Niezwykła przygoda. 10 tys. km 36-letnim gratem!

Zdaje się, że hasło "sprawy niemożliwe załatwiamy od razu, na cuda trzeba trochę poczekać" to życiowe motto wielu polskich studentów.

To jedyna grupa społeczna, która dysponując miesięcznym budżetem na poziomie 300-400 zł potrafi nie tylko nie umrzeć z głodu, ale jeszcze się dobrze bawić.

Nie dziwi więc fakt, że napędzani optymizmem i zdrową wiarą w siebie młodzi ludzi porywają się często na zadania, które - większości z nas - mogą się wydawać niewykonalne. Przykłady?

Czwórka studentów z Bydgoszczy - Witek Białkowski, Łukasz Falkiewicz, Mateusz Walkowski i Mikołaj Zywert - postanowiła, że wspólnie wybiorą się w podróż życia. Połączyła ich pasja do surfowania i ekstremalnych wyczynów. W swojej przyszłorocznej wycieczce po Europie, której głównym celem są plaże Portugalii, chcą doświadczyć wielu przygód - m.in. jazdy na longboardzie, skoków bungee, nurkowania oraz innych równie zwariowanych aktywności. Dla fanów motoryzacji, nie byłoby to może aż tak interesujące, gdyby nie fakt, że w liczącą 10 tys. km podróż wyruszą 36-letnim Volkswagenem T2...

Reklama

Z punktu widzenia surferów wybór auta wydaje się być oczywisty. Mało który pojazd w równym stopniu kojarzy się z poprzecinanymi deskami falami kalifornijskich plaż. Sęk w tym, że znalezienie dziś takiego samochodu w dobrym stanie technicznym jest praktycznie niewykonalne, tym bardziej, jeśli dysponujemy iście studenckim budżetem. Tego rodzaju problemy nie mogły jednak powstrzymać bydgoskich żaków...

Po wielu miesiącach poszukiwań, na początku roku czwórce przyjaciół udało się w końcu znaleźć upragnione auto - Volkswagena T2 z silnikiem 1,6 l (typu boxer) wyprodukowanego w 1977 roku. Na pierwszy rzut oka, biorąc pod uwagę wiek pojazdu, samochód wydawał się być w całkiem niezłej kondycji. Niestety po dokładniejszych oględzinach, już na własnym gruncie, okazało się, że ogromna ilość nałożonej szpachlówki kryła rdzę i dziury w karoserii. Co więcej, poprzedni właściciel przyspieszył działanie korozji wypełniając dziury w karoserii pianką poliuretanową, która po pewnym czasie zaczyna działać jak gąbka, doskonale chłonąc wilgoć...

Oczywiście to, że karoseria bardziej niż samochód przypominała durszlak, a z silnika wylatywało więcej oleju niż spalin nikogo nie zraziło. Blacharz samochodowy potrzebny był w zasadzie tylko przy naprawie maski. Pozostałe prace remontowe, ograniczając koszty, wykonano na własną rękę. Obecnie, po ponad 9 miesięcy cięcia, spawania, szlifowania i malowania, samochód znów zaczyna nabierać dawnego blasku.

Przy większości prac studentom towarzyszyła kamera - postanowili dokumentować swoje poczynania, co - w dużym stopniu - było ukłonem w stronę przyszłych sponsorów. Ich projekt o nazwie "OGÓR extreme" spotkał się z szerokim zainteresowaniem mediów, na facebooku najnowsze wiadomości dotyczące planowanej wycieczki śledzi przeszło 2 tys. osób.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: samochody używane | Volkswagen
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy