Zaczął besztać jak smarkacza...

Coraz częściej dostajemy od Was listy. Poruszacie w nich różnorakie problemy związane z szeroko pojętą tematyką motoryzacyjną.

Na wszystkie listy odpisujemy, a część z nich publikujemy. Oto jeden z nich. Nasz Czytelnik opisuje perypetie z policją, a później z Sądem Grodzkim po zdarzeniu jakie miało miejsce pod koniec ubiegłego roku.

W sytuacji, w której się znalazłem owego feralnego dnia, nie miało miejsca żadne wykroczenie drogowe, które usiłował mi wmówić policjant. U wjazdu do miejscowości Świątniki Górne przede mną do ruchu włączył się z przystanku autobus. Zgodnie z przepisami dobre kilka kilometrów jechałem za nim krętą drogą wiodącą do centrum. Nie można było wyprzedzić autobusu, uprzykrzającego jazdę kłębami dymu z dieslowskiego silnika /przy prędkości jazdy 20 km/h !/, gdyż nie pozwalały na to warunki drogowe. Zakręty lub jadące z naprzeciwka pojazdy uniemożliwiały manewr wyprzedzenia.

Reklama

Dopiero w centrum, opuszczając skrzyżowanie z drogą podporządkowaną kierowca autobusu sygnalizował prawym kierunkowskazem, że zjeżdża do zatoczki przystanku dla autobusów. Automatycznie zmniejszyło to jego prędkość do ok. 5 km/h, a mnie - mając pełną widoczność pustej jezdni w zasięgu wzroku! - dało nareszcie możliwość zabrania się do manewru wyprzedzania. Włączyłem lewy kierunkowskaz i będąc już poza połową przejścia dla pieszych przepisowo wykonałem manewr zostawiając w zatoczce będący jeszcze w ruchu hamujący autobus. Była to więc sytuacja, która w najmniejszym nawet stopniu nie stanowiła zagrożenia na jezdni! Tak dla pieszych, jak i innych pojazdów. Autobus jeszcze się nie zatrzymał, więc nie zachodziła również obawa wtargnięcia pasażera na jezdnię sprzed jego maski. Tak się przedstawiała sytuacja. Zrobiłem dokumentację Jakież było moje zdziwienie, kiedy po kilkudziesięciu metrach od opisanej sytuacji wyskoczył na jezdnię miejscowy posterunkowy i po zatrzymaniu mnie zaczął bezczelnie besztać jak smarkacza, że wyprzedziłem autobus na skrzyżowaniu /!/, zakazie /?/ poczwórnych pasach/?!/ dla pieszych i linii ciągłej/!?/. Skąd on tyle tego nazbierał? Normalne przejście, jak wszędzie, żadnego zakazu poza ograniczeniem do 40 km/h i żadnej ciągłej linii! Próbowałem kulturalnie wyjaśnić zaistniałą sytuację, ale mnie zakrzyczał pytaniem, czy zgadzam się na mandat 500 zł i 12 punktów karnych. Dodał, że to i tak mało, bo należałoby nałożyć nawet 1000 zł mandatu. Oniemiałem. Oczywiście, nie wyraziłem zgody na niesłuszne ukaranie mnie mandatem. Policjant stwierdził, że kieruje sprawę do sądu i abym liczył się z wezwaniem do Wieliczki przed oblicze Temidy.

Na prośbę, aby przyśpieszył spisywanie personaliów (?) z typowo złośliwą flegmą zaczął sprawdzać, czy mój samochód nie jest przypadkiem kradziony i po wielu próbach łączenia się przez telefon zażądał szczegółowego sprawdzenia. Trwało to oczywiście dodatkowych 30 minut! Po przejściach z sercem jestem rencistą, który nie powinien się denerwować. A już sam temat nałożenia niesłusznie 1000 zł mandatu przy pięćsetzłotowej miesięcznej rencie o mało nie przyprawił mnie o zawał. Po zauważeniu legitymacji rencisty łaskawie zaproponował obniżenie mandatu do 200 zł plus oczywiście - obligatoryjne! - punkty karne. Po przetrzymaniu mnie o wiele za długo, aniżeli robią to zazwyczaj kontrolujący policjanci, odszedł z miną bardzo usatysfakcjonowaną posterunkowego, któremu wydaje się, iż dobrze spełnia obowiązki stróża porządku w Świątnikach.

Następne zaskoczenie to postępowanie pracowników Sądu Powiatowego w Wieliczce! Z mojej załączonej dokumentacji widać, że solidnie przygotowałem się do rozprawy, licząc na obiektywną ocenę po zapoznaniu się ze zdjęciami i dokładnym opisem sytuacji. I tak koszty benzyny na dojazd do Wieliczki byłyby niewiele mniejsze od dwustuzłotowego mandatu, ale ambicja nie pozwalała mi na pogodzenie się z autentyczną próbą jego wyłudzenia. Czekałem cierpliwie na wezwanie do Wieliczki. Zamiast wezwania i rozprawy otrzymałem w połowie stycznia WEZWANIE DO ZAPŁATY z informacją, że Kolegium ds. Wykroczeń przy SR w Wieliczce wydało już wyrok 30. listopada ub. roku. Bez przesłuchania podejrzanego o wykroczenie drogowe? Tylko na podstawie wniosku posterunkowego? Od kiedy to nastały takie prawa, że można zaocznie karać kogoś, kto się nie uchyla od przesłuchania, a nawet go oczekuje, licząc że sprawiedliwości stanie się zadość?

Co sądzicie o tej sprawie?

Porozmawiaj na Forum.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: mandat | autobus
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy