Likwidacja szkody z OC to prosta sprawa. W teorii

Po polskich drogach porusza się przeszło 20 mln pojazdów, nie dziwi więc fakt, że każdego dnia dochodzi do setek kolizji drogowych. Z tego względu każdy samochód osobowy musi posiadać ubezpieczenie OC.

W teorii likwidacja szkody "z OC sprawcy" to prosta sprawa. Po zgłoszeniu zdarzenia ubezpieczyciel przysyła rzeczoznawcę/likwidatora, który stwierdza zakres uszkodzeń i wycenia szkodę. Jeśli poszkodowany zgadza się ze sporządzoną wyceną, w krótkim czasie powinien otrzymać odszkodowanie, które - przynajmniej w teorii - wystarczyć ma na pokrycie szkód.

W rzeczywistości procedury likwidacji często ciągną się w nieskończoność. Ubezpieczyciele robią wszystko, by wypłacić poszkodowanym jak najniższe zadośćuczynienie, wypłacić je jak najpóźniej lub... nie wypłacić go wcale.

Reklama

Poniżej publikujemy list, który (wraz z dokumentacją zdarzenia) trafił do naszej redakcji:

"Zawsze dziwiłem się, dlaczego poszkodowani często nie wzywają policji na miejsce kolizji? Po co im ewentualne problemy, skoro mogą tylko zadzwonić i mieć solidną podkładkę, że zdarzenie miało miejsce. Policja potwierdzi zniszczenia, wykona dokumentację fotograficzną i nikt później nie będzie kwestionował całej sytuacji.

Moja historia zaczyna się podobnie...

29 stycznia 2014 roku, około godz. 19, wracałem z pracy. Padał gęsty śnieg, było ślisko. Zbliżałem się do skrzyżowania na którym zaświeciło się czerwone światło, ze strzałką warunkową zieloną (pieszy mógł przechodzić przez jezdnię). Zacząłem hamować. Jako, że jechałem przepisowo, zatrzymałem się na czas, natomiast kierujący autem sprawcy (kobieta) wjechała w tył mojego samochodu z dość dużą siłą.

Okazało się jednak, ku mojemu zdziwieniu, że mimo sporego uderzenia, auto miało tylko pęknięty zderzak. W tych warunkach meteo nie byłem w stanie więcej dostrzec. Wezwałem policję. Drogówka przyjechała po ok. 15 minutach. Panowie wyjaśnili pani (która zresztą zachowywała się arogancko i agresywnie), że to jej wina. Kierująca przyjęła mandat i zgodziła się, że doszło do uderzenia, rozjechaliśmy się.

Byłem przekonany, że spokojnie zgłoszę szkodę, likwidator przyjedzie i oceni zniszczenia, a ja oddam samochód do blacharza. Niestety, w tym miejscu zaczęły się problemy.

Sprawę szkody zgłosiłem następnego dnia do Towarzystwa Ubezpieczeniowego Allianz. Szybko skontaktował się ze mną likwidator - bardzo miły człowiek - przyjechał, zrobił zdjęcia, wycenił szkodę i przesłał informacje na pocztę elektroniczną.

Zaczęło się oczekiwanie. Niestety, od tej pory likwidator traktował mnie jak powietrze. Na moje zapytania (dotyczące terminu likwidacji szkody) zgłaszane drogą elektroniczną nie otrzymałem żadnej odpowiedzi.

Na infolinii w końcu udało mi się usłyszeć, że "Allianz czeka na oświadczenie sprawcy i notatkę z policji". Dokumenty uzyskali, ja natomiast kilkukrotnie próbowałem uzyskać informacje, dlaczego tak długo trwa likwidacja, mimo że wszystkie dokumenty i opinie były skompletowane przez TU Allianz."

W 29. dniu likwidacji szkody skontaktowała się ze mną przełożona pana likwidatora i poinformowała mnie, że skoro chcę mieć decyzję, to już została przygotowana i będzie za chwilę wysłana. Usłyszałem też - cytuję - "co ja chcę od likwidatora?". Wyjaśniłem, że pan w ogóle nie chce odpowiedzieć na moje zapytania itp....

Otrzymałem decyzję, w której ubezpieczyciel powołuje się, że ślady nie odpowiadają śladom na drugim aucie (co jest bzdurą!) i w związku z tym nie wypłaci mi odszkodowania.

Po odwołaniu (w posiadaniu redakcji - przyp. red.) otrzymałem kolejną - również odmowną - decyzję, w której TU Allianz powołuje się na zeznanie "córki" sprawcy, której nie było na miejscu zdarzenia (!) oraz pani kierującej. Kobiety stwierdziły, że moje auto po kolizji "posiadało inne charakterystyczne uszkodzenia", jakich - o dziwo - podczas oględzin nie stwierdził rzeczoznawca wykonujący zdjęcia!

Oczywiście ubezpieczyciel nie odniósł się do mojego pytania, jakie to uszkodzenia wykryła szanowana pani po kolizji, skoro wcześniej nigdy nie miała z moim autem do czynienia?

Zaznaczę, że wszystkie części mojego pojazdu są oryginalne i - do czasu tej kolizji - nie posiadały uszkodzeń (poza jedynym, niewielkim wgnieceniem powstałym od pionowego słupka, odnotowanym przy oględzinach).

Reasumując, w moim przypadku firma ubezpieczeniowa nie wypłaca pieniędzy, bo powołuje się na "inne uszkodzenia, które były przed kolizją, które stwierdziła sprawczyni" - a których obecności nie stwierdził rzeczoznawca dokonujący oględzin! "

Nasza redakcja jest w posiadaniu dokumentacji opisywanego przez pokrzywdzonego zdarzenia (znamy m.in. treść odwołań i pism od TW Allianz). Wystąpiliśmy już z dziennikarską prośbą do Towarzystwa Ubezpieczeniowego Allianz o ustosunkowanie się i komentarz do tej sprawy... Oto odpowiedź, jaką otrzymaliśmy:

"Niestety ze względy na obowiązujące nas przepisy o tajemnicy ubezpieczeniowej, nie możemy udzielać informacji dotyczących konkretnych spraw i umów ubezpieczenia.

Zapewniam jednak, że sprawę potraktujemy jak skierowane do nas odwołanie i zostanie ona dokładnie przeanalizowana. Skontaktujemy się też z klientem bezpośrednio i przekażemy mu nasze stanowisko oraz wyczerpujące wyjaśnienia."

Bardzo jesteśmy ciekawi, do jakich wniosków poprowadzi "dokładna analiza". Pozostajemy w kontakcie z naszym czytelnikiem, o postępach w sprawie poinformujemy.

A czy wy mieliście podobne przypadki uchylania się ubezpieczycieli od wypłaty odszkodowania?

Polub MOTO INTERIA na Facebooku. Tam znajdziesz więcej zdjęć, ciekawostki i... konkursy. Do wygrania wkrótce samochód na weekend!. Wystarczy kliknąć TUTAJ.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy