Unia planuje. Chce "ograniczników prędkości". 150 km/h i koniec!

W ubiegłym roku na drogach państw Unii Europejskiej zginęło 25 250 osób. Aby bardziej uświadomić tragiczny wymiar tej informacji, władze UE sięgają po obrazowe porównanie: "to tak, jakby co tydzień rozbijały się dwa wielkie, wypełnione ludźmi samoloty pasażerskie; i nikt z obecnych na pokładzie nie przeżyłby takiej katastrofy".

Komisja Europejska od dawna i konsekwentnie, chociaż sposobami nie zawsze akceptowanymi przez zmotoryzowanych, zabiega o radykalną zmianę sytuacji. Przyjęta w 2001 r. strategia wyznaczyła cel tyleż ambitny, co prosty: co dziesięć lat liczba ofiar śmiertelnych wypadków drogowych ma zmniejszać się o połowę, by w roku 2050 spaść do zera. Początkowo statystyki napawały optymizmem, jednak aktualne dane nie wyglądają już tak dobrze. Odpowiednie agendy w Brukseli otwarcie przyznają, że w dekadzie 2010-2020 plan poprawy bezpieczeństwa na drogach nie zostanie wykonany.

Reklama

W 2017 r. na europejskich drogach straciło życie o 2 proc. mniej osób niż w 2016 (poprawa nastąpiła w 22 spośród 32 monitorowanych państw, w tym w Polsce). Ale w ciągu ostatnich czterech lat tylko o 4 proc. W okresie 2001-2107 największy postęp odnotowano w krajach bałtyckich: Estonii, na Litwie i Łotwie, gdzie liczba zabitych w wypadkach spadła o ponad 70 proc. Polska z wynikiem minus 48,8 proc., czyli gorszym od średniej dla całej Unii (- 54,1 proc.) na infografikach jest, niestety, zaznaczana kolorem czerwonym - podobnie zresztą jak m.in. Włochy, Węgry, Szwecja, Finlandia czy Rumunia. Słabo wypadamy również pod względem liczby śmiertelnych ofiar wypadków drogowych w odniesieniu do liczby ludności. W 2017 r. ze wskaźnikiem 73,7 zabitych na milion mieszkańców wyprzedzaliśmy tylko Chorwację, Rumunię, Bułgarię oraz Serbię (nie należy do UE, ale jest, podobnie jak Norwegia czy Szwajcaria, uwzględniana w tych statystykach).

W maju br. Komisja Europejska ogłosiła nowy Strategiczny Plan Działań na rzecz Bezpieczeństwa na Drogach (Strategic Action Plan on Road Safety). Plan jest nowy, ale cel ten sam - ograniczenie w latach 2020-2030 liczby zabitych w wypadkach o kolejne 50 proc. Przy okazji sformułowano dodatkowe zadanie: zmniejszenie, w takim samym stopniu, liczby ciężko rannych.

Spośród licznych mniej lub bardziej konkretnych przedsięwzięć, które mają pozwolić na osiągnięcie wspomnianego celu, największe dyskusje wzbudzają te, dotyczące ewentualnych zmian w obowiązkowym wyposażeniu samochodów. Na długiej liście rekomendowanych systemów bezpieczeństwa szczególną uwagę zwracają dwa punkty. Pierwszy mówi o urządzeniu, rejestrującym zachowania pojazdu i kierowcy, co pomagałoby w ustaleniu przyczyn wypadku. Drugi dotyczy "inteligentnego asystenta prędkości". W dokumencie pt. "Preparatory Work for EU Safety Strategy" znajdujemy tabelę, z której wynika, że już zainstalowanie sygnalizatora ostrzegającego, iż właśnie przekroczyliśmy dopuszczalną prędkość, może zmniejszyć liczbę przypadków śmierci na drogach o 5 proc. Urządzenie, pozwalające kierowcy samodzielnie (i dobrowolnie) ustalić górny limit prędkości samochodu - o 21 proc. Gdyby funkcjonowało ono niezależnie od woli osoby prowadzącej pojazd, wówczas zabitych byłoby aż o niemal połowę mniej!

Czy te rozwiązania staną się elementami obowiązkowego wyposażenia aut? Wcześniej czy później zapewne tak. Rolę "czarnych skrzynek" już dzisiaj w pewnym sensie odgrywają kamerki, tak chętnie instalowane przez użytkowników samochodów. Również przymusowe limitowanie prędkości, na podstawie danych z GPS lub z kamer odczytujących znaki drogowe, pozostaje kwestią czasu. Już teraz w samochodach z mocnymi silnikami jest ona elektronicznie ograniczana, zazwyczaj do 250 km/godz. Co stoi na przeszkodzie, by obniżyć tę wartość do, powiedzmy, 150 km/godz.? Ktoś zapyta: a Niemcy? Przecież tamtejszymi autostradami można jeździć dowolnie szybko. Otóż takich odcinków dróg u naszych zachodnich sąsiadów stale ubywa. Kiedyś prawdopodobnie całkowicie znikną, nie tylko ze względów bezpieczeństwa ruchu, ale i z powodu wymogów ochrony środowiska. Odpowiedzią na postawione wyżej pytanie może być także rozwiązanie, opisywane jako "moc na życzenie". Właściciel samochodu, który zapragnie poszaleć np. na torze wyścigowym, poprzez specjalną aplikację będzie mógł niejako zamówić dodatkową moc silnika w swoim wozie. Luksus dostępny na ściśle określony czas i na pewno nie za darmo.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy