Bałagan w przepisach. Te auta bez szans na przegląd?

Propozycja zaostrzenia przepisów dotyczących przeglądów rejestracyjnych sprawiła, że blady strach padł na wszelkie środowiska związane ze sportami motorowymi. Jeśli proponowane zmiany wejdą w życie 1 stycznia, oznaczać to będzie np. koniec rajdów samochodowych w naszym kraju.

Przypomnijmy: według planów Ministerstwa Infrastruktury z dniem 1 stycznia mają zostać zaostrzone przepisy dotyczące obowiązkowych badań technicznych pojazdów. Z punktu widzenia kierowców największą zmianą są zdjęcia. Diagnosta zobligowany zostanie do wykonania fotografii, które dokumentować mają fakt, że konkretny pojazd rzeczywiście pojawił się w stacji kontroli.

Problem nie byłby może poważny, gdyby nie fakt, że przez ostatnie trzydzieści lat - jak to często w Polsce bywa - sport motorowy często funkcjonował w naszym kraju "na sznurek i ślinę". Mówiąc dosadniej - diagności, zdając sobie sprawę z bałaganu w przepisach, "przymykali oko" na szereg przeróbek, które - chociaż zgodne np. z załącznikiem "J" do Międzynarodowego Kodeksu Sportowego FIA - pozostawały w sprzeczności z deklaracjami ustawodawcy, co do wymogów technicznych pojazdów. Tak, śmiało powiedzieć można, że w przypadku aut sportowych przez ostatnie trzy dekady (!) na przeglądach - dyplomatycznie mówiąc - obchodzono zapisy Prawa o ruchu drogowym. Nie bez winy jest tu oczywiście Polski Związek Motorowy, który dawno już powinien zaproponować władzom rozwiązanie tego problemu. Wszak, zgodnie z regulaminem Rajdowych Samochodowych Mistrzostw Polski, każdy ze startujących w zawodach pojazdów musi mieć ważne badania techniczne...

Reklama

Skoro zgodnie z obowiązującym prawem nie można legalnie zarejestrować przerobionych do sportu pojazdów, jak radzono sobie przez ostatnie trzydzieści lat? Było to możliwe chociażby dlatego, że w Centralnej Ewidencji Pojazdów nie ma takiej definicji, jak np. "samochód sportowy". Diagnosta widział, że ma przed sobą mocno zmodyfikowane auto, lecz z punktu widzenia CEP nie była to żadna "rajdówka" tylko zwyczajny Peugeot 206, Mitsubishi Lancer czy Subaru Impreza, jakich po naszych drogach poruszają się setki.

Sytuacja zmieni się jednak diametralnie, gdy od diagnosty wymagać będziemy fotografowania kontrolowanych pojazdów i przechowywania takiej dokumentacji przez okres pięciu lat. W perspektywie kontroli Transportowego Dozoru Technicznego (wg projektu ma przejąć odpowiedzialność za kontrolowanie SKP), która skutkować może ogromnymi karami i utratą uprawnień, żaden diagnosta nie odważy się już nie zauważyć klatki bezpieczeństwa (wiąże się m.in. ze zmianą liczby siedzeń w pojeździe), hydraulicznego hamulca ręcznego, zmienionych foteli czy pasów. To z kolei oznacza, że 1 stycznia rozpocznie się wielki exodus polskich rajdowców, a - w niedalekiej perspektywie - zapaść sportu motorowego. W jaki sposób można  rozwiązać problem, który - mimo że istniał od blisko trzech dekach - zdaje się zaskakiwać zarówno PZMot, jak i Resort Infrastruktury?

Z pomocą przyjść mogą chociażby rozwiązania stosowane przez naszych południowych sąsiadów. W Czechach istnieje np. ścieżka prawna pozwalająca zarejestrować nie tylko auto sportowe, ale też pojazd typu SAM. Jak działa?

W przypadku samochodów sportowych chodzi o specjalne "zielone" tablice rejestracyjne, zwane też "eRkami". Pozwalają one na poruszanie się po publicznych drogach wyłącznie w czasie imprez sportowych. Mówiąc prościej - samochód dojeżdża na rajd lawetą, ale w czasie jego trwania nie ma najmniejszych kłopotów, by mógł pokonać wszystkie odcinki dojazdowe (które przejeżdża się w normalnym ruchu) na własnych kołach. By uzyskać "zielone" tablice trzeba złożyć stosowny wniosek (Urząd Gminy) będący w istocie ubieganiem się o "pozwolenie na produkcję" pojazdu. W dokumencie określamy m.in. cel budowy i przeznaczenie pojazdu. Do wniosku załączyć trzeba również opis techniczny obejmujący np. dane niezbędne do wydania dowodu rejestracyjnego (masy, moc itd.). Trzeba też przedstawić świadectwa homologacji użytych do budowy części. W przypadku "rajdówek" chodzi np. o klatki bezpieczeństwa, fotele czy pasy. Stosowne zaświadczenia można jednak bez trudu uzyskać od certyfikowanych producentów - ich listę znajdziemy na stronach lokalnego odpowiednika PZMot.

Po rozpatrzeniu wniosku, dysponując stosowną decyzją, można już udać się do wydziału komunikacji po odbiór tablic. W jaki sposób rozwiązano kwestię badań technicznych? W skali kraju (pamiętajmy, że ludność Czech to niespełna 11 mln ludzi) wyznaczono dwie stacje kontroli (w Pradze i Zlinie), które raz w roku przeprowadzają badania techniczne. Cała procedura przypomina rajdowe Badanie Kontrolne. W określonym terminie na stacji pojawiają się auta z zielonymi tablicami, a diagności sprawdzają, czy przeróbki wykonano w sposób nie zagrażający bezpieczeństwu. Wszystkie badania techniczne samochodów sportowych wykonywane są w taki właśnie sposób, wyłącznie na dwóch wspomnianych stacjach. Właściciel z góry zna więc datę, miejsce badania technicznego i związane z nim koszty. Na przegląd udajemy się lawetą. 

Czeski system nie jest może doskonały (pamiętajmy, że tak zarejestrowane auta nie mogą jeździć po drogach publicznych jeśli nie uczestniczą w imprezie sportowej, co w wielu sytuacjach mocno komplikuje życie), ale - w przeciwieństwie do Polski - istnieje jasno określona ścieżka postępowania, a warunki stawiane przez ustawodawcę nie są zaporowe. Wprowadzenie specjalnych tablic rejestracyjnych i wyznaczenie konkretnych stacji do wykonywania badań technicznych tego typu pojazdów ma szereg zalet. Po pierwsze: problem nie zajmuje głowy wszystkich diagnostów w kraju, którzy mogą w spokoju wykonywać swoją pracę. Po drugie: właściciele przerobionych pojazdów nie spotykają się niechęcią właścicieli SKP i nie są odsyłani z kwitkiem pod byle pretekstem. Po trzecie: lokalni zawodnicy nie muszą liczyć na przymykanie oczu diagnostów na przeglądzie. Jeśli auto zbudowano zgodnie ze sztuką (zaświadczenia o homologacji od producentów części) nie ma problemów z legalną rejestracją i uczestnictwem w imprezach sportowych.

Jak sądzicie, czy taki system sprawdziłby się również w Polsce?   

Paweł Rygas

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy