"Brednie" Zientarskiego. Polemika

Szanowny Panie Redaktorze! Po przeczytaniu Pańskiego artykułu pt. " Brednie Zientarskiego" postanowiłem przedstawić swój punkt widzenia.(*)

Proszę wybaczyć, ale mam wrażenie, że albo jest Pan kompletnym ignorantem albo napisał Pan ten artykuł na jakieś poprawno -polityczno - ekologiczne zamówienie.

Na początek: w stu (a nawet więcej) procentach zgadzam się, że powinno się usuwać złomy smrodzące i nie spełniające żadnych norm lub takie złożone z kilku innych samochodów oraz osoby dopuszczające takie "coś" do ruchu.

Będę natomiast polemizował ze stwierdzeniami, że każde stare auto to złom. Osobiście poosiadam m.in. samochód 17-letni, który bez problemu przechodzi wszystkie badania techniczne i to legalnie. Jest to kwestia utrzymania samochodu i dbania o bieżące naprawy.

Reklama

Nie zgadzam się też z opinią, że każdego stać na nowy samochód z salonu.

Powodów jest wiele:

- wymagana zdolność kredytowa,

- koszt kredytu (za który można nieraz drugie auto kupić)

- koszty oryginalnych części

Nie zgodzę się również ze stwierdzeniem:

"To brednie, bo jeśli (...) przedstawić wyliczenie, z którego wynika, iż kupiony (...) staruch kosztował (...) przez trzy lata niemal co do grosza tyle samo, co nabyty na kredyt lub w leasingu samochód nowy lub prawie nowy, a w dodatku że przez te trzy lata auto nowe (prawie nowe) by się nie psuło, nie wymagało wkładu pieniędzy innego niż na eksploatację(...)"

Czytając powyższe dochodzę do wniosku, że

- albo do tej pory zajmował się Pan branżą mocno nie związaną z motoryzacją i w ogóle nie miał Pan z nią do czynienia

- albo jest Pan ignorantem

- albo demagogiem.

Jeśli choć trochę orientuje się Pan w branży, to zapewnie wiem Pan, jaki poziom niezawodności prezentują dzisiejsze samochody i to nie ważne czy jest to Mercedes, Nissan czy Fiat. Przykładów opisywanych w Waszym portalu było sporo.

Poza tym w okresie trwania gwarancji użytkownik jest zobligowany (o ile nie chce tej gwarancji utracić) serwisować auto w autoryzowanych stacjach obsługi (ASO). Wiąże się to z faktem "wyskoczenia" przy takim "czystym" przeglądzie z gotówki w wysokości (średnio dla klasy C) ok. 900-1500zł i to pod warunkiem, że nie miały miejsce żadne dodatkowe naprawy (np. wymiana tarcz i klocków itp.). Zapewne wie Pan również jaki narzut na części i akcesoria mają autoryzowane serwisy. Jeśli nie to służę taką informacją.

Kolejna sprawa:

"I nagle się dowiemy, że może i tak, ale za te same pieniądze on ma samochód może starszy, ale za to dużo większy, wyższej klasy, znakomicie wyposażony, fantastycznie utrzymany, w doskonałym stanie technicznym - no i o wiele bezpieczniejszy."

I właśnie tu tkwi sedno. Może Pan lubi jeździć? siermiężnymi i klaustrofobicznymi "wozidełkami" w stylu klasy A, ale to, że przez kilkadziesiąt lat PRLu Fiata 126p uważało się za samochód rodzinny raczej już minęły. Ja osobiście za podobne pieniądze (zakładając nowe auto klasy B - ok. 38tys.zł w wersji "golas") wolę mieć auto trochę starsze (ok. 7-10 lat), ale za to wygodne i lepiej wyposażone. Nie dla szpanu, a dla komfortu podróżowania?

Poza tym samochody produkowane w poprzednich latach miały to coś, czego dzisiejsze auta w dużej mierze już nie mają i mieć nie będą: charakter i styl. Zamiast tego mamy tandetne, twarde, szare (ekologiczne?) plastiki a jedno auto przypomina dziesiątki innych.

Jeszcze raz podkreślam, że jestem "za" wyeliminowaniem śmierdzących i rozpadających się trupów, ale może tak nie wylewać dziecka z kąpielą i sprawdzić czy przy tej okazji nie spowoduje się wyeliminowania Young-timerów, które mogą przecież być jednak w bardzo dobrym stanie.

Zdecydowanie zgadzam się z Pana ironicznym tonem co do metod działania handlarzy, ale podkreślam: nie mierzmy wszystkich jedną miarą. Pozdrawiam. (M). (*) - list do redakcji.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: polemika | auto
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy