Samochody trzeba wygnać z miast, bo zanieczyszczają powietrze. Jesteś za?

Widzieliście kiedyś samochód, który by sam jechał? Ja też nie. Tymczasem w dyskusji przetaczającej się przez media wszyscy mówią o zakazie wjazdu starych samochodów do centrów miast, a nikt nie mówi o kierowcach. Posłuchajcie...

Niestety, to niejedyny przypadek, kiedy w ten sposób się nami manipuluje - nie mówi się o kierowcach, czyli o nas, tylko o "samochodach". Nie tylko zresztą w tym kontekście. Niedawno pisałem o stosunku policjantów i straży miejskiej do przepisów drogowych, między innymi na przykładzie problemów z parkowaniem. Nieoczekiwanie nadziałem się na kontrę kolegi po piórze, który zaczął dowodzić, że to wszystko moja wina, bo wszędzie chcę jeździć samochodem, a są przecież nogi i komunikacja miejska, aż w końcu dotarł do sakramentalnego "przecież miasto nie jest tylko dla samochodów". Cały czas tylko "samochody", o kierowcach ani słowa...

Reklama

Tym wszystkim, którzy tak myślą i mówią, chciałbym zdradzić tajemnicę - tymi samochodami ktoś się porusza. Jeżdżą nimi kierowcy i pasażerowie. Co więcej, uważam, że mamy prawo swobodnie jeździć swoimi samochodami i dobre powody, żeby to robić. Są jednak tacy, i - co gorsza - jest ich coraz więcej, którzy chcą nas, kierowców, tego prawa pozbawić.

Wynika to pewnie z tego, że nie rozumieją oni, do czego służą samochody i dlaczego ludzie tak chętnie się nimi posługują. A dzieje się tak z dwóch podstawowych powodów: mobilności i wygody. Za wygodę umierać nie będę, co wcale nie oznacza, że o niej nie wspomnę. Uważam, że argument o mobilności zupełnie wystarczy. To jest podstawowy powód, dla którego zaczęliśmy korzystać z samochodów, robimy to i nie przestaniemy nagle jeździć tylko dlatego, że ktoś uważa, że to niewłaściwe.

Tak się składa, że w mieście ludzie mają mnóstwo spraw do załatwienia. Są tam urzędy, sądy, przychodnie, kościoły, firmy - słowem: wiele miejsc, gdzie ludzie chcą lub muszą się znaleźć. Oczywiście, najłatwiej jest to zrobić przy pomocy samochodu, zwłaszcza jeśli planujemy załatwić różne sprawy w kilku miejscach. Zauważcie, że nie mówię o tym, czy "samochody" powinny wjeżdżać, czy nie. Mówię o kierowcach, czyli ludziach, którzy mają realne powody, żeby to zrobić. To mieszkańcom miast zakazuje się jeżdżenia po ich własnym mieście, nie "samochodom".

Autem jest po prostu szybciej. Są miejsca, do których dojadę  samochodem w czasie, w którym nie dotrę nawet do przystanku komunikacji miejskiej. Są też trasy, które samochodem robię w ciągu 10 minut - no dobra, kwadransa - a autobusem musiałbym jechać godzinę lub dłużej. Samochodem wyruszam bowiem spod domu. A rzadko jest tak, że przystanek komunikacji publicznej znajduje się bezpośrednio w pobliżu miejsca rozpoczęcia lub celu podróży.

Sprawa jeszcze się komplikuje, gdy mamy do przewiezienia nietypowy albo kłopotliwy bagaż, dzieci, osoby starsze itp. Tu samochód jest niezastąpiony. Do pracy najczęściej ostatnio chodzę (jak to mawiają w Krakowie - na nogach), ale gdy mam zimą po drodze odstawić dziecko rano do szkoły, zdecydowanie wolę samochód.

Podobnie z osobami starszymi, choć widziałem w jednej miejscowości, bodajże Lipsko, panią na oko 50-letnią, która pchała dwukółkę, na której,  na kostce sprasowanej słomy, siedziała jeszcze starsza kobieta. Ponieważ działo się to w pobliżu ośrodka zdrowia, zakładam, że starsza pani jechała do lekarza. Ekologicznie? Na pewno. Poziom zanieczyszczenia powietrza - zerowy. Ale czy naprawdę o to chodzi?

Dochodzimy do sedna. Oficjalna teza jest taka, że samochody trzeba wygnać z centrum albo w ogóle z miasta, gdyż zanieczyszczają powietrze. To znaczy, nie chcemy ich wygnać, tylko nałożyć opłaty, a wtedy same przestaną wjeżdżać. Samochody. O kierowcach nikt nie pamięta, do momentu, kiedy pojawia się temat płatności. Dzięki za pamięć, ale skoro cały czas jest mowa o samochodach (starych, brudnych, śmierdzących) to może one same powinny za siebie płacić?

Trochę może przeszarżowałem, ale temat jest poważny i w gruncie rzeczy o to chodzi. Wcale nie o to, żeby powietrze było czyste, ani nie o to, żeby samochody nie pojawiały się w centrum. Chodzi o to, żeby zgarnąć kasę. Kierowcy są łupieni bez litości, bo jest ich wielu i łatwo zidentyfikować należące do nich pojazdy.

O tym, że czystość powietrza jest tylko pretekstem, świadczy też fakt, że jak zwykle w Polsce próbuje się wprowadzić pewną normę, ale od razu przewiduje się od niej wyjątki. Słyszałem, że w tym wypadku mają one dotyczyć osób niepełnosprawnych. Oczywiście, że powinniśmy dbać o ułatwianie życia takim osobom, ale jakakolwiek niepełnosprawność nie ma absolutnie żadnego związku z emisją spalin.

Nie sądzę, żeby z tego, że ktoś jest niepełnosprawny, wynikało, że jego samochód emituje mniej szkodliwych spalin. Biorąc pod uwagę realia naszego kraju, przewiduję, że liczba takich osób może się nagle w tajemniczy sposób pomnożyć, przy czym niepełnosprawność pewnie będzie się manifestować jedynie podczas zabiegania o stosowne papiery, by zaraz potem nagle zniknąć.

To niejedyny cud, którego się spodziewam. Projekt przewiduje bowiem, że samochody znakowane będą specjalnymi naklejkami na stacjach kontroli pojazdów, po badaniu emisji spalin. Ktoś, kto wpadł na taki pomysł, zupełnie nie bierze pod uwagę tego, co na takich stacjach się dzieje. W Polsce da się zarejestrować ferrari jako pomoc drogową. Co przy tym znaczy zdobycie jednej małej naklejeczki?

Przy okazji: jakoś obrońcy czystości powietrza zupełnie zapominają o powszechnym w Polsce procederze wycinania filtrów cząstek stałych. Jest to tyleż nielegalne, co zupełnie nie do wykrycia w trakcie rutynowej kontroli podczas przeglądu rejestracyjnego.

Pamiętajmy też o tym, jakimi dysponujemy samochodami - średnia ich wieku to ok. 14 lat i pewnie szybko to się nie zmieni.

Wrogom samochodów, a jednocześnie miłośnikom komunikacji miejskiej przypomnę również, że metro (jedno Polsce), autobusy, tramwaje itp. nie są również obojętne dla środowiska. Być może czasy ikarusów, które z rur wydechowych dymiły bardziej niż niejeden komin fabryczny, już minęły, ale autobusy napędzane dieslami zostały. Pamiętajmy też, że metro, tramwaje i trolejbusy potrzebują energii elektrycznej, którą w większości pozyskuje się w wyniku spalania kopalin. To też chyba psuje powietrze...

Za dobre rozwiązanie uchodzi system P+R, czyli parkuj i jedź. Problem w tym, że te parkingi w pobliżu węzłów komunikacyjnych, często wielopoziomowe, trzeba wybudować. Być może trzeba będzie przywieźć wywrotkę żwiru. Być może takich wywrotek będzie milion. Być może trzeba będzie użyć koparki. Albo nawet kilku. Moim zdaniem te urządzenia też trochę spalin emitują...Może nawet całkiem sporo.

Materiały, z których zostaną te parkingi zbudowane, też trzeba wyprodukować lub wydobyć. Nawet jeśli parkingi zostaną już wybudowane, to trzeba je później utrzymać i remontować.

Trzeba też wziąć pod uwagę tradycyjne polskie realia. Oto kilka lat temu zajmowałem się słynnym parkingiem, który powstał w pobliżu stacji Warszawa Ursus Niedźwiadek...W pewnym sensie "w pobliżu", bo duży parking został wybudowany, tylko stacja kolejowa nie powstała, więc pociągi podmiejskie nie miały gdzie się zatrzymywać, a parking stał pusty. Stacja w końcu powstała w ubiegłym roku, przy czym warto wspomnieć, że plany jej realizacji sięgają lat 70. ubiegłego wieku! Pamiętacie Gierka? Nie? No to właśnie wtedy...Okres realizacji inwestycji jakieś 50 lat...

Pomijam tu dość oczywisty fakt, że są miejsca, gdzie żadną komunikacją zbiorową się nie dojedzie. A to też trzeba brać pod uwagę.

Cokolwiek by zresztą mówić, ludzie i tak z samochodów nie zrezygnują i warto to sobie uświadomić raz na zawsze. To smutne, że powoli osiągam wiek, kiedy zaczynam siebie samego cytować, ale już dawno temu pisałem, że mówienie o ekologii i bezpieczeństwie to najczęstsze preteksty do wyciągania pieniędzy z naszych kieszeni.

Zakazy, o których mowa, nie wpłyną  na czystość powietrza. A nawet jeśli jest tak, że jeżdżąc swoim samochodem po swoim mieście przyczyniam się do zanieczyszczenia powietrza, to psuję swoje zdrowie. Dokładnie tak samo robi każdy inny zmotoryzowany mieszkaniec mojego miasta. Przezabawne jest to, że są tacy, którzy uważają, że jeszcze powinniśmy za to płacić.

Tomasz Bodył

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy