Nieczochrana prawie ganz nówka

Przedsiębiorczy rodacy sprowadzili już w tym roku do kraju ponad 600 000 używanych samochodów. Dobrych, bo... tanich. Szosy zaroiły się od aut kupionych za marne parę tysięcy złotych.

Szczególnie szybko tracą na wartości pojazdy luksusowe. Nagle okazało się, że przeciętny obywatel III Rzeczpospolitej, jeśli tylko zechce, może jeździć mercem klasy S, beemką serii 7, audicą z potężnym silnikiem i napędem na cztery koła, czy topowymi modelami innych marek. Nie musi wcale posiadać wypchanego portfela. Wystarczy odrobina fantazji, odwagi i brak chęci do zaglądania w metrykę samochodu.

Nie oszukujmy się jednak - przystępna cena jest bardzo ważnym, ale praktycznie jedynym argumentem przemawiającym za zakupem leciwego auta. Znacznie dłuższa będzie lista przewag pojazdów nowych.

Zacznijmy od trudnej do wytłumaczenia ludziom, którym nigdy nie było dane zaznać podobnego uczucia, przyjemności płynącej z przeglądania ofert dilerów, wyboru koloru nadwozia, dogadywania szczegółów dotyczących wyposażenia itp. Później następuje miły dreszczyk w chwili wyjazdu z salonu, duma towarzysząca usuwaniu folii chroniącej fotele. Są tacy, którzy celowo odwlekają ten ważny moment, porównywany przez badaczy tajników męskiej duszy z misterium pozbawiania dziewictwa, by jak najdłużej cieszyć się jego perspektywą.

Reklama

Nowy samochód od początku jest nasz i tylko nasz. Nie musimy biedzić się z usuwaniem pozostałości po cudzym zamiłowaniu do kubańskich papierosów czy do zapachowych choinek, rozsiewających aromat preparatów, odświeżających muszle klozetowe w dworcowej toalecie w Hamburgu. Nie potrzebujemy zastanawiać się nad sensem śladów podeszew butów na podsufitce.

Kupując nowy samochód, kupujemy spokój wynikający z posiadania gwarancji. Zrozumie to ten, komu tydzień po nabyciu auta z czwartej ręki w drobny mak rozleciało się sprzęgło. W drodze na wakacje. Za granicą. Na pustej szosie. W nocy. Z trójką rozkapryszonych dzieci na tylnym siedzeniu. Z żoną u boku i A po kilku latach, gdy nasze nowe auto z lekka pokryje się patyną, spojrzymy na nie ze wzruszeniem, z jakim średniowieczny rycerz spoglądał na swoją steraną w bojach zbroję. Pęknięty zderzak... Naprawdę nie zauważyłem tego słupka. Zarysowany błotnik... No cóż, trochę za ostro wjechałem wtedy w krzaki. Wgniecione drzwi... Nieźle się ściąłem z tym facetem na parkingu przed hipermarketem. Tłusta plama na tapicerce... A skąd mogłem do diabła przypuszczać, że butelka z olejem nie jest dokładnie zakręcona. Brak oryginalnych kołpaków na dwóch kołach... Powinni się wreszcie ostro wziąć za złodziei.

Na koniec powiedzmy uczciwie, że Polacy kupują stare samochody bynajmniej nie ze względu na masochistyczną miłość do złomu na kółkach, lecz ograniczoną zasobność kieszeni. Ich tęsknoty i kompleksy przejawiają się w motoryzacyjnym slangu, który znacznie rozszerza słownikową definicje wyrazu: nowość. Obok "nówek" mamy zatem także "ganz nówki" oraz "prawie nówki". Mówi się o pojazdach "fabrycznie nowych", co sugeruje równoległe istnienie nowości pozafabrycznej czy niefabrycznej. W ogłoszeniach funkcjonuje określenie "stan igła", jak również tajemnicze pojęcie "nieczochrany". Nieczochrany, czyli uczesany. Cokolwiek miałoby to znaczyć...

Porozmawiaj na Forum.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy