To złodzieje, a nie komis

Dwa lata temu szukałem auta, bo stare odeszło do krainy wiecznych łowów. (*)

Oczywiście na nowe mnie nie stać, a słowo "kredyt" działa na mnie jak płachta na byka. Szukałem w internecie, na giełdzie i w wielu komisach w Częstochowie. Sprawa nie była prosta, bo mało kto sprowadza to na co miałem ochotę - królują wszak niemieckie auta.

Opiszę sytuację jaka spotkała mnie w komisie na ulicy (?). Znalazłem tam autko, które brałem pod rozwagę ale tylko przez chwilę. Sprowadzone z Niemiec. Wyglądało nieźle z zewnątrz i od środka. Oczywiście bezwypadkowe i.t.d. ale w to nie bardzo wierzyłem po obejrzeniu tyłu samochodu. Ktoś kiedyś w niego wjechał. Wszystko zrobione było profesjonalnie i bym się nie połapał. Pan blacharz zapomniał jednak zdrapać napisy jakimi oznaczają sobie na giełdach części na sprzedaż, żeby wiedzieć co do czego mają. Już wiedziałem, że to złodzieje, a nie komis.

Reklama

Dalej drążyłem temat, ale już tylko dla zabawy. Przejechałem się tym cudem na miejscu pasażera obok pana złodzieja, bo prowadzić nie dał. Pan daje po hamulcach, a tu pisk opon. Czyli ABS nie działa.

Znalazłem jeszcze jedną poważną usterkę, ale nie o to tu chodzi. Na liczniku 145 tys. Gdy zapytałem o książkę serwisową, to oczywiście powiedzieli, że nie było.

Jakie było ich zdziwienie, gdy znalazłem książkę w samochodzie. Gamonie nie wiedzieli, gdzie kierowcy takich aut ją przeważnie trzymają. W książce stało, że auto miało 146 tys. na liczniku, ale? pięć lat wcześniej.

Żałujcie, że nie widzieliście koloru na buźce pana złodzieja. Więcej nie szukałem. Od tej pory wszystkim znajomym ich "polecam", bo panowie dalej są w branży.

Pozdrawiam Redakcję. Dariusz. (*) -list do redakcji.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: złodziej | stare | Auta | komis | złodziej
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy