Tysiące nowych samochodów. Porzuconych lub zezłomowanych!

Co jakiś czas internetowe serwisy obiegają wiadomości dotyczące spektakularnych awarii samochodowców, czyli potężnych oceanicznych kolosów służących do transportu pojazdów.

Przykładowo - w 2006 roku - głośno było o statku "Cougar Ace", który w czasie rejsu po Pacyfiku przechylił się o 60 stopni. Uszkodzeniom uległo wówczas ponad 4,7 tys. transportowanych nim Mazd. Ostatecznie - w trosce o wizerunek producenta - podjęto decyzję o złomowaniu pojazdów. W 2008 roku pod prasę trafiły wszystkie 4703 uszkodzone (w wielu przypadkach "kosmetycznie") samochody.

Do podobnych wypadków dochodzi stosunkowo często. W styczniu 2015 roku na mieliźnie osiadł samochodowiec "Hoegh Osaka" należący do norweskiej linii żeglugowej Hoegh Autoliners. Załoga zdecydowała się "wyrzucić" statek na ląd, gdy ten niespodziewanie zaczął mocno przechylać się na sterburtę. Na pokładzie znajdowało się około 1,4 tys. fabrycznie nowych pojazdów, w tym wiele luksusowych brytyjskich marek, jak Aston Martin czy Rolls-Royce.

Reklama

W styczniu 2019 potężny pożar uszkodził samochodowiec "Sincerity Ace", na którego pokładzie znajdowało się około 6,4 tys. aut (głównie marki Nissan) przeznaczonych dla klientów z Ameryki.

Ostatnio, 10 września bieżącego roku, niedługo po wyjściu z portu w Brusznwiku (w amerykańskim stanie Georgia) przewrócił się samochodowiec "Golden Ray". Na jego pokładzie znajdowało się około 4 tys. aut aliansu Hyundai-Kia.

Większość tego typu incydentów kończy się właśnie złomowaniem uszkodzonych pojazdów. W internecie krąży wiele filmów dokumentujących rozbiórkę - rozbijanie reflektorów, felg czy zgniatanie fabrycznie nowych karoserii. Każdy tego typu transport jest ubezpieczony, a żaden z renomowanych producentów nie może sobie pozwolić, by na ulice trafiły auta mające wcześniej styczność z wysoką temperaturą czy słoną wodą. Już sam przechył może mieć dramatyczny wpływ na usterkowość. Oprócz widocznych gołym okiem uszkodzeń poszyć karoserii oznacza przecież m.in. zalane olejem czy płynami eksploatacyjnymi wiązki elektryczne czy rozbite akumulatory...

Trzeba jednak zdawać sobie sprawę, że rozbiórka kilku tysięcy fabrycznie nowych pojazdów wymaga świetnej logistyki i pochłania ogromne koszty. W przypadku dwóch czy trzech tysięcy aut przeciętna stacja demontażu musiałaby pracować bez przerwy przez kilkanaście długich miesięcy.

Nie dziwi więc, że producenci często ociągają się z podjęciem decyzji o demontażu, a "porzucone" auta czekają na "wyrok" w różnych miejscach globu. Przykładem mogą być np. słynne składowiska Audi i Volkswagenów w USA i Kanadzie, na których przetrzymywanych jest około 350 tys. pojazdów. To auta, które - po aferze dieselgate - niemiecki koncern musiał odkupić od nabywców. Ich los pozostaje niepewny - część z nich, przynajmniej w teorii, ma zostać naprawionych i przywróconych do ruchu. Inne - zdekompletowane - (przypominamy, że Amerykańscy klienci często oddawali dealerom kompletnie "rozszabrowane" samochody bez podstawowych elementów wyposażenia, jak np. lampy, fotele czy koła) trafią najprawdopodobniej pod prasę.

Inny ciekawy przypadek, o którym rozpisują się właśnie zachodnie serwisy informacyjne, dotyczy blisko 3 tysięcy prawie nowych BMW i Mini, które - od czterech lat - stoją na jednym z parkingów w kanadyjskim Vancouver. Decyzja o wycofaniu ich z ruchu (samochody zostały odkupione od nabywców, którzy otrzymali fabrycznie nowe auta) zapadła po fali usterek zgłaszanych przez użytkowników. Te spowodowane były długim postojem w porcie w Halifaxie.

Zaraz po przybyciu do Kanady, w styczniu 2015 roku, 2966 pojazdów z lat modelowych 2014 i 2015 zmagazynowanych zostało na portowym parkingu. Pech chciał, że luty przyniósł skokowe załamanie pogody, w czasie którego rozszalałe na Atlantyku sztormy solidnie dały się we znaki mieszkańcom miasta. Burze śnieżne sprawiły, że na wielu stojących w porcie autach narosła ogromna warstwa lodu blokując do nich dostęp na wiele tygodni.

Ostatecznie samochody trafiły do nabywców wiosną 2015 roku, ale wkrótce potem rozpoczął się festiwal usterek spowodowanych długotrwałym narażeniem pojazdów na niskie temperatury i słoną wodę. Ostatecznie BMW zdecydowało się wycofać wszystkie 2966 samochodów i zastąpić je nowymi. Na parking trafiły wówczas m.in. BMW serii: 2, 3, 4, 5, 6, 7, X1 i Z4, a także zelektryfikowane i3 i i8 oraz liczne egzemplarze różnych modeli Mini. Stało się tak głównie z obawy przed pożarami będącymi efektem zwarć w instalacji elektrycznej (skorodowane przewody masowe itd.).

Mimo że samą akcję serwisową ogłoszono 30 lipca 2015 roku, oficjalna decyzja dotycząca przyszłości wycofanych pojazdów nie zapadła do dziś. Wiadomo jedynie, że zgodnie z obowiązującymi przepisami, auta nie mogą ponownie trafić na drogi.


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy