Parowozem po ulicy? A dlaczego nie?

Zima to najbardziej znienawidzony przez kierowców okres. Nie chodzi wyłącznie o to, że warunki atmosferyczne zdecydowanie utrudniają jazdę. Codzienną gehenną jest również samo przygotowanie do podróży.

Odkopywanie auta ze śniegu i skrobanie zamarzniętych szyb bez wątpienia nie należy do przyjemności. To jednak nic w porównaniu z tym, ile zachodu wymagało uruchomienie auta w początku ubiegłego wieku...

Chociaż pierwszy - skonstruowany przez Karla Benza - automobil napędzany silnikiem spalinowym powstał w 1885 roku, przez wiele lat nie było wcale pewne, czy obrana przez Niemca koncepcja jest słuszna. Jeszcze w latach dwudziestych ubiegłego wieku nie brakowało producentów, którzy do napędu pojazdów wykorzystywali silniki parowe. A historia napędu parowego była wówczas już bardzo długa. Pierwszy pojazd mechaniczny, zdolny do samodzielnego poruszania się, powstał bowiem w 1769 roku o był napędzany właśnie parą. Pojazd powstał na potrzeby wojska, był to parowy ciągnik artyleryjski skonstruowany przez Nicolasa Cugnot, który mógł ciągnąć masę 4 ton z prędkością do 4 km/h.

Reklama

Dziś może się to wydawać zabawne, ale - w stosunku do aut napędzanych silnikami spalinowymi - "drogowe parowozy" cechowały się niezwykłą prostotą konstrukcji i obsługi. Kierowcy nie musieli martwić się o uzyskanie właściwej mieszanki paliwowej, iskrowniki, przerywacze czy świece. Co więcej, w roli paliwa dla napędzanych parą pojazdów, można było użyć wszystkiego, co dało się spalić. Nie brakowało więc ciężarówek opalanych węglem czy aut osobowych, w których źródłem ciepła dla kotła parowego były np. palniki zasilane naftą.

Na drogach spotkać można też było auta na tzw. holzgas, czyli gaz drzewny, stanowiące swoistą hybrydę parowozu i samochodu spalinowego. W latach trzydziestych po Warszawie jeździło nawet kilka zasilanych w ten sposób autobusów. Ponieważ wartość opałowa tego paliwa jest kilkukrotnie mniejsza niż gazu ziemnego, jego przechowywanie w stanie sprężonym nie było możliwe. Z tego względu napędzane gazem drzewnym pojazdy wyposażone były we własne generatory (piece), które wytwarzały holzgas na bieżąco.

By uruchomić auto, do przypominającego duży kocioł generatora wsypywano rozdrobnione drewno i - pod wpływem pirolizy (proces rozkładu termicznego substancji w wyniku poddawania jej wysokiej temperaturze) - uzyskiwano gaz. Ten - przewodami paliwowymi - trafiał następnie bezpośrednio do gaźnika będąc paliwem dla silnika spalinowego. Brzmi to skomplikowanie, ale jest proste. Można porównać to do nasypania drobnego drewna na rozpalony węgiel drzewny. W efekcie spalania drewna powstaje gaz drzewny, który podawany jest do gaźnika.

Najwięcej zasilanych w ten sposób pojazdów jeździło w czasie II Wojny Światowej. Napęd taki masowo stosowano w pojazdach ciężarowych różnych armii, cenna benzyna i olej napędowy zarezerwowane były na potrzeby jednostek bojowych.

Ostatecznie drogowe parowozy, podobnie jak auta zasilane gazem drzewnym, odeszły w zapomnienie ze względu na ograniczoną funkcjonalność. Zanim jednostka napędowa została uruchomiona konieczne było rozpalenie w generatorze ognia. Przed jazdą takim wynalazkiem trzeba też było się nieźle narąbać...

Faktem jest, że paliwo takie było jednak bardzo tanie. W początku lat czterdziestych Mercedes produkował np. - wyposażony w silnik o pojemności 1,7 l i mocy 22 KM - model 170VG, który na przejechanie 100 km potrzebował zaledwie 15 kg drewna.

A jak wyglądało uruchomienie i jazda samochodem zasilanym silnikiem parowym? Zobaczcie sami!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama