Prąd? Będzie tylko dla najbogatszych!

Katastrofa w Japonii nie schodzi z pierwszych stron gazet. Trzęsienie ziemi i wywołane nim tsunami pochłonęły życie tysięcy osób, straty materialne są trudne do oszacowania.

Wydarzenia z Kraju Kwitnącej Wiśni są też szeroko komentowane w branżowych mediach zajmujących się motoryzacją. Japońscy producenci stracili na katastrofie ogromne pieniądze - wstępne wyliczenia sugerują, że produkcja aut w tym regionie świata spadnie o przeszło 350 tysięcy sztuk. Największa motoryzacyjna marka z Japonii - Toyota - w wyniku przestoju już wyprodukowała o 140 tys. pojazdów mniej niż planowano.

Media motoryzacyjne nie zajmują się jednak tematem katastrofy w elektrowni atomowej Fukushima I. A to błąd. Poważnie uszkodzony przez trzęsienie ziemi zakład tylko z pozoru nie ma nic wspólnego ze światem samochodów. Uszkodzenie reaktorów, skażenie radioaktywne i liczne protesty środowisk ekologicznych zmuszają bowiem do zastanowienia się nad słusznością kursu, jakim podąża współczesna motoryzacja.

Reklama

Samochody - wróg publiczny numer 1

Od kilku lat, pod naciskiem ekologów, producenci samochodów starają się opracować pojazdy, które w jak najmniejszym stopniu szkodziłyby środowisku naturalnemu. Dzięki stosowaniu na szeroką skalę takich rozwiązań, jak np. katalizatory czy filtry cząstek stałych spaliny współczesnych samochodów są ekstremalnie czyste. Dla ekologów to jednak za mało. Gdy toksyczność spalin spadła do minimalnego poziomu zieloni obrali sobie nowy cel - zmniejszenie globalnej emisji CO2. Mimo, że współczesne pojazdy emitują do atmosfery ułamek tego, co wydobywa się z kominów zakładów przemysłowych, silników samolotów czy np. ekologicznych hodowli trzody chlewnej, to właśnie producenci samochodów szybko stali się wrogiem publicznym numer 1.

By wyjść naprzeciw kreowanym przez ekologów trendom, koncerny motoryzacyjne zaczęły badania nad "napędami przyszłości". Pierwszym krokiem ku "ekologii" było zbudowanie aut z napędem hybrydowym. Szybko opracowano również elektryczne pojazdy określane marketingowym skrótem ZE, charakteryzujące się zerową emisją spalin - najczęściej ładowane wprost z domowej sieci elektrycznej. W tym miejscu pojawia się jednak poważny problem. Energia elektryczna jest dla nas tak powszechna i naturalna, że często nie zastanawiamy się nad tym, jak powstaje. A prąd w gniazdku nie bierze się przecież znikąd...

Uzależnieni od prądu

Obecnie większość elektrowni produkuje energię z węgla kamiennego. Takie rozwiązanie nie jest jednak ani ekologiczne, ani przyszłościowe. W wyniku spalania tego paliwa do atmosfery emitowane są ogromne ilości CO2, tlenków siarki i azotu. Powstaje również wiele niebezpiecznych dla środowiska odpadów stałych, jak np. żużel. W tzw. "czystszych" elektrowniach wyposażonych w układy odsiarczania spalin wytwarzane są również inne szkodliwe substancje, jak np. odpady z absorbera zawierające ogromną ilość siarczanów.

Tymczasem zapotrzebowanie na prąd jest coraz większe. Dzięki elektryczności zasilane są niemal wszystkie urządzenia AGD, funkcjonowanie współczesnego świata uzależnione jest od dostaw tej energii. Z każdym rokiem elektrownie sprostać muszą coraz większemu popytowi spalając coraz więcej węgla. Sytuacja ta ulegnie gwałtownemu pogorszeniu, gdy wymuszony przez ekologów "zielony" kurs współczesnej motoryzacji sprawi, że rynek zdominowany zostanie przez elektryczne samochody. Tylko w Polsce zarejestrowanych jest obecnie ponad 20 mln pojazdów, które - dzięki silnikom spalinowym - w żaden sposób nie obciążają sieci energetycznej (chyba, że komuś rozładuje się akumulator..). Gdyby nagle, każde z tych aut wymagało kilkugodzinnego ładowania bezpośrednio z gniazdka, elektrownie nie byłyby w stanie sprostać zapotrzebowaniu. Częstotliwość prądu w sieci gwałtownie by spadła, w kraju zapanowałyby egipskie ciemności. W kilka chwil - bez lodówek, komputerów, telefonów komórkowych - cofnęlibyśmy się do średniowiecza.

Atom nie ma alternatywy

Duży, negatywny wpływ na środowisko i ograniczona ilość paliw kopalnych sprawiły, że już kilkadziesiąt lat temu poszukiwano alternatywy dla spalania węgla. Do tej pory, za najlepsze rozwiązanie uchodziły właśnie elektrownie atomowe. W wyniku ich funkcjonowania do atmosfery nie są emitowane żadne szkodliwe substancje, siłownie takie mają wysoką wydajność, produkowana w nich energia jest najtańsza, a ich moc może być wystarczająca, by sprostać rosnącemu zapotrzebowaniu.

Niestety, awaria atomowej siłowni Fukushima I przywołująca koszmary Czarnobyla sprawiła, że lęk przed elektrowniami atomowymi wzrósł. Od kilkunastu lat skutecznie podsycają go również sami ekolodzy blokując kolejowe transporty paliwa uranowego i kreśląc wizję atomowej apokalipsy.

Wszystko to sprawia, że zadeklarowana niedawno przez polski rząd chęć wybudowania siłowni atomowych spotkała się z dużą krytyką. Co ciekawe, o rezygnację z tego pomysłu zaapelowały np. Niemcy, mimo że nasi sąsiedzie sami, na szeroką skalę produkują energię dzięki rozszczepieniu uranu. Obecnie, w Niemczech funkcjonuje aż 17 elektrowni jądrowych! W sąsiedztwie naszego kraju, z tego typu siłowni korzystają również: Czechy (2 siłownie), Słowacja (2), Ukraina (4), Litwa (1), Rosja (10), Szwajcaria (4) i Węgry (1) - w przypadku zniszczenia którejkolwiek z nich Polska na pewno nie uniknie skażenia. Trzeba jednak pamiętać, że ani my, ani nasi sąsiedzi nie znajdujemy się w strefie znacznej aktywności sejsmicznej, nie grozi nam również fala tsunami. Przenoszenie japońskich lęków do Europy nie jest więc zbyt mądre.

Co więcej, energia atomowa jest nie tylko czysta, ale i tania. Roczny koszt paliwa niezbędnego do funkcjonowania reaktora o mocy 1000 MW to niecałe 60 mln euro. W przypadku siłowni węglowej jest to ponad 150 mln euro, a po doliczeniu kosztów zakupu praw do emisji CO2 (cudowne ekologiczne wymysły) wzrasta on aż do 400 mln euro!

Ekologiczna energia? Tylko jaka?

Upowszechnienie się samochodów elektrycznych stanowi ogromne wyzwanie dla sektora energetycznego i poszczególnych rządów. Nowe trendy w motoryzacji stoją bowiem w jawnej sprzeczności z założeniami Komisji Europejskiej, która chce, by do 2020 roku poziom zapotrzebowania na energię w państwach Unii zmalał aż o dwadzieścia procent. O tyle samo zredukowana zostać ma również emisja dwutlenku węgla. Co więcej, do 2050 roku ta sama Komisja zamierza ograniczyć emisję CO2 w transporcie o 60 procent, co m.in. ma oznaczać całkowite wyeliminowanie samochodów o napędzie spalinowym z miast (mają zastąpić je elektryczne) oraz rozwijanie kolei wysokich prędkości (czym zasilane są elektrowozy, skąd bierze się prąd na dworcach?). Unijni politycy chcą również, by za 9 lat energia odnawialna miała aż 20 procentowy udział w rynku całej Unii Europejskiej.

Niestety, problem w tym, że na obecnym etapie rozwoju, pozyskiwanie energii odnawialnej nie jest ani tanie, ani efektywne. Wbrew pozorom, nie jest również ekologiczne. Elektrownie wodne, do funkcjonowania których niezbędne są ogromne tamy, w dużym stopniu ingerują w ekosystem i wywołują masowe sprzeciwy... ekologów. Bardziej przyjazne dla środowiska są turbiny wiatrowe, ale o i one wywołują kontrowersje. Przeciwnicy, najczęściej... ekolodzy, podnoszą kwestię zagrożenia dla ptaków, negatywnego wpływu na krajobraz oraz generowania szumów i drgań. Nie to jest jednak największym problem wiatraków.

1 elektrownia to 6,5 tysiąca wiatraków!

Pomijając aspekty związane ze środowiskiem, uzyskiwanie energii z wiatru czy wody jest, po prostu, mało wydajne. Wbrew roztaczanym przez entuzjastów wizjom, na obecnym etapie rozwoju "zielone" technologie nie mogą być brane pod uwagę jako alternatywa dla węgla czy uranu.

Chociaż aż połowa Polski to tereny, gdzie instalowanie elektrowni wiatrowych wydaje się rozsądne (Wybrzeże, Suwalszczyzna, Podkarpacie), małe elektrownie o mocy kilku kW musiałyby powstać w każdym gospodarstwie domowym, by zaspokoić jego zapotrzebowanie na prąd.

Realny zastrzyk energii do krajowej sieci zapewniłyby jedynie farmy wiatrowe z dużymi turbinami o mocy dochodzącej do 2 MW (długość ramienia musi wówczas wynosić około 25 metrów). Pamiętajmy jednak, że sama tylko Elektrownia Bełchatów posiada bloki energetyczne o mocy 4440 MW. Z prostej matematyki wynika więc, że by zastąpić tylko tę jedną elektrownię, trzeba by wybudować w Polsce 2220 dużych turbin wiatrowych, wielkością przewyższających 36-metrowego Jezusa ze Świebodzina! Tyle tylko, że wiatr nie wieje stale, przyjmuje się więc, że turbiny wiatrowe pracują zaledwie 1/3 czasu pracy elektrowni konwencjonalnej. A to oznacza, że by zastąpić siłownię w Bełchatowie, należałoby postawić ponad 6500 tysiąca wiatraków! Na takie marnotrawstwo miejsca pozwolić może sobie, co najwyżej, Rosja.

Co więcej, w wypadku dużego uzależnienia od energii pochodzącej z turbin zbyt długi okres ciszy może oznaczać prawdziwą klęskę. Z problemem tym zetknęli się Niemcy, którzy mają potencjał umożliwiający pokrycie 15 proc. zapotrzebowania krajowego energią z wiatraków. Jednak w rzeczywistości farmy wiatrowe dostarczają zaledwie 3 proc. prądu zużywanego przez naszych zachodnich sąsiadów.

Samochody na prąd to głupota?

W obecnej sytuacji wygląda więc na to, że jeśli niepokoje społeczne związane z wykorzystywaniem uranu do produkcji energii elektrycznej nie ustąpią pola zdrowemu rozsądkowi, elektryfikacja samochodów okaże się strzałem w kolano dla światowej gospodarki. Wraz ze wzrostem popularności tego typu pojazdów możemy się spodziewać coraz większych trudności w dostawie energii elektrycznej. Niewykluczone, że będzie ona reglamentowana, a ceny prądu osiągną astronomiczny pułap.

Na obecnym etapie jedyną sensowną alternatywą wydaje się wykorzystanie do napędu pojazdów łatwego do uzyskania wodoru. Problem w tym, że paliwo to jest niestabilne i jego przechowywanie stwarza poważne problemy. Pewną nadzieję daje jednak powolne upowszechnianie się tzw. ogniw paliwowych, które wykorzystując wodór same są w stanie produkować prąd (produktem ubocznym jest czysta woda) niezbędny np. do zasilania silnika elektrycznego. Póki co, technologia ta jest jednak na tyle droga, że na szerszą skalę stosuje się ją wyłącznie w przypadku konwencjonalnych okrętów podwodnych, jako źródło napędu niezależne od powietrza.

Racjonalnym rozwiązaniem wydaje się również zastosowanie na szerszą skalę metanu, który obecnie często traktowany jest jako odpad. Mimo, że gaz ten nie jest tak wydajny jak benzyna czy propan butan, świetnie nadaje się do napędzania silników spalinowych. Wprawdzie cierpią na tym nieco osiągi i jednostka zużywa go więcej niż benzyny, ale produkcja jest prosta i tania (można go wytwarzać chociażby z ekskrementów). Silniki zasilane metanem pracują ciszej niż na benzynie, gaz ten jest też lżejszy od powietrza, więc w razie wycieku z instalacji nie zalega przy gruncie, jak w przypadku LPG.

Jedyny problem w tym, że w przypadku metanu, wciąż mamy do czynienia z tradycyjnym silnikiem spalinowym, który mimo że wytwarza bardzo czyste spaliny, wciąż emituje śladowe ilości CO2, co zapewne nie przypadnie do gustu, a jakże, ekologom.

Trzeba jednak pamiętać, że w świetle najnowszych badań, naukowcy coraz częściej kwestionują szkodliwy wpływ dwutlenku węgla na naszą atmosferę, a produkcja metanu nie wymaga korzystania z paliw kopalnych. Pytanie tylko, czy producenci samochodów będą mieli wystarczająco dużo odwagi, by mówić o tym głośno. Jeśli politycy w dalszym ciągu poddawać się będą panicznym lamentom ekologów, niewykluczone, że za dwadzieścia lat, pod względem jakości życia cofniemy się do początku dwudziestego wieku. Wówczas posiadanie w domu urządzeń zasilanych energią elektryczną zarezerwowane było wyłącznie dla najbogatszych i znów będziemy mieć do czynienia z komunikatami radiowymi mówiącymi np. o "dziesiątym stopniu zasilania"....

Paweł Rygas, Mirosław Domagała

Zostań fanem profilu Moto i Poboczem na Facebooku. Tam można wygrać wiele motoryzacyjnych gadżetów. Wystarczy kliknąć w "lubię to" w poniższych ramkach.

Oceń swoje auto. Wystarczy wybrać markę... Kliknij TUTAJ.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: najbogatsi | katastrofy | trzęsienie ziemi | Ziemia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy