Samochody mocno potanieją!

"Najtańszy samochód na świecie". Tym hasłem indyjski koncern TATA postanowił wedrzeć się do świata motoryzacyjnych mediów.

Trzeba przyznać, że sztuczka udała się koncertowo - reklamy głosiły, że auto kosztować ma 100 000 rupii, czyli mniej niż 2 tys. dolarów.

Wprawdzie nikt nie spodziewał się, by tego typu konstrukcja przemieszczała się szybciej niż rowerzysta i zapewniała większy poziom bezpieczeństwa od deskorolki, ale sam pomysł na promocję pojazdu był przedni. Informacja o nano obiegła wszystkie największe agencje prasowe, samochód stał się modny, zanim jeszcze trafił do salonów. Sukces auta na rodzimym rynku przerósł wszelkie oczekiwania. Chętnych było tak wielu, że pierwsza partia, 100 tys. egzemplarzy, musiała zostać rozlosowana wśród składających zamówienia.

Reklama

Większość dziennikarzy interesowała jednak ucywilizowana, czytaj: europejska, wersja tego niewielkiego pojazdu. By samochód dopuszczony został do ruchu na drogach unijnych, musiał przejść badania homologacyjne, a te zaliczyć mógł tylko po daleko idących zmianach. Oryginalny, 33-konny silnik zupełnie nie przystawał do obecnego natężenia ruchu, normy emisji spalin i bezpieczeństwa stanowiły duże wyzwanie dla inżynierów.

Opinie w środowisku dziennikarskim były zgodne - każda firma może zbudować taki pojazd i chwalić się najtańszym autem, ale jeśli samochód ma być względnie bezpieczny, nie da się zejść poniżej pewnego pułapu kosztów. Z niecierpliwością czekaliśmy więc na pierwsze prognozy dotyczące ceny auta na rynkach europejskich. Oto one...

Najtańszy, czyli za ile?

Od dłuższego czasu wiadomo było, że indyjskie i europejskie nano będą mieć ze sobą niewiele wspólnego. W modelu przygotowanym na bardziej wymagające rynki dokonano gruntownych zmian. Główna to powiększenia rozstawu osi do 2,28 m. Samochód mierzy więc teraz 3,3 m i jest o ok. 8 cm dłuższy niż pierwsze mini.

Dodatkowe centymetry raczej nie przełożą się jednak na wielkość przedziału pasażerskiego. Chodziło po prostu o to, by auto z twarzą wyszło z czekających je testów EuroNCAP.

Kolejną cechą różniącą europejskie nano od indyjskiego pierwowzoru jest nowa jednostka napędowa. Auto otrzyma trzycylindrowy, wykonany z aluminium silnik o mocy 60 KM, który standardowo sprzęgany będzie z pięciostopniową, manualną skrzynią biegów (w Indiach standardem jest czterobiegowa przekładnia).

W wyposażeniu znajdą się też (do czego obliguje producentów Unia Europejska) m.in.: dwie poduszki powietrzne, ABS i ESP. Ponadto samochód wyposażony będzie również w elektryczne wspomaganie kierownicy i czternastocalowe felgi ze stopów lekkich.

Ile to wszystko będzie kosztować? Oczywiście na 2 tys. dolarów nie ma co liczyć, ale wiele wskazuje na to, że producentowi uda skalkulować atrakcyjną ofertę. Według brytyjskiego portalu autocar ceny nano na rynku angielskim wahać się mają w granicach od 4 do 5 tysięcy funtów. Wprawdzie w przeliczeniu na dolary to ponad trzy razy więcej, niż wersja indyjska (6500 dolarów), ale trzeba przyznać, że samochód trafia w lukę, w której nie ma dla niego konkurencji.

Dla przykładu podstawowa wersja produkowanego w Tychach fiata pandy kosztuje na Wyspach Brytyjskich od 7350 funtów, a za zbliżonego wymiarami citroena C1 zapłacić trzeba co najmniej 8600 funtów. To prawie dwa razy tyle, co w przypadku nano!

Europejska rewolucja

Zanim europejczycy tłumnie rzucą się szturmować salony, pozostaje jeszcze poczekać na wyniki testów zderzeniowych. Jeśli samochód przejdzie je pomyślnie, jest spora szansa na to, że europejski rynek motoryzacyjny wkrótce stanie na głowie.

Oczywiście dla renomowanych producentów oznacza to potężny cios, ale z punktu widzenia nabywcy nie sposób wyobrazić sobie lepszego scenariusza. Kusząca propozycja z Indii i rosnąca konkurencja ze strony Chin zmusi renomowane marki do przyspieszenia prac nad samochodami "dla ludu". Nad nowymi "lowcostami" pełną parą pracują już m.in. inżynierowie Fiata (plany wskrzeszenia marki Zastava), Skody (nowy model felicia) czy General Motors. Dacia, która jako pierwsza pokusiła się na taki krok, wprowadza właśnie do oferty swój czwarty model (duster), a jej samochody sprzedają się jak ciepłe bułeczki.

Może się więc okazać, że niewielki, wyszydzany przez wielu samochodzik o nazwie nano sprawi, że już niedługo, za 25- 30 tys. zł kupić będzie można całkiem przestronny, bezpieczny i nieźle wykonany samochód z gwarancją i logiem Skody czy Chevroleta (a może Wartburga?) na masce.

Nie pozostaje więc nic innego, jak pochylić głowę przed indyjską myślą techniczną i trzymać kciuki za wyniki testów zderzeniowych. Nano ma szansę dokonać prawdziwej samochodowej rewolucji. Niech mu ściana miękką będzie!

Dziekujezaa4.pl

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: auto | samochody | nano
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy