Mandat za Audi na lawecie. Wypada pochwalić strażników za sumienność

Pan Piotr pojechał do Danii, gdzie zepsuł mu się samochód. Jego Audi wróciło do Polski na lawecie - duńskiej, z duńskimi numerami rejestracyjnymi, prowadzone przez duńskiego kierowcę. W Czersku laweta została przyłapana przez fotoradar na przekroczeniu prędkości o 23 km/godz. za co lokalna straż miejska, dysponent urządzenia, wystawił mandat... właścicielowi Audi.

No i zaczęło się... Telewizja,  śmichy chichy, opowiadanie, że życie znowu przerosło kabaret itp. Po prostu medialny samograj. Tymczasem gdy zastanowić się bliżej, sprawa przestaje być taka oczywista.

Przede wszystkim wypada pochwalić strażników z Czerska za sumienność. Mogli machnąć ręką, powiedzieć: trudno, nasza strata, szybko ją odrobimy, ale nie, oni nie odpuścili. Nie zhańbili lenistwem honoru swojej służby. Jednocześnie trudno wymagać od nich, by próbowali zidentyfikować kierowcę lawety. Gdzie Czersk, gdzie Dania. Pewnie należałoby wypitrasić jakieś pismo, zgodnie z międzynarodowymi standardami i w bardzo obcym języku. Potem nadeszłaby jakaś odpowiedź. Może po angielsku, co oznaczałoby wydatki na tłumacza i nadszarpnięcie skromnego niewątpliwie budżetu gminy. Może, aż strach pomyśleć - po duńsku.

Reklama

No i co z tego, że okazałoby się, iż lawetę prowadził niejaki Christian Rassmussen z Odense? Co dalej czynić z taką wiedzą? A z drugiej strony nikt nie zaprzeczy, że wykroczenie zostało zarejestrowane i ktoś powinien za nie odpowiedzieć. No to postanowiono ukarać właściciela Audi, którego tablice rejestracyjne były prawdopodobnie doskonale widoczne na zdjęciu z fotoradaru.

Absurd? Niekoniecznie. Bardzo dyskusyjna jest na przykład teza, że auto pana Piotra pozostawało w krytycznym momencie w bezruchu. Ruch jest przecież pojęciem względnym. Owszem, koła samochodu osobowego nie obracały się, pojazd był unieruchomiony na lawecie, ale wraz z nią przemieszczał się względem jezdni. O 23 kilometry na godzinę zbyt szybko. Jest podstawa do wystawienia mandaciku? Jest.

Za nader wątpliwą należy również uznać linię obrony opartą na założeniu, że pan Piotr nie jest właścicielem lawety i nie miał żadnego wpływu na zachowanie jej kierowcy. Otóż właścicielem nie, ale dysponentem i owszem. Z całym bagażem związanych z tą zależnością konsekwencji. Jako dysponent powinien bowiem dopilnować, aby pracujący na jego rzecz zagraniczny szofer przestrzegał obowiązującego w Polsce porządku prawnego. Jeżeli nie potrafił tego wyegzekwować, może zostać uznany przynajmniej za współsprawcę rzeczonego czynu. Dodatkową okolicznością obciążającą pana Piotra jest złośliwe uchylanie się od współpracy z organami ścigania szczebla gminnego na etapie ustalania tożsamości duńskiego kierowcy.

Warto zwrócić też uwagę na postawę strażnika miejskiego z Czerska, wykazującego absolutnie profesjonalne opanowanie wobec prowokacyjnych pytań reportera telewizji.

- Czy ukarałby Pan kierowcę, którego samochód jest wieziony na lawecie czy raczej tego, który tę lawetę prowadził?

- Nie wiem, nie odpowiem Panu na to pytanie.

- Wasz fotoradar robi zdjęcie. Lawecie, która wiezie auto. Nie jesteście w stanie znaleźć kierowcy z zagranicy, więc będziecie sądzić się z kierowcą, którego auto jest wiezione na lawecie.

- Nie jestem w temacie, nie będę wypowiadać się na ten temat. Skoro [sprawa] jest w sądzie, to coś musiało być...

"Nie jestem w temacie"... "Nie będę się wypowiadać"... Z takimi zdolnościami dzielny strażnik, mistrz wymijających odpowiedzi, powinien od razu trafić do polityki. Albo do dyplomacji.

I jeszcze jedno. Niektórzy oburzają się, że "casusem z Czerska" zajmie się sąd, marnotrawiąc czas i publiczne pieniądze. Czy jednak sędziom, adwokatom, prokuratorom nie należy się od czasu do czasu odpoczynek od nużącej rutyny i możliwość zajęcia się naprawdę ciekawą sprawą?    

Czytaj również: "Fotoradar zrobił zdjęcie. Płacić ma... właściciel auta na lawecie!"

poboczem.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy