Czy Niemcy polują na Polaków?

Kochani! Niedawno przeczytałem u Was, że z północy na południe Polski najfajniej podróżuje się przez Niemcy. Szybko, miło i wygodnie bo non stop autostradą.

Jako, że tekst wasz zauważyłem będąc na wywczasach nad morzem w okolicach Międzyzdrojów (tak tak, w okolicach, bo w samych Międzyzdrojach takie tłumy i... salmonella, że odechciewa się wszystkiego), a na stałe mieszkam w Krakowie postanowiliśmy (to znaczy ja, moja Ania i nasz saab) skorzystać z waszej podpowiedzi.

Nie nie. Zero pretensji do was nie mam. Wszystko się zgadzało co napisaliście... Ale...

W drodze do domu ominęliśmy Szczecin i pojechaliśmy na Kołbaskowo. Na granicy pusto. Ani kolejek, ani pograniczników. I to po obu stronach.

Ale dosłownie po kilkuset metrach, w zatoczce parkingowej dwa niemieckie radiowozy z laserowymi radarami. Jeden z nich wymierzony wprost w nas, drugi w auta jadące w stronę Polski.

Reklama

Jako, że trzymaliśmy przepisowa prędkość nie zatrzymali nas. Dobra. Jedziemy dalej. Naokoło kręcą się wiatraki elektrowni wiatrowych, saab cichutko mruczy, w radiu jeszcze zasięg RMF-u, Ania coś tam mówi o swoim ukochanym Wrocławiu, w którym koniecznie chce się zatrzymać a na tablicach pojawia się już napis Berlin...

Nagle wyprzedza nas biała vectra na niemieckich numerach rejestracyjnych. Lekko zdezelowana, rocznik chyba 2003 lub coś koło tego. W środku dwóch facetów. Pasażer otwiera okno i naszym oczom ukazuje się sporych rozmiarów lizak z napisem "Polizei". Co jest grane... zastanawiam się? Jechaliśmy nie szybciej niż 100 km/h (ograniczenie było do 130 km/h) więc o przekraczaniu prędkości także i w tym wypadku nie było mowy.

Ania, jak to Ania wpada w panikę. To złodzieje, chcą nam ukraść auto. Nie zatrzymuj się - krzyczy. Szczerze mówiąc i ja mam wątpliwości, zwłaszcza, że ci z vectry najwyraźniej dają nam znaki abyśmy jechali za nimi. A oni zjeżdżają z autostrady, w boczną drogę, a z niej jeszcze w bok, na taki leśny niewielki parking. A tam ani pół samochodu i ludzi. Pełny wygwizdów. Co robić u licha...

Zatrzymujemy się. Ja na wszelki wypadek mam włączony wsteczny bieg. Tylko minimalnie uchylam szybę.

Z vectry wysiada dwóch mężczyzn w podkoszulkach. Kompletnie nie przypominają policjantów. Jeden, ten młodszy, na oko 30-letni ma w lewym uchu dwa kolczyki. Drugi, chyba 40-latek tatuaże na rękach. Nie. To nie mogą być policjanci. Ania jest tego pewna.

Starszy podchodzi do naszego auta. Odchyla lekko podkoszulek. Wyraźnie widać kaburę pistoletu. Pokazuje jakiś metalowy znaczek. W zdenerwowaniu nie mam pojęcia co na nim jest napisane. Grzecznym, ale stanowczym głosem mówi "Guten Tag. Polizei. Dokumente bitte".

Uff... Chyba jednak policja. Podaję papiery samochodu, swoje prawo jazdy i dowód osobisty. Pytam dlaczego zostałem zatrzymany.

Warum kommst du so schnell auf hundert, du hast noch nicht alles erfahren? - odpowiada uprzejmie policjant pytaniem na pytanie. Ba. Jak się tu nie denerwować. Przecież to mogli być bandyci!

Policjant prosi o jakiś dokument Ani i znika w swojej vectrze. Drugi, ten od kolczyków niby obojętnie pali obok naszego auta papierosa. Ale także i on wyraźnie na pokaz odsłania kaburę z pistoletem.

Po chwili ten od dokumentów wraca, prosi o otwarcie bagażnika. Zagląda za walizki i do wnęki na koło zapasowe, po czym oddaje dokumenty i życzy miłej dalszej podróży.

Co to była za kontrola? Sądzę, że policjanci chcieli sprawdzić czy swoim autem nie przewozimy na teren Unii Europejskiej nielegalnych imigrantów.

Po co to wszystko piszę? Po pierwsze aby przestrzec waszych czytelników, że mogą spotkać się z tego typu akcją. A po drugie dowiedzieć się, czy zawsze w taki sposób policja niemiecka zatrzymuje auta do kontroli. I czy musimy w takich wypadkach sie zatrzymywać?

No bo gdyby moja Ania miała racje? Gdyby to byli rzeczywiście bandyci?

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Auta | Na południe | Niemcy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy