Pojechaliśmy do Chorwacji. Oto relacja z podróży

Dziesiątki tysięcy Polaków uwielbiają spędzać letnie urlopy w Chorwacji. Piękna pogoda, ciepłe morze, położenie, pozwalające na swobodny i w miarę szybki dojazd samochodem. W tym roku jest jednak jakby inaczej. Powód wiadomy, to oczywiście panoszący się na całym świecie koronawirus. Jedni całkowicie zrezygnowali z wyjazdu, inni wciąż się wahają, jeszcze inni postanowili nie zmieniać swoich planów i przyzwyczajeń. Postanowiliśmy sprawdzić, czy obawy związane z szerzącą się pandemią są uzasadnione.

Zapakowaliśmy się do naszej testowej Skody Superb iV i w środku nocy ruszyliśmy na południe. Kierunek - półwysep Istria, rejon co prawda nie tak popularny wśród rodaków jak Dalmacja, ale z pewnością godny polecenia.

Kraków. Przy nisko wiszącym nad horyzontem Księżycem w pełni wjeżdżamy na autostradę A4. Jest romantycznie, aczkolwiek chłodno. Choć to dopiero początek sierpnia, temperatura na zewnątrz nie przekracza 10-12 stopni. Przed Gliwicami skręcamy na A1, w kierunku Gorzyczek. Na drodze jest niemal zupełnie pusto. Trudno powiedzieć, czy to z powodu późnej pory i weekendu, czy ogólnego zmniejszenia natężenia ruchu (tym argumentem zarządca odcinka A4 Kraków - Katowice uzasadnia pilną potrzebę podwyższenia opłat za przejazd). Po przejechaniu 100 kilometrów zauważamy, że pokazywany przez komputer pokładowy zasięg hybrydowego Superba... wzrósł z 570 do 600 km. Hm...

Reklama

Na granicy przy wyjeździe z Polski nie spotykamy żadnej kontroli. Za to na pasie wjazdowym stoją na niebieskich kogutach dwa wozy Straży Granicznej. Funkcjonariusz SG lustruje przez lornetkę drogę. Wypatruje zarazy czy przemytników?

Zatrzymujemy się na pierwszej stacji benzynowej za granicą, by kupić winietę autostradową na Czechy. Ważna przez miesiąc kosztuje 440 koron. Można też płacić złotówkami - 85 zł. To miejsce popularne wśród zdążających na południe zmotoryzowanych Polaków, i często, zarówno latem, jak i zimą, trzeba swoje odstać w kolejce. Teraz jednak jest pusto. Znudzone sprzedawczynie czekają na klientów za przesłonami z pleksi. Nieczynna jest także część barowa. Stoliki ogrodzone taśmą, "out of service". Koronawirus...

Tranzyt przez kraj naszych południowych sąsiadów upływa szybko i spokojnie. Żadnych niespodzianek, nie licząc leżących na pozbawionej ogrodzenia autostradzie D1 martwej sarny, trzech zająców i kota. Dopiero za Brnem okazuje się, że z powodu remontu mostu czeka nas objazd do Mikulova. Długi i poprowadzony drogami o tak fatalnej nawierzchni, jaką w Polsce spotyka się już rzadko. Przy intensywniejszym ruchu musi być to bardzo nieprzyjemny etap podróży. Na szczęście wciąż jest pusto.

Tankujemy paliwo na stacji Shell w Mikulovie i po chwili przekraczamy kolejną granicę. Zgodnie z zasadami obowiązującymi w strefie Schengen - bez problemów. W punkcie na przejściu kupujemy, sprzedawane tu bez jakichkolwiek narzutów, dwie następne winietki autostradowe: austriacką (10 dni, 9,40 euro) i słoweńską (30 dni, 30 euro). Niby drogo, ale porównajmy te ceny z tymi obowiązującymi w Polsce.

Po latach Austriacy wreszcie postarali się o autostradowe połączenie Mikulova ze swoją stolicą, a więc i całym południem Europy. Pozwala ono całkowicie ominąć leżące na tej trasie niewielkie miejscowości. Sam przejazd przez Wiedeń, choć poprowadzony bezkolizyjnie, ze względu na nieustanne ograniczenie prędkości do 60 - 80 km/h. jest wciąż dość uciążliwy.

Na drodze robi się dość tłoczno. Większość Polaków, jadących autostradą A2, mija Graz i kieruje się na przejście graniczne w Spielfeld. My wybieramy inny wariant - dalej na południe. Trasa ta prowadzi do Villach i później do Włoch, ale my opuszczamy ją za Klagenfurtem, zmierzając na przejście graniczne Loiblpass - Ljubelj. Na początku trochę żałujemy, przytrzymuje nas remontowany odcinek autostrady, zwężonej na prawie dziesięciokilometrowym odcinku do jednego pasa. Później, nie wiedzieć czemu, przez dłuższy czas na autobahnie obowiązuje limit 100 km/h. Końcówka jednak w pełni wynagradza te trudy, bowiem jedziemy malowniczymi serpentynami, niedostępnymi dla samochodów ciągnących przyczepy kempingowe. Pokonujemy długi tunel, wykonany w czasie II wojny światowej rękami więźniów obozu koncentracyjnego, w tym Polaków (upamiętnia ich pomnik, warto zatrzymać się tu na chwilę) i jesteśmy na granicy Austrii ze Słowenią. Tu zaskakuje nas kontrola dokumentów. Zresztą zupełnie pobieżna. Dokonujący jej słoweński policjant nie ma na twarzy maseczki. Paszporty i dowody osobiste bierze do rąk pozbawionych rękawiczek.

Lublana. Pada deszcz. Coraz więcej samochodów. Stajemy na chwilę na słoweńskim autostradowym MOP-ie. Mnóstwo aut, mnóstwo ludzi. Prawie nikt nie nosi maseczki (podobnie było zresztą na parkingu w Austrii). Tłoczno w toalecie. Epidemia? Jaka epidemia?

Zbliżamy się do nadmorskiego miasta Koper. Tu należy zdecydować, w którym miejscu przedostaniemy się do Chorwacji. Jest to zawsze loteria. Albo wszystko pójdzie sprawnie, albo trafimy na długa kolejkę i zmitrężymy dużo czasu. Wybieramy przejście Secovlje - Plovanija. Trochę kierując się doświadczeniem, a trochę z sentymentu. Bardzo lubimy tę drogę, prowadzącą m.in. wśród szpaleru wspaniałych pinii (po drodze, jeśli ktoś ma ochotę i czas, może zwiedzić ciekawe saliny). Mamy szczęście, bo na granicy jest niemal pusto (ustawiliśmy się na pasie z napisem "Enter Croatia", przeznaczonym dla kierowców, którzy zadbali o wcześniejsze wypełnienie online specjalnego formularza, z podaniem danych personalnych swoich i pasażerów oraz celu podróży; jednak prawdę mówiąc chorwacki pogranicznik nawet nie spojrzał na wydruk tego dokumentu). Za to w drugą stronę ciągnie się kilkukilometrowy sznur pojazdów.

Wjeżdżamy na płatną ekspresówkę, nazywaną przez Chorwatów nieco na wyrost autostradą (jest też wariant bezpłatny - nadmorska droga nr 75, przyjemna, lecz wolniejsza, bo prowadząca przez liczne miejscowości i ronda).  

Najpierw pobiera się bilet, potem płaci przy wyjeździe. Atrakcją są kwitnące oleandry na pasie dzielącym obie jezdnie i przy parkingach oraz imponujący wiadukt Mirna.

Po kilkudziesięciu kilometrach zjeżdżamy w kierunku znanej miejscowości wypoczynkowej Porec, płacąc za przejechanie tego odcinka 26 kun, czyli około 3,5 euro. To koniec naszej podróży. W ciągu 11 godzin i 27 minut (z postojami ponad 13 godz.) przejechaliśmy 1046 kilometrów. Ze średnią prędkością 91 km/godz. Skoda Superb iV, czyli hybryda plug-in,  zużyła, według wskazań komputera pokładowego, 6,3 l benzyny na 100 km.

Na Istrii turystów jest tego lata wyraźniej mniej niż w poprzednich sezonach, co nie znaczy, że miejscowe kurorty świecą pustkami. Nic z tych rzeczy. Jeżeli ktoś obawia się wyjazdu na wakacje do Chorwacji, to, naszym zdani zupełnie niepotrzebnie. Ryzyko pobytu nad Adriatykiem wydaje się nie większe, a może i mniejsze, niż to, które wiąże się z urlopem nad Bałtykiem.

I jeszcze kilka słów o cenach paliw. Na stacjach przy autostradzie w Czechach litr bezołowiowej 95 lub oleju napędowego kosztuje w przeliczeniu około 5,10 - 5,40 zł. W Słowenii mniej więcej tak jak w Polsce. W Chorwacji 5,5 - 6 zł. W Austrii, jeśli ktoś chce zaoszczędzić, powinien tankować poza autostradami. Różnice w cenie mogą bowiem sięgać nawet ponad 0,4 euro na litrze (na przykład 1,499  kontra 1,079). Przy 50 l zostaje w kieszeni 20 euro, a za takie pieniądze na Istrii można zjeść niezły obiad...

(AR)

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy