Mit autoryzacji. Klient jest najważniejszy. Czyżby?

Czy ktoś zadał sobie trud policzenia, ile w Polsce jest autoryzowanych salonów i serwisów samochodowych?

Pewnie nie, dlatego zrobiłem to ja, tym bardziej, że nie było to trudne. Wynik: zero. W Polsce nie ma ani jednego autoryzowanego salonu ani serwisu. Nie wierzycie? Posłuchajcie.....

Autoryzacja, czyli co?

Kupując nowy samochód albo serwisując w okresie gwarancyjnym, kierujemy się zwykle do autoryzowanego salonu/serwisu danej marki. Nietrudno je znaleźć - znajdują się głównie przy trasach wylotowych większych miast, z widocznymi z daleka flagami na masztach, ze znakami firmowymi swoich marek. Również w salonie czy serwisie każdy, dosłownie każdy kawałek przestrzeni zajmuje logo marki, która udzieliła autoryzacji.

Reklama

Po co to wszystko? Żebyśmy uwierzyli, że jesteśmy w dobrych rękach, a za konkretną firmą stoi koncern, który gwarantuje, że w tej konkretnej firmie nic złego nas nie spotka. Gdyby, nie daj Boże, jednak tak się stało, jest ktoś solidny, kto nam pomoże. Niestety, to fikcja, a uświadomienie sobie tego jest procesem bolesnym i najczęściej kosztownym.

Gdy kupimy samochód albo zapłacimy za naprawę, a po niedługim czasie z jednym lub drugim będzie jakiś kłopot, najczęściej okaże się, że jesteśmy zostawieni sami sobie. Często kontaktuję się w takich sprawach z centralami różnych marek w Polsce. Co najczęściej wtedy słyszę? "Ta firma jest zupełnie odrębnym podmiotem gospodarczym, ma swój własny KRS, zarząd itd. i działa na własne konto i ryzyko".

Powtarzam, mówię cały czas o ASO, o czym uprzejmie przypominam swojemu rozmówcy, ale bezskutecznie. "Odrębny KRS, zarząd, odrębny podmiot gospodarczy"... "Ale przecież ASO". "No tak, ale zarząd, prokurent, KRS...". I tak w koło Macieju. Oczywiście w następnym zdaniu usłyszę, że klient jest dla nich najważniejszy. To taki żart. Gdybym za każdym razem, kiedy go słyszę, dostał złotówkę, nie musiałbym pracować do końca życia. No może 10 zł...

Kto odpowiada za wady?

Sprawa dotyczy oczywiście wszystkich marek obecnych w Polsce, choć niektóre z nich mówią o tym wyjątkowo szczerze. Zwracając się do centrali takiej marki w Polsce z jakimś problemem, zapewne dostaniecie odpowiedź, która zaczynać się będzie mniej więcej tak...

"Pragniemy poinformować, iż nie jesteśmy gwarantem zakupionego przez pana samochodu, czy też jakichkolwiek usług wykonywanych w pojeździe, a zatem stroną w przedmiotowej sprawie". Znowu - złotówka za każde przeczytane pismo, które tak się zaczynało. Marzenia...

Szczerze powiem, że gdy słyszę, iż jakieś ASO jest odrębnym podmiotem gospodarczym, za którego działania dana marka nie chce wziąć odpowiedzialności, dostaję piany... Dosłownie.

To czym w końcu jest autoryzacja? A rozmawiamy tu o rzeczach typu: pijany pracownik salonu wiozący klientów na jazdę próbną, ukruszone świece żarowe przy nieumiejętnej próbie ich wykręcenia w ASO, czy samochód z grubą warstwą szpachli, który, rzekomo nowy, wyjechał dopiero z salonu.

Wyrok jest. I co z tego?

Ba, spotkałem się nawet z historią, że pewien człowiek kupił samochód jednej z najbardziej cenionych w Polsce marek, który miał wadę fabryczną. Sąd nakazał dilerowi wymianę na nowy, wolny od wad. Cóż, kiedy autoryzowanego dilera dawno już nie było (choć swojego czasu była to jedna z największych firm na Śląsku), a w KRS pozostało tylko wiele stron zajęć komorniczych.

A centrala marki w Polsce? Oczywiście: "To nie my, wyrok dotyczy dilera, nie nas, my do tego nic nie mamy". Skądinąd diler Bogu ducha winny, bo to nie on w końcu wyprodukował bubla. Tak więc człowiek ma prawomocny wyrok sądu w ręce, a wielce szanowana marka ma go w nosie, chociaż to ona dała tej firmie autoryzację.

Oczywiście, gdyby zdarzyło się, że jakieś ASO w Polsce sprzedało milion samochodów w miesiąc, cała centrala zjedzie się, żeby dilera klepać po plecach na zasadzie: "Zuch, nasz człowiek", a informacja na ten temat zostałaby rozesłana do wszystkich mediów. Gdyby jednak ten sam diler narozrabiał, w jednej chwili okazałoby się, że jest to zupełnie odrębna firma, a w centrali marki w Polsce nawet nie bardzo sobie przypominają, że w ogóle takie ASO istnieje. Już słyszę tę rozmowę: "To w jakim mieście, pan mówi?".

Mój pogląd jest jasny: jeżeli jakiś człowiek idzie do ASO jakiejkolwiek marki, to rozmawia po prostu z tą marką. Jeśli jest to ASO Skody, Opla, Renault czy Audi, to ja nie rozmawiam z firmą Pipsiński i Iksiński tylko ze Skodą, Oplem, Renault i Audi. Bo to oni sobie takiego partnera wybrali i gwarantują, że zostanę tam dobrze obsłużony. Oczywiście, w sensie formalnym jest to odrębna firma, ale marka, której logo jest widoczne na każdym kroku, bierze pełną odpowiedzialność za to, co tam się dzieje. I ponosi wszelkie ewentualne konsekwencje.

Tomasz Bodył

Autor jest dziennikarzem TVN Turbo

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy