Tragedia. Ale policjanci powinni być bezwzględnie chronieni

Zimowa noc. Przejeżdżające przez centrum Łodzi BMW nie zatrzymuje się do policyjnej kontroli i zaczyna uciekać. Policjanci w nieoznakowanym radiowozie ruszają w pościg. Na jednym ze skrzyżowań, z nie działającą już o tej porze sygnalizacją świetlną, dochodzi do tragicznego wypadku. Radiowóz uderza w jadącą ulicą z pierwszeństwem przejazdu Mazdę. Jej kierowca ginie na miejscu.

Jeden z policjantów umiera w szpitalu. Drugi, kierowca radiowozu, jest ciężko ranny. Długo się leczy. Wreszcie staje przed sądem. Według prokuratury, mimo iż poruszał się pojazdem uprzywilejowanym, używając sygnałów świetlnych i dźwiękowych, to nie zachował wystarczającej ostrożności. Zlekceważył znak "ustąp pierwszeństwa przejazdu", wjechał na skrzyżowanie ze znaczną prędkością i doprowadził do zderzenia. Oskarżony przyznał się do winy. Został skazany na dwa lata więzienia w zawieszeniu na pięć lat oraz 4 tys. zł grzywny. Kierowcą BMW, ujętym kilka dni po wypadku, okazał się więzień przebywający na przepustce. Samochód, którym uciekał przed policją, był kradziony.

Reklama

Opinia publiczna jest w ocenie powyższego zdarzenia podzielona. Tak przynajmniej wynika z komentarzy internautów.

Nie brakuje oczywiście pryncypialnych krytyków postępowania policji...

"Zawiasy za podwójne morderstwo bez motywu? Takie po prostu 4 fun? Chyba warto być policjantem jak ktoś lubi zabijać" - zauważa sarkastycznie "Yo-Asia".

"Żenada, zamordował dwoje ludzi i zawiasy..."  oburza się "Asgalt".

"Są równi i równiejsi, zwykły obywatel dostałby minimum 10 lat odsiadki za taki czyn, ale policja może jeździć jak chce, nie zważając na znaki. Sygnały koguta i światła na dachu nie upoważniają ich do łamania przepisów" - twierdzi "adam".

"Zabił dwie osoby i dostał dwa lata w zawieszeniu! (...) To jest kpina nie sąd. (...) Takie wyroki dostaje się za włamanie do piwnicy po konfitury, a nie za zabicie ludzi. Gdyby to Kowalski zabił na przejściu pieszego kara byłaby zupełnie inna. Od 5 do 15 lat" - pisze "sprawiedliwy".

"(...) Policja powinna cenić życie ludzkie na drodze bardziej niż złapanie bandyty. I tak go złapali, tylko że później, ale co z tego jak niewinne osoby poniosły śmierć. Nie warto było" - to głos "Rafaela".

Nie brakuje jednak komentatorów wyrażających odmienne opinie...

" [Kierowca policyjnego radiowozu] wg przepisów miał w takiej sytuacji bezwzględne pierwszeństwo, nawet jakby sygnalizacja działała i miał czerwone światło, dlaczego więc jest karany w jakikolwiek sposób? Winni są: kierowca bmw, bo uciekał i kierowca mazdy, bo nie ustąpił pierwszeństwa pojazdowi uprzywilejowanemu. W sytuacji radiowozu mogła znaleźć się na przykład karetka jadąca do wypadku, a wtedy byłoby narzekanie, że ktoś umarł przez debila z Mazdy" - pisze "meehow".

"Chory kraj. Policjant naraża swoje życie, chce zatrzymać bandziora. Nie udaje mu się i teraz ma pozamiatane w życiu" - zauważa jeden z internautów. Inni wskazują rzeczywistego, ich zdaniem, sprawcę wypadku w Łodzi. 

"W USA to ten bandyta odpowiadałby za morderstwo dwóch osób, a nie policjant. To jego ucieczka doprowadziła do tragedii, a nie legalne działania policjanta!" - wyrokuje "a-fe".

"Za wszystko powinien odpowiadać ten kryminalista z BMW. Policjant wykonywał swoją pracę" - wypowiada się w tym samym duchu "Łysy".

"Policjanci z każdej strony mają doje....ne. Jak ucieka kierowca źle, jak spowodujesz wypadek źle. Jak kibole rozrabiają źle, jak kibol w łeb dostanie źle, jak bandyta w łeb dostanie i się przyzna źle, jak bandyta się nie przyzna źle..." - podsumowuje "antyPO1972". A inny z komentatorów pyta: "I ktoś jeszcze się dziwi, że policja w Polsce jest nieskuteczna i boi się interweniować?"

No właśnie. Od wielu, wielu lat skarżymy się na nieudolność i opieszałość, by nie rzec lenistwo organów ścigania. Tak było już w czasach PRL.

- Kiedyś ktoś włamał się do piwnicy bloku, w którym mieszkałem i ukradł dwie nowiutkie opony do malucha, towar wówczas deficytowy i bardzo poszukiwany - wspomina jeden ze znajomych kierowców. - Byłem zrozpaczony i natychmiast pojechałem na komisariat MO osobiście zgłosić kradzież. Myślałem, że na miejsce przyjedzie ekipa śledczych, zbierze ślady, odciski palców... Gdzie tam, nikt się nie zjawił, a po kilku tygodniach otrzymałem zawiadomienie o umorzeniu postępowania. Z uzasadnieniem, że "pomimo podjętych intensywnych działań dochodzeniowych nie udało się ująć sprawców przestępstwa". Później nawet miałem do siebie trochę pretensji, bo mogłem przecież powiedzieć, że straciłem nie parę, ale komplet ogumienia, a do tego na przykład akumulator i kilka innych cennych przedmiotów. Dostałbym z firmy ubezpieczeniowej większe odszkodowanie.

- A mnie, już w III RP, dwukrotnie skradziono z auta radioodtwarzacz - wspomina inny z kierowców. - Też pofatygowałem się na policję i też z identycznym skutkiem: umorzenie postępowania z powodu niewykrycia sprawców. Za trzecim razem dałem więc sobie spokój. Szkoda czasu i nerwów...

Prawdę mówiąc, niechęć prokuratury i policji do poszukiwania sprawców takich czynów można zrozumieć. Dużo zachodu, niepewny efekt, a i satysfakcja z  ewentualnego ujęcia przestępcy niewielka. W sytuacji, w jakiej znalazł się patrol z Łodzi, jest jednak inaczej. Policjanci na podjęcie decyzji o wszczęciu pościgu za kierowcą, który nie zatrzymał się do kontroli, mają dosłownie sekundy. Oczywiście mogą machnąć ręką: co tam, niech jedzie... Nigdy jednak nie wiedzą z kim mają do czynienia: z drobnym złodziejaszkiem, osobnikiem uchylającym się od płacenia alimentów czy z groźnym, poszukiwanym w całym kraju bandytą? Jeżeli zatem postępują zgodnie z procedurą, powinni być bezwzględnie chronieni przed najtragiczniejszymi nawet skutkami podejmowanych działań. W przeciwnym wypadku będą unikać jakiegokolwiek ryzyka i konsekwencji swoich interwencji. Zgodnie z zasadą: im mniej robisz, tym mniej się narażasz na nieprzyjemności.          

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy