Dlaczego samochody muszą zachowywać "społeczny dystans"?

W plebiscycie na najdziwniejszą decyzję, związaną z pandemią koronawirusa, ta, razem z osławionym zakazem wstępu do lasów, miałaby ogromne szanse na medalowe miejsce. Chodzi o zawarty w ministerialnym rozporządzeniu zapis, zgodnie z którym na parkingach w centrach handlowych co drugie miejsce powinno pozostawać wolne.

Większość internautów, komentując ten przepis, ucieka się do szyderstw i ironii. Pojawiają się pytania, czy samochody też mogą zachorować na COVID-19 i w związku z tym muszą zachowywać "społeczny dystans"? Czy po przyjeździe na parking będzie im mierzona temperatura silnika. Czy dychawiczne kaszlaki będą z punktu kierowane na kwarantannę? Czy specjalną ochroną zostaną objęte pojazdy najstarsze, czyli najbardziej narażone na ciężki przebieg choroby? Czy samochody też będą musiały nosić obowiązkowo maseczki czy nie, bo przecież już teraz każde auto ma maskę? Ktoś zauważa, że współczesne auta to "jeżdżące komputery", a "komputery już od dawna chorują na przeróżne wirusy", więc nowy przepis nie jest pozbawiony sensu. Ktoś inny uspokaja, że naszym wehikułom nic nie grozi, bo (uwaga, pisownia oryginału), "każdy wóz ma filter powietrza i wirusa nie złapie."

Reklama

Żarty żartami, ale warto na serio zastanowić się nad logicznym uzasadnieniem wspomnianego wyżej nakazu. Jedyne wytłumaczenie, które przychodzi nam do głowy, to próba zniechęcenia ludzi do masowego odwiedzania na powrót otwartych galerii handlowych. Wizja trudności z zaparkowaniem samochodu rzeczywiście może niektórych odstraszać. Choć innych skłaniać do kombinowania - mieliśmy pojechać z sąsiadami w dwa auta, ale zabierzemy się jednym... Wtedy skutek narzucanych przez władze ograniczeń może być wręcz odwrotny do zamierzonego.

No dobrze, ale jeżeli nie to, to co? Czy twórcom przepisu chodziło o powstrzymanie rozprzestrzeniania się wirusa? Faktycznie, może się zdarzyć, że w tym samym czasie z zaparkowanych obok siebie pojazdów będą wysiadali ich pasażerowie i siłą rzeczy nie zachowają bezpiecznej odległości. Taki kontakt, skądinąd łatwy do uniknięcia (wystarczy chwilę poczekać wewnątrz auta), trwa jednak kilka czy kilkanaście sekund, więc chyba nie stwarza większego zagrożenia. Poza tym na osiedlowych czy miejskich, publicznych parkingach samochody też stoją obok siebie, a tam zasada "co drugie miejsce wolne" nie obowiązuje. Dlaczego? Czym place przy centrach handlowych zasłużyły sobie na wyjątkowy, sanitarny status?

Są tacy, którzy martwią się, co będzie jeśli zaparkują prawidłowo, ale "inny kierowca wjedzie na miejsce obok". Kto wtedy dostanie mandat? Otóż nie ma się czego obawiać, bowiem władza litościwie, a może przez przeoczenie, nie przewiduje żadnych sankcji za łamanie ujętej w rozporządzeniu zasady parkowania, ani też     nie określa, w jaki sposób miałaby być ona egzekwowana. A zatem hulaj dusza, piekła nie ma. No, chyba że w jakimś innym okólniku gospodarze parkingów zostaną zobowiązani do fizycznego blokowania miejsc, które mają pozostać wolne...

Nawiasem mówiąc niektórzy cieszą się, że na parkingach będzie luźniej. To bowiem może uchronić od drobnych stłuczek i obcierek. Szkód , które w czasach, gdy samochody są coraz szersze i z coraz większym trudem mieszczą się na wyznaczonych dla nich miejscach, stają się coraz powszechniejsze.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama