Drogie paliwa? Zobacz, co Polacy wlewają do baków!

Ceny paliw biją kolejne rekordy, a prognozy wpędzają w depresję nawet największych optymistów. Paliwowy horror odbija się również na sprzedaży aut.

W ostatnim czasie zainteresowanie nowymi i używanymi samochodami spadło aż o 1/5. Własne cztery kółka znów stają się synonimem luksusu. Jak Polacy, w dobie kryzysu ekonomicznego, obniżają koszty eksploatacji?

Pokusiliśmy się o małe zestawienie najpopularniejszych "patentów", jakich chwytają się pomysłowi rodacy, by obniżyć koszty eksploatacji samochodu. Na wstępie przypominamy, że - podobnie jak rozmawianie przez komórkę w czasie jazdy czy zaniżanie wartości auta w celu uniknięcia płacenia podatków - każdy z wymienionych niżej sposobów koliduje z prawem!

Reklama

Stary diesel? Hulaj dusza, piekła nie ma...

Zgodnie ze starą motoryzacyjną prawdą, żeby jeździć tanio, trzeba mieć samochód z silnikiem Diesla. Dotyczy ona jednak wyłącznie starszych pojazdów, pozbawionych nowoczesnych rozwiązań technicznych (np. wtrysk typu common rail). W takim przypadku pole manewru jest niemal nieograniczone - kiedy auto ma za sobą "nascie" lat eksploatacji, silnikowi jest zazwyczaj zupełnie obojętne, jakiego rodzaju oleista maź wypełnia zbiornik...

Najprostszym sposobem, który w razie kontroli nie naraża "zawodnika" na jakiekolwiek nieprzyjemne konsekwencje, jest po prostu tankowanie ropy. Co ciekawe, w tym celu nie trzeba wcale odwiedzać stacji benzynowych...

Nieocenione okazują się np. znajomości na kolei. Większość lokomotyw wciąż napędzana jest silnikami Diesla, a maszyniści to w dzisiejszych czasach prawdziwi potentaci paliwowi. Ceny? Przystępne, do negocjacji.

Druga popularna metoda zaopatrywania się w ropę wymaga zainwestowania pewnej sumy pieniędzy. Niezbędne okaże się radio CB. Cały współczesny transport drogowy opiera się na oleju napędowym, a mistrzowie ekonomicznej jazdy ciężarówką zawsze potrafią zaoszczędzić kilka litrów ropy, która teoretycznie dawno już wyleciała przez wydech.

Na "drogowym" kanale "19" często usłyszeć można kogoś, kto chętnie kupiłby "oszczędności". Jak tylko znajdzie się kierowca chcący je sprzedać, panowie zmieniają kanał i umawiają się w określonym miejscu. Oczywiście, nie trzeba się o nic martwić. Pan Henio z ciężarowego MAN-a na pewno ma ze sobą cały niezbędny do zatankowania osprzęt. Wyrzuty sumienia? "Panie, przeca ja musze to sprzedać, bo inaczej mi normy zmniejszą i pewnie się nie wyrobie". No i jak tu rodakowi nie pomóc...?

Do niedawna jednym z popularniejszych sposobów na obniżenie kosztów użytkowania diesla była też jazda na oleju opałowym. Ostatnio jednak jego ceny mocno wywindowano, co w połączeniu z dość dużym ryzykiem wpadki sprawiło, że ma on coraz mniej zwolenników.

Prawdą jest, że "redbull" lub "oranżada", jak pieszczotliwie (ze względu na kolor) nazywany jest olej opałowy, swoim składem niewiele różni się od ropy. Różnice dotyczą przeważnie ilości siarki i właściwości smarnych. Te ostatnie są nieco gorsze niż w przypadku oleju napędowego, co budzić może pewne obawy. Oczywiście, nie u wszystkich...

Ze stoickim spokojem "opał" przez lata stosowali (i stosują) np. właściciele starych mercedesów (W123/W124), w których za zasilanie silnika w paliwo odpowiada, smarowana olejem silnikowym, rzędowa pompa. Większość nawet starszych diesli wyposażona jest jednak w tzw. rotopompy (smarowane olejem napędowym), którym jazda na "czerwonym" raczej nie służy. Jeśli element się zatrze, koszty naprawy wynieść mogą nawet tysiąc złotych.

Pamiętajmy jednak, że jako pierwsza nacja na świecie wymyśliliśmy sposób na picie denaturatu, płynu borygo i wody kolońskiej... By nadać paliwu lepsze właściwości smarne, wielu użytkowników stosuje różnego rodzaju uszlachetniacze. Najtwardsi dolewają do baku popularnego niegdyś "mixolu".

"Opał" to jednak nie wszystko, co znaleźć można w zbiornikach polskich samochodów. Popularne są np. "żółte" lub "zielone" mikstury, służące do napędzania wysokoprężnych silników holowników żeglugi śródlądowej, generatorów prądotwórczych i innych tego typu konstrukcji.

Oprócz tych dość prostych sposobów, jakie polscy kierowcy stosują, by radzić sobie z rosnącymi cenami ropy, rodacy wymyślili również inne, bardziej skomplikowane. Najpopularniejszym jest wykorzystywanie do napędu aut zwykłego oleju roślinnego - takiego, jakiego używamy do smażenia kotletów czy frytek.

Technika ta wymaga jednak sporego doświadczenia i dodatkowych inwestycji. Sęk w tym, że olej kuchenny ma inną lepkość niż napędowy. Aby spalał się dostatecznie dobrze, powinien być wcześniej odpowiednio obrobiony. W lecie bez obaw wielu kierowców wlewa do baku zwykły "kujawski", ale w zimie sprawa mocna się komplikuje. Zanim olej trafi do komór spalania, powinien zostać wstępnie podgrzany do temperatury, w której uzyskuje odpowiednią konsystencję.

Problem? Nie w Polsce! W internecie bez problemu znaleźć można odpowiednie zestawy do samodzielnego montażu. Przepływowe podgrzewacze oleju (przeważnie elektryczne) montowane są zazwyczaj przed filtrem paliwa, co pozwala znacząco wydłużyć żywotność tego ostatniego. Wprawdzie istnieje ryzyko, że podgrzewacz taki doprowadzi do zwarcia w instalacji elektrycznej i nasz ukochany pojazd stanie w płomieniach, ale czego to się nie robi dla oszczędności...

Tyle mi zostało, co mi nakapało...

Wszystkie przedstawione do tej pory "patenty" dotyczyły samochodów z silnikami wysokoprężnymi. Nie myślcie jednak, że właściciele popularnych "benzynówek" stoją na przegranej pozycji... Coraz popularniejszym sposobem zasilania aut z silnikami benzynowymi jest np. stosowanie jako paliwa alkoholu.

Co ciekawe, przeróbka auta na alkohol jest stosunkowo prosta. Wystarczy zwiększyć kąt wyprzedzenia zapłonu i zmniejszyć dopływ powietrza do silnika. Z racji tego, że w skład cząsteczki alkoholu wchodzi atom tlenu, do jej spalenia potrzeba mniej powietrza.

Oczywiście, profesjonalna przeróbka wymaga ingerencji w elektronikę, ale w toku dziennikarskiego śledztwa udało nam się ustalić, że w przypadku starszych silników (nawet tych wyposażonych we wtrysk paliwa) całkiem dobrze sprawdza się najprymitywniejsze przesłonięcie "dolotu".

Z finansowego punktu widzenia najrozsądniejsze wydaje się stosowanie zamiast benzyny alkoholu metylowego. Jego ceny są bardzo przystępne - za litr zapłacić trzeba między 2,2 a 2,6 zł.

Niestety, tutaj zaczynają się schody. Nie dość, że metanol jest zabójczy dla ludzi (szkodliwe jest nawet wdychanie oparów), to potrafi zaszkodzić też silnikowi. Problem w tym, że ma on duże właściwości korozyjne (np. w zetknięciu z aluminium), co szybko odbija się na kondycji jednostki napędowej.

Z tego właśnie względu zdecydowanie lepszym pomysłem jest wlewanie do baku etanolu, czyli najzwyklejszego spirytusu spożywczego. Czy jednak w takim przypadku mówić można o jakichkolwiek oszczędnościach, jeśli za litr tego płynu zapłacić trzeba w sklepie ponad 80 zł? Oficjalnie - nie. Nieoficjalnie - jak najbardziej...

Z pomocą przychodzi popularna niegdyś "księżycówka", czyli - najprościej rzecz ujmując - zwykły bimber. Wprawdzie do jego wytworzenia potrzeba sporo drogocennej energii, ale - jak mało która nacja - potrafimy pozyskiwać ją na wiele niekonwencjonalnych sposobów. Zakładając, że bimbrownia w cudowny sposób zaopatruje się w prąd czy opał - wytworzenie litra podłej jakości bimbru (nie martwmy się, auto nie będzie mieć kaca...) zamknie się w kwocie poniżej 3 złotych...

Co ciekawe, napędzanie samochodów alkoholem etylowym służy nie tylko ekologii, ale też jednostce napędowej. Etanol nie rozpuszcza filmu olejowego w cylindrze, ma wysoką liczbę oktanową (wysoka odporność na spalanie stukowe) oraz - co nie mniej ważne - wysokie ciepło parowania. Oznacza to, że zanim jeszcze w cylindrze dojdzie do zapłonu mieszanki, alkohol bardzo skutecznie chłodzi silnik.

Dla przykładu, od niemal 40 lat tańszy od benzyny etanol legalnie zatankować można na stacjach np. w Brazylii. Samochody wykorzystujące ten rodzaj paliwa osiągają przeważnie dużo dłuższe przebiegi do naprawy głównej niż dzieje się to w przypadku aut zasilanych benzyną. Co więcej, przy odpowiednio wyregulowanej jednostce napędowej nie powinniśmy też odczuć żadnej różnicy w osiągach. Wyraźnie, o ok. 1/4, zwiększa się jedynie spalanie.

Zaznaczamy, że przedstawione informacje należy traktować jedynie jako ciekawostki. Wszystkie opisane działania są niezgodne z prawem, a niektóre stanowią wręcz przejaw skrajnej głupoty i ignorancji. Co więcej, jeśli w czasie kontroli policjant stwierdzi, że do napędu auta używamy paliwa bez akcyzy, skutki będą opłakane. Kara jest tak wysoka, że lepiej w ogóle o niej nie pisać.

Polacy - jak już wspomnieliśmy - radzą sobie jednak w każdej sytuacji. Swego czasu byliśmy świadkami, jak w czasie policyjnej kontroli kierowca dymiącego jak ORP "Błyskawica" terenowego nissana patrola na pytanie o rodzaj paliwa z uśmiechem na ustach stwierdził, że... jeździ na gazie. Macie rację - uniknął mandatu...

***

Trochę prawa:

"Używanie oleju opałowego jako oleju napędowego, a co za tym idzie narażenie podatku akcyzowego na uszczuplenie podlega karze grzywny do 720 stawek dziennych albo karze pozbawienia wolności do lat 2, albo obu tym karom łącznie (art. 73a), natomiast jeżeli kwota narażonego na uszczuplenie podatku akcyzowego jest małej wartości - karze grzywny do 720 stawek dziennych a jeżeli nie przekracza ustawowego progu - karze grzywny za wykroczenie skarbowe".

Kodeks karno-skarbowy.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy