryzacyjny. Co może się zmienić?

Reklama

Do tej pory importowane z Japonii samochody objęte były w krajach Unii Europejskiej cłem w wysokości 10 proc. Z kolei 3 proc. wynosiło ono na produkowane w Japonii części motoryzacyjne. Japończycy radzili sobie z tymi obostrzeniami inwestując w europejskie montownie. Zdecydowana większość z oferowanych dziś w Europie pojazdów japońskich marek budowana jest właśnie na Starym Kontynencie. Honda, Nissan czy Toyota od lat budują popularne modele na Wyspach Brytyjskich, najchętniej kupowane w Europie Suzuki pochodzą z Węgier.

Mówiąc prościej - na masową obniżkę cen w salonach Toyoty, Hondy czy Nissana, nie ma co liczyć. Powody do radości mogą mieć jednak osoby rozważające w niedługiej przyszłości zakup: Lexusa, Mazdy czy Subaru. Gros oferty tych producentów pochodzi właśnie z Kraju Kwitnącej Wiśni.

Porozumienie może mieć natomiast przykre następstwa dla pracowników europejskich zakładów produkcyjnych należących do japońskich motoryzacyjnych gigantów. Powodów do zmartwień nie mają raczej robotnicy w czeskim Kolinie (Toyota), czy węgierskim Ostrzyhom (Suzuki), gdzie koszty pracy są zdecydowanie niższe niż w Japonii. Nowa umowa stawia jednak w trudnej sytuacji robotników zatrudnionych w brytyjskich fabrykach Nissana (Sunderland), Hondy (Swindon) czy Toyoty (Burnaston).

Wstępną umowę podpisano w niezwykle trudnym dla brytyjskich władz momencie. Wielka Brytania negocjuje właśnie warunki opuszczenia Unii Europejskiej. Zasady wymiany handlowej między Wyspami a Europą Kontynentalną pozostają zagadką. W ostatnich miesiącach o możliwości przeniesienia produkcji z Wysp Brytyjskich wypowiadały się już m.in. władze Mini i Jaguara.

Nie dalej, jak dwa tygodnie temu, w wywiadzie udzielonym "Financial Times", dyrektor generalny Jaguar Land Rover - Ralf Speth - ostrzegł brytyjską premier - Theresę May - że konsekwencje źle przeprowadzonego brexitu mogą być dla firmy "tragiczne".

W ocenie firmowych analityków, w pięć lat od opuszczenia przez Wielką Brytanię Unii Europejskiej, w wyniku zerwania umów handlowych, firma może zostać zmuszona do poniesienia kosztów w wysokości nawet 80 mld funtów. Stanie się tak, jeśli brytyjski rząd nie zapewni brytyjskim producentom samochodów "bezproblemowego" dostępu do rynków unijnych. W opinii Speth’a "wyjście" Land Rovera-Jaguara z Wielkiej Brytanii byłoby "bardzo smutne", ale jeśli zarząd zostanie do tego zmuszony, nie zawaha się przed takim krokiem.

Można podejrzewać, że podobne scenariusze dotyczące swoich angielskich fabryk analizują właśnie Japończycy, co stawia brytyjskie władze w bardzo trudnej sytuacji. Paradoksalnie może to stanowić szanse na potężne inwestycje dla biedniejszych członków UE pokroju Polski, Rumunii czy Węgier.

Nowe porozumienie tworzy największą na świecie "otwartą strefę gospodarczą", a jego największym beneficjentem mają być europejscy producenci żywności. Dokument czeka teraz na akceptację Parlamentu Europejskiego i Japońskiego rządu. Jego wejście w życie spodziewane jest w początku przyszłego roku.

Paweł Rygas

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy