​Sprawdziliśmy, czym jeździ polska armia

Ponad 17 tys. żołnierzy i 3,5 tysiąca jednostek sprzętu w tym ten najcięższy (transportery, czołgi i haubice), do tego ostra amunicja i wsparcie z powietrza i wody - tak wygląda charakterystyka ćwiczeń Dragon 17. A my szukaliśmy na nich wszystkiego, co ma silnik i cztery koła.

Dużo mówi się o modernizacji polskiej armii. Zakup caracali co prawda został wstrzymany w zaskakujących okolicznościach, jednak wojsko zbroi się na potęgę. Niedawno podpisano umowę na zakup nowych wozów dalekiego rozpoznania kryptonim Żmija. To samochody o nazwie Wirus budowane na bazie Mitsubishi L200, na których zakup MON wyda do 2020 roku ponad 90 mln zł. Na rozstrzygnięcie czeka też przetarg na samochody ciężarowo-osobowe kryptonim Mustang. Nowe pikapy mają zastąpić wysłużone już honkery.

Mustang i Żmija to jednak dopiero przyszłość. Dzisiaj w armii można spotkać wiele naprawdę ciekawych, choć leciwych pojazdów. Niektóre z nich biorą udział w manewrach Dragon 17. Jakie?

Oshkosh

Reklama

Na poligonie w Drawsku Pomorskim nie mogło zabraknąć najbardziej znanych, choć już leciwych samochodów HMMVM popularnie nazywanych hummerami. Na wyposażeniu wielu oddziałów jest kilkadziesiąt takich samochodów. Potężne auta terenowe są jednak już wyeksploatowane i jak twierdzą ich kierowcy niewygodne, szczególnie gdy trzeba jeździć w pełnym umundurowaniu.

Auta mają paliwożerne silniki a bak ma zaledwie 100 litrów pojemności. Do tego nie wszystkie są opancerzone. Amerykanie już żegnają się z hummerami i coraz chętniej wykorzystują znacznie cięższe i większe wozu typu M-ATV o nazwie Oshkosh. To potężna 12-tonowa półciężarówka z silnikiem Diesla o mocy 370 KM. Zasięg to 510 km. Załoga liczy czterech żołnierzy plus jednego strzelca w wieżyczce. Auto służy do lądowych akcji bezpośrednich w tym organizowania zasadzek, prowadzenia rajdów, wykonywania ataków bezpośrednich oraz wsparci militarnego.

Rosomak

W polskiej armii królują rosomaki i to w przeróżnych wersjach i odmianach. Ośmiokołowy transporter opancerzony konstrukcji fińskiej firmy Patria może być modyfikowany w zależności od potrzeb. Można założyć na nie działko, może być wozem rozpoznania, może służyć jako wóz ewakuacji medycznej, łączności, wreszcie wóz wsparcia, a nawet samobieżna wyrzutnia rakiet.

Rosomaki pojawiły się w naszym wojsku w 2004 roku i są regularnie modyfikowane. Od początku wyposażane są w dwunastocylindrowy silnik Diesla marki Scania o mocy 490 KM. Ostatnio silnik został jednak zmodyfikowany. Pojazd ma zbiornik paliwa o pojemności nieco ponad 300 litrów, co umożliwia mu wystarczający zasięg w warunkach bojowych. Prędkość maksymalna zależy od przeznaczenia, ale waha się w granicy 100 km/h.

Jelcz

Sporo w naszej armii jest także jelczy. Ciężarówki wykorzystywane są niemal do wszystkiego - transportu, wyrzutni rakiet, a nawet przewożenia elementów mostu. Taki zestaw nosi nazwę Daglezja. To nowoczesny most na podwoziu samonośnym MS-20. Przęsło mostu transportowane jest na mobilnym pojeździe transportowym, a szerokość przeszkód terenowych, jakie potrafi pokryć to 20 m. Jelcz ma silnik o mocy 430 KM i napęd 6x6. Niebawem może trafić do nich silnik Rolls-Royce'a. Daglezja mierzy ponad 16 metrów.

Krab

Innym ciekawym pojazdem jest haubica samobieżna Krab. Przeznaczona jest do zwalczania artylerii przeciwnika, stanowisk dowodzenia, węzłów łączności, umocnień, jednostek zmechanizowanych i zmotoryzowanych w każdym rodzaju działań bojowych, helikopterów na lądowiskach, ważnych instalacji logistycznych oraz do wsparcia bezpośredniego. Kaliber to 155 mm, masa 45 ton a silnik to diesel o mocy 1000 KM. Prędkość maksymalna to 60 km/h a zasięg 400 km.

Honkery na emeryturę

Niebawem mustangi zastąpią wysłużone honkery. Podczas manewrów Dragon 17 nadal wiele z nich służyło jako samochody transportowe. Były dosłownie wszędzie, choć raczej od strony zaplecza całej operacji.

Naszą uwagę przykuły jednak Mercedesy klasy G. Większość jeszcze na czarnych tablicach rejestracyjnych, co pokazuje, jak stare są to samochody. Auta utrzymywane są jednak w nienagannym stanie, bo jak twierdzą ich kierowcy, lepszego samochodu do przewozu osób na poligonie nie ma.

Land Rovery w atmosferze absurdu

Generalicja i cywilni zwierzchnicy sił zbrojnych chętniej wybierają samochody cywilne. Trudno się dziwić. Na poligonie w Drawsku Pomorskim wiceminister obrony narodowej Michał Dworczyk wożony był Land Roverem Discovery. Inspektorat Wsparcia Sił Zbrojnych kupił w 2011 roku dwadzieścia egzemplarzy, jak mówiła wtedy TVP Info, luksusowych samochodów.

Auta są wyposażone między innymi w skórzane fotele i podgrzewane szyby. Koszt zakupu to około 5 mln zł. Choć dzisiaj auta służą wojskowym oficjelom, jeszcze kilka lat temu zakup wzbudzał ostrą krytyki. Generał Waldemar Skrzypczak, były dowódca Wojsk Lądowych, na łamach portalu TVP Info mówił, że wydatek jest ogromnym skandalem, nie ma żadnego uzasadnienia i powinni się nim zająć prokuratorzy.

Burzę czas zacząć

Manewry Dragon 17 to cykliczne ćwiczenia organizowane co dwa lata wspólnie z armiami sprzymierzonymi. Epizod, który posłużył do oficjalnej prezentacji, zakładał atak sił nieprzyjaciela na batalionowe zgrupowanie taktyczne, obronę kraju o nazwie Wislandia, a następnie kontratak naszych wojsk na Mondę. Hasłem do ataku była "burza".

Atak lotniczy rozpoczęły załogi samolotów SU-22 z 21 Bazy Lotnictwa Taktycznego wykorzystując 30 mm działka NR30. Atak odpierały pododdziały przeciwlotnicze wyposażone w armaty ZU-23-2 oraz artylerzyści z haubicami samobieżnymi Krab i armatohaubicą Goździk.

W operacji obronnej wzięły też udział dwa plutony czołgów PT-91, pluton czołgów Leopard 2A5 i T-72. Z powietrza wojska lądowe wspierały myśliwce F-16 z 31 Bazy Lotnictwa Taktycznego, które miały też za zadanie zwalczać samoloty przeciwnika. W epizodzie wzięli również udział żołnierze z 25 Brygady Kawalerii Powietrznej, którzy desantowali się ze śmigłowców Mi-17 i Mi-8, a ich zadaniem na ziemi było zabezpieczenie wejścia do walki sił głównych.

Pluton szturmowy osłaniały załogi śmigłowców Mi-24 z 56 Bazy Lotniczej. W czasie szturmu ogień do przeciwnika prowadziły czołgi PT-91 Twardy i ppk SPIKE. Śmigłowce przeciwnika zostały ostrzelane przez pluton samobieżnych armat przeciwlotniczych ZSU Biała. W efekcie przeciwnik rozpoczął wycofywanie, a dla dowódcy wojsk prowadzących do tej pory działania obronne był to właściwy moment na wydanie rozkazu podległym pododdziałom do przejścia do kontrataku. Ruszyły pododdziały czołgów: PT-91 i Leopardów 2A4.

Juliusz Szalek

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy