Z tirem lepiej nie zaczynać

Wielokrotnie poruszaliśmy na łamach naszego serwisu tematykę największych ciężarówek poruszających się po polskich drogach.

Wracamy do tego tematu, jednak tym razem w kontekście postawy policji. O nocnej przygodzie z tirem oraz reakcji stróżów prawa traktuje list naszej czytelniczki:

"O akcji "Jadę niebezpiecznie? Zadzwoń!" przeczytałam dopiero dziś na Waszym portalu. Następnie przeczytałam artykuł "Tiry zabijają na drogach" i doszłam do wniosku, iż mój przypadek doskonale pasuje do obu tych spraw.

Przypadek ów jest zwięzły, treściwy i wymowny - w każdym razie będę starała się w taki właśnie sposób go przedstawić.

Otóż wracam we wtorek z kina, jadę drogą krajową ze Szczecina do Gorzowa Wlkp. Dochodzi prawie północ, za kierownicą siedzi mój 27-letni narzeczony, Niemiec. Wyjeżdżamy ze Szczecina, w dozwolonym miejscu wyprzedzamy "jakiegoś" tira, tir zostaje w tyle, my jedziemy dopuszczalną 90-tką.

Wjeżdżamy na odcinek drogi, który oznaczony jest jako "czarny punkt". Jedziemy 70. Są dwa pasy, po obu stronach las. Tir, którego wcześniej wyprzedziliśmy, podjeżdża od tyłu na odległość 10 cm, włącza długie światła, oślepia nas, trąbi.

Reklama

W końcu zjeżdża na drugi pas ruchu. Jedzie obok nas, nadal trąbi, robi "uniki" w naszą stronę. Jedzie tak kilka minut. A wszystko dzieje się w "czarnym punkcie". Gdy dojeżdżamy do zakrętu, w końcu zjeżdża na właściwy pas, ale nadal nas oślepia i probuje popchnąć nasz samochód. Boimy się, ja dzwonię na policję. Zgłaszam problem, miejsce, policja obiecuje ustawić patrol w pobliskim mieście za ok. 30 km. Jest ok. Brakuje nam tylko nr rejestracyjnych tira.

Jedziemy 20 km/h powyżej dopuszczalnej prędkości, tir nadal nas terroryzuje od tyłu i próbuje wyprzedzić. Po ok. 10 minutach udaje mu się to, my spisujemy numery, przekazujemy je policji. Dojeżdżamy do miejscowości, w której patrol miał zatrzymać tira. Okazuje się, ze tir zjechał wcześniej na stację benzynową. Tuż przed patrolem (czyżby wiedział? przez radyjko usłyszał?).

Wraz z JEDNYM panem policjantem jedziemy na ową stację. Tir stoi, nr się zgadzają. Policjant prosi o zeznania, wszystko dokładnie opisujemy, kierowca tira nas wyzywa, policjant nie reaguje, kierowca tira przez swoja bezmyślność potwierdza wszystko, co powiedzieliśmy, policjant nie reaguje, kierowca tira grozi nam, ze jeżeli nadal będziemy tak wolno jeździć samochodem, to w końcu jakiś tir wjedzie nam w "d...", policjanta to nie interesuje, kierowca tira wykrzykuje, że musiał świecić światłami, bo dlaczego nie przyspieszyliśmy, policjant nic na to.

Kierowca tira nie czuje się winny, policjant wydaje się być znudzony tą sytuacją, ani razu nie upomina kierowcy tira, iż to, co zrobił, mogło stać się przyczyną wypadku. Wydaje się być poirytowany, iż w ogóle ośmieliliśmy się powiadomić o fakcie policję. Zniechęca nas do podejmowania jakichkolwiek działań przeciwko kierowcy tira, pomimo tego, iż mój narzeczony najchętniej udałby się z tą sprawą do sądu.

Policjant oświadcza, że cała sprawa to "głupota" i że "nie ma co zachodu robić o takie byle co". W międzyczasie słyszymy w policyjnym radyjku kobietę, która przyjmowała nasze zgłoszenie na komendzie, która pyta policjanta, jak długo będzie jeszcze zajmował się "tą bzdurą". Kierowca tira nie chce przyjąć mandatu, policjant chce mieć wreszcie spokojną służbę, my nalegamy na zebranie zeznań.

Kierowca tira nie posiada dowodu osobistego, pokazuje jedynie prawo jazdy, policjanta to zupełnie nie obchodzi. Jeszcze badanko na alkohol. U obu panów 0.0. Policjant przekonuje kierowcę tira, żeby przyjął mandat za używanie świateł w niedozwolonym miejscu i celu, coraz lepiej się ze sobą dogadują, nam natomiast pan policjant probuje okazać swoją niechęć do całej sprawy, bagatelizuje zeznania, wręcz wyśmiewa się z naszej postawy, że to przecież "nie jest powód, żeby od razu na komendę z takim czymś".

Oświadcza nam, że mamy już sobie jechać do domu, a on wypisze mandat za używanie tych świateł i po problemie. Odjeżdżamy, bo widzimy, że nie ma żadnego sensu przekonywanie policjanta, iż kierowca tira "brzydko" się zachowywał na drodze krajowej w "czarnym punkcie".

Przecież policjant i tak nie widzi w tym żadnego problemu, jedyny problem widzi w nas, że przeszkadzamy mu w służbie. Jesteśmy absolutnie przekonani, że po naszym oddaleniu się obaj panowie nas wyśmiali, a o mandacie nie było już żadnej mowy.

Jak myślicie, czy problem ze zgłaszaniem takich sytuacji leży naprawdę w społeczeństwie? A może społeczeństwo doskonale wie, jakie są reakcje policji? A co by było, gdyby za kierownicą siedziała osoba, która w takiej sytuacji nie potrafi zachować się aż tak opanowanie?

I pozostaje jeszcze pytanie - jak będzie się czuł kierowca tira, który jest przekonany o własnej niewinności, bo nie została zwrócona chociażby najmniejsza uwaga, że postąpił niewłaściwie? Czy w przyszłości będzie się bał ponownie zrobić cos takiego? Ja uważam, że nie, ponieważ czuje się bezkarnie i ma na to niejako przyzwolenie naszych władz. A szkoda. Jeżeli takie jest nastawienie, to raczej nie powinny nas dziwić statystyki wypadków."

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: TIR-y | kierowca | policja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy