​Opodatkujemy paliwa, wodę, gaz i obuwie w rozmiarze 43

Prawo i Sprawiedliwość odstąpiło jakiś czas temu od zamiaru dodatkowego opodatkowania paliw specjalną opłatą, przeznaczoną na remonty lokalnych dróg. Prawdę mówiąc - trochę szkoda...

Nagła rezygnacja z projektu, oficjalnie zgłoszonego nie przez rząd, lecz grupę posłów PiS, lecz zażarcie bronionego w Sejmie przez premier Beatę Szydło, może zaskakiwać i rodzi pytania o przyczyny tej rejterady. Czy ma ona pokazać ludzkie oblicze obecnej władzy, która pilnie wsłuchuje się w głos suwerena? A może stanowi przejaw jej przebiegłości i rację mają ci, którzy twierdzą, że zamieszanie z nowym podatkiem służyło przykryciu innych, ważniejszych a równie kontrowersyjnych planów rządzącej ekipy. Zgodnie z krążącym w Internecie dowcipem: - Opodatkujemy paliwa, wodę, gaz i obuwie w rozmiarze 43 - mówi wicepremier Mateusz Morawiecki do prezesa Jarosława Kaczyńskiego.

Reklama

- Dlaczego 43?

- No właśnie, wszyscy będą się nad tym zastanawiać i nie pytać o resztę...

Przypomina się tu również stara anegdota z życia starozakonnych. Narzekasz na ciasnotę w domu? No to, zgodnie z radą mądrego rabina, weź sobie na głowę jeszcze kozę, a po kilku dniach się jej pozbądź. Będzie ci wydawało, że mieszkasz w luksusach. Chcesz wykonać trzy niepopularne posunięcia? Mów głośno o pięciu, potem zakomunikuj wszem i wobec, że z dwóch w swojej łaskawości się wycofujesz i wszyscy będą cię chwalić. Ludzkie paniska!

Zmotoryzowanych rodaków postraszono nowym haraczem, potem z niego zrezygnowano i miliony właścicieli samochodów odetchnęły z ulgą: uff, jest fajnie... Niestety, nie daje to odpowiedzi na pytanie: co dalej? Jarosław Kaczyński, pytany czy znajdą się inne źródła finansowania dla dróg, odparł, że "można znaleźć rozwiązanie zręczniejsze i takie, które spowoduje, że żaden z obywateli ani żaden z przedsiębiorców nie będzie uważał, że to jego dotyczy". I dodał: "Sądzę, że już mamy tutaj pomysły, ale troszkę za wcześnie o tym mówić".

Równie enigmatyczny jest wicepremier Mateusz Morawiecki. Stwierdził, że nowa opłata drogowa "to była jedna z propozycji, która jednak wiązała się z tym, co - no nie podobało nam się, żeby z jednej strony doprowadzić (...) do wzrostu cen, a z drugiej strony, żeby odbywało się to w atmosferze braku porozumienia, czy braku takiej dyskusji, czy konsensusu społecznego. Sądzę, że będą kolejne propozycje, ale to poczekajmy, jak one będą. Bo ja liczę na to, że pewne środki na budowę dróg się pojawią". Komentując porzucony projekt,  powiedział, że "To była inicjatywa grupy posłów. Ale tak na dobrą sprawę, to była odpowiedź na wezwanie samorządów. Samorządy są dramatycznie niedoinwestowane, jeśli chodzi o budowę dróg. Nasi poprzednicy ten temat bardzo mocno zapuścili". Teraz rząd chce owe "wieloletnie zaszłości odrobić".

Rozumiemy, że trudno przepuścić jakąkolwiek okazję do skrytykowania rządów PO-PSL, ale bez przesady. Przypomnijmy, że w 2008 r. ogłoszono Narodowy Program Przebudowy Dróg Lokalnych (nazywanych odtąd potocznie "schetynówkami", od nazwiska ówczesnego ministra spraw wewnętrznych i administracji, który sprawował nadzór nad wspomnianą inicjatywą). W ciągu trzech lat, za 6 mld zł, w połowie pochodzących z budżetu centralnego, a w połowie z funduszy jednostek samorządu terytorialnego, udało się zmodernizować około 8 000 km gminnych i powiatowych dróg.

Drugi etap programu, rozpisanego na lata 2012-15, zakładał ogółem przebudowę ponad 13 000 km lokalnych szos. Niestety, z powodu ogólnego spowolnienia gospodarczego trzeba było te plany ograniczyć. Chcąc ratować sytuację, rząd przeforsował ustawę, zresztą ostro krytykowaną przez ówczesną opozycję, która zabierała, z przeznaczeniem na lokalne drogi, znaczną część zysków przedsiębiorstwa Lasy Państwowe. Jednak i ten plan nie do końca wypalił, bowiem premier Donald Tusk wkrótce postanowił, że z funduszy przeznaczonych pierwotnie na "schetynówki" zostaną pokryte również koszty wzrostu zasiłków pielęgnacyjnych dla rodziców niepełnosprawnych dzieci.

Mimo wszelkich perturbacji postęp na drogach jest widoczny, co musi przyznać każdy, kto jeździ po gminnej i powiatowej Polsce. Nie zmienia to faktu, że potrzeby wciąż są ogromne. Lokalne drogi (te o twardej nawierzchni) mają łącznie około 212 000 km długości. A to oznacza, że zmodernizowanie całej ich sieci jest zadaniem na miarę pokolenia. Dodajmy - przedsięwzięciem bardzo kosztownym. Proponowany przez PiS podatek miał przynieść rocznie 4-5 mld zł. Zważywszy skalę potrzeb to niewiele.

Z drugiej strony, gdy odrzucimy emocje związane z zarzutami o "okradanie obywateli z ich ciężko zarobionych pieniędzy", możemy dojść do wniosku, że przy obecnej sytuacji na światowych rynkach paliw pomysł z nowymi opłatami był niegłupi. Jednak, aby zyskać przynajmniej częściową społeczną akceptację, wymagał dwóch zasadniczych zmian.

Po pierwsze, zagwarantowania, że dochody z nowych opłat będą wydawane tylko i wyłącznie na drogi lokalne (porzucony projekt zakładał, że połowa zebranej kwoty zasili fundusz dróg krajowych; dopuszczał też możliwość kupowania za środki z tego źródła obligacji skarbowych, czyli finansowania zadłużenia państwa).

Po drugie, wprowadzenia specjalnego zabezpieczenia w postaci narzucanych odgórnie maksymalnych cen detalicznych poszczególnych rodzajów paliw płynnych, które obowiązywałyby na przykład przez miesiąc, uwzględniając aktualne i prognozowane ceny ropy naftowej, kurs obcych walut oraz inne czynniki ekonomiczne. Ropa drożeje, złoty słabnie - opłaty i inne podatki zawarte w cenie paliw maleją. I odwrotnie.

Że to nierealne? Że gospodarka rynkowa, unijne przepisy, wolna konkurencja? W takim razie jak to się dzieje, że w takiej Słowenii, podobnie jak my należącej do Unii Europejskiej, na wszystkich stacjach benzynowych paliwo w danej chwili kosztuje dokładnie tyle samo? Dziesiątki rozrzuconych po kraju punktów sprzedaży, identyczna cena.

Że uelastycznienie podatków paliwowych utrudniłoby konstruowanie budżetu i planowanie wydatków? Cóż, jeżeli rzeczywistość nie odpowiadałaby prognozom, wówczas fundusze na drogi można byłoby uzupełnić z owych tajemniczych źródeł, o których wspominają prezes i wicepremier...

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy