Na Ukrainie kradną polskie tablice dla okupu

Okazuje się, że samochodowa wycieczka na wschód, na Ukrainę, może się wiązać w nieoczekiwanymi kłopotami. Chodzi o znane od lat, ale przybierające na sile, zjawisko kradzieży polskich tablic rejestracyjnych. Co ciekawe, dla okupu.

Wystarczy chwila, by tablice "zniknęły" z auta. W zamian, za wycieraczką, znaleźć można kartkę z numerem kontaktowym do porywacza. Kwoty okupu są różne, zaczynają się od kilkudziesięciu dolarów.

Wbrew pozorom - zjawisko nie jest jednak wymierzone w obywateli Polski. "Nasi" kierowcy padają ofiarami złodziei przez przypadek. Dlaczego tak się dzieje?

Teoretycznie, by przekroczyć granicę samochodem zarejestrowanym poza Ukrainą, kierowca musi dysponować kompletem tablic rejestracyjnych. Gdyby więc zostały one skradzione, właściciel mógłby mieć poważny problem z opuszczeniem tego kraju. W praktyce wystarczy jednak zgłosić się do najbliższej jednostki policji i poinformować o kradzieży. Wówczas, bez większych problemów, otrzymamy zaświadczenie o zagubieniu bądź kradzieży tablic, które pozwoli nam na bezstresowy powrót do kraju.

Reklama

Niestety, w Polsce trzeba będzie jeszcze przebrnąć całą procedurę wyrobienia nowych tablic, ale to i tak zdecydowanie tańsza opcja niż okup w wysokości 100 czy 200 dolarów. Doświadczeni w podróżowaniu po ukraińskich drogach rodacy radzą, by planując wyjazd na wschód, uzbroić się we wtórniki własnych tablic (bez problemu można zamówić takie rejestracje w internecie) i - zaraz po przekroczeniu granicy - zamontować je na aucie.

Skąd wzięło się owe polowanie na zachodnie, a - zwłaszcza - polskie, rejestracje? Jak to często bywa, sprawa ma drugie dno i związana jest z ukraińskimi przepisami celnymi. Te są bardzo restrykcyjne i mają na celu ograniczenie importu używanych aut z zachodu. Zaporowe cła skutkują tym, że Ukraińcy starają się obchodzić prawo jak tylko mogą. Najpopularniejszy sposób - "na Polaka" - polega na rejestrowaniu pojazdów w Polsce. Właśnie z tego względu w wielu częściach Ukrainy widuje się dziesiątki samochodów na polskich numerach rejestracyjnych.

Proceder polega na tym, że auto, które w rzeczywistości należy do ukraińskiego kierowcy,  w teorii ma również polskiego współwłaściciela. Wielokrotnie informowaliśmy o rekordzistach - mieszkańcach Podkarpacia - którzy zarejestrowali na siebie po kilka tysięcy (!) samochodów. Polacy oczywiście nie oferują swojej "pomocy" za darmo.

Strona ukraińska zdaje sobie sobie sprawę z tego procederu. I walczy z nim - na Ukrainie obowiązują przepisy, które mówią, że samochód na obcych numerach rejestracyjnych powinien co pięć dni wyjechać za granicę (co dziesięć dni - jeśli wykorzystywane są różne przejścia graniczne). Do tych zasad Ukraińcy się stosują.

Problem pojawia się właśnie wówczas, gdy takie "polskie" auto poruszające się po Ukrainie straci tablice rejestracyjne. Ukrainiec - samochodem, w którym skradziono polskie tablice - przez granicę już nie przejedzie. Bez tablic nie zarejestruje również auta na numery ukraińskie, nawet chcąc ponieść horrendalne koszty. W efekcie zostaje z samochodem, którym nie da się legalnie poruszać.

Nie może też liczyć na pomoc polskiego "współwłaściciela" - jest skrajnie mało prawdopodobne, by ten wybrał się kilkusetkilometrową wycieczkę celem zgłoszenia kradzieży tablic ukraińskiej policji. Pechowcy nie mają więc innego wyjścia niż zapłacić "okup" i - po ich odzyskaniu - strzec polskich tablic jak oka w głowie...

Patrząc z takiej perspektywy można śmiało założyć, że Polacy padają ofiarami "porywaczy tablic" raczej przez przypadek. Dla okradzionych stanowi to jednak niewielkie pocieszenie. Przypominamy, że wyrobienie wtórników zagubionych bądź skradzionych tablic rejestracyjnych wiąże się z koniecznością wyrobienia nowego dowodu rejestracyjnego. Oznacza to, że "impreza" kosztować nas będzie około 100 zł (80 zł za dwie tablice plus opłaty skarbowe/za znaki legislacyjne) i dwukrotną wizytę w wydziale komunikacji.

A czy po zapłaceniu okupu złodzieje oddają tablice? Tu relacje są podzielone, często jednak wówczas tablice wracają. Inaczej nikt by przecież okupów nie płacił i cały proceder ich kradzieży nie miałby sensu.

PR/MD


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy