Nowy samochód dla każdego?

Polacy wcale nie są skazani na stare samochody.

Wcale nie jesteśmy za biedni na auta relatywnie nowe, a na pewno bezpieczne i nowoczesne. Sądząc jednak po reakcjach ogromnej większości Czytelników na mój poprzedni felieton ("Polska: nędzarskie złomowisko Europy" - propozycje dla Rządu o zmianie opodatkowania aut w stronę eko), nie tylko mój starej daty Ojciec ma problemy z pojmowaniem dość w sumie prostych kwestii związanych z nabywaniem samochodu.

Nigdzie nie jest napisane, że wszystkich Polaków - także mnie - ma być stać na samochód. Problem w tym, że Polacy generalnie uważają, iż właśnie tak powinno być: każdy musi. To nieprawda. Podobnie jak nie każdy musi mieć dom czy na dom.

Reklama

Co gorsza, w naszym kraju panuje kompletnie irracjonalne przekonanie, że samochód trzeba sobie samemu kupić. Że jeśli masz mało pieniędzy, to musisz się zadowolić x-letnim złomem, za tysiąc czy dwa-trzy tysiące złotych. I lekceważy się fakt, że żeby ten złom w ogóle jeździł, trzeba do niego ciągle dokładać. Co miesiąc, co trzy tygodnie, co tydzień? I kombinować, żeby się nie rozpadł, i żeby przeszedł kolejne badanie techniczne.

A ja się pytam: w czym lepsze jest to rozwiązanie od wzięcia może i mniejszego, ale nowego lub prawie nowego samochodu na kredyt - wpłacenia tysiąca, dwóch czy trzech tysięcy na początek i płacenia co miesiąc niewielkich rat? Mając wciąż auto nowe (lub prawie nowe), często na gwarancji? Nagle może się okazać, że stać mnie nie na rzęcha, a na całkiem przyzwoity samochód. No dobrze, nie będzie to np. reprezentacyjny Mercedes "baleron" (po 10 latach na taksówce i 700 000 km) czy "w idealnym stanie" Golf po 400 000 km przebiegu i trzech poważnych naprawach blacharskich. Nie, zapewne jeśli ma to być auto wybierane z rozsądku, będzie to np. Dacia. Ale za to nowa (lub prawie nowa), nowoczesna, ekologiczna - i na gwarancji.

Od razu mówię: to nieprawda, że trudno dostać kredyt na samochód. Firmy samochodowe nawet w kryzysie dają je wręcz każdemu, bo mają własne banki, własnych w nich przedstawicieli i koniecznie chcą sprzedać swe samochody. Klient sam, we własnym zakresie budżetowym, musi sobie policzyć, na co go stać. Ale że stać w ogóle na samochód, nie mam wątpliwości - o ile ma dochody. Generalnie zasada jest taka: jeśli kogoś stać na zakup 10- czy 15-letniego, zakatowanego samochodu, i na jego użytkowanie, to tym bardziej stać go na nowy (lub prawie nowy) samochód na kredyt. Tyle że trzeba się dokładnie przyjrzeć ofercie rynkowej i policzyć własne możliwości.

No i jeszcze jedno: nie musimy kupować aut nowych. Fakt, że na nowym samochodzie najbardziej się traci. Ale po pierwsze, można poczekać na koniec roku czy początek kolejnego - wtedy niemal całą stratę z tytułu nowości bierze na siebie dealer czy importer, a upusty sięgają nawet bez kryzysu 20 procent. A można poszukać jeszcze innych okazji - np. odkupić od dealera auto pokazowe, które mu się już księgowo zamortyzowało, i które chętnie odda po niecałym roku nawet z 30-procentowym upustem przy przebiegu rzędu 15-20 tys. km - nawet dodając do tego własną, przedłużoną gwarancję. No i wreszcie coraz więcej firm motoryzacyjnych sprzedaje w swej ogólnoeuropejskiej sieci samochody tzw. roczne (Jahreswagen), które były użytkowane przez ich pracowników na zasadzie pracowniczego leasingu. I te samochody - mające po 6-9 miesięcy i 3-15 tys. km - są oferowane i przez polskich dealerów. Za fantastyczne ceny.

Wystarczy poszukać i policzyć.

Na koniec: ze wszystkich wyżej opisanych mądrości nauczyłem się korzystać - i dobrze na tym wyszedłem. A na zakup nowego auta za gotówkę mnie nie stać. I nigdy, nawet w okresach bardzo dobrego zarabiania, nie umiałem zaoszczędzić na taki wydatek. Ale spłacać mogę i potrafię. Jak każdy.

Maciej Pertyński

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Auta | kredyt | auto | stare | samochody | nowe samochody | stare samochody | nowy samochód
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy