To nie są okazje! Nie daj się oszukać!

Od kiedy sterty gazet wyparte zostały przez internetowe serwisy ogłoszeniowe, znalezienie i zakup samochodu z drugiej ręki stały się łatwiejsze niż kiedykolwiek.

Dzięki cyfrowej rewolucji, bez wychodzenia z domu, zobaczyć możemy zdjęcia interesującego nas pojazdu w wysokiej rozdzielczości. Kontakt ze sprzedającym nie wymaga nawet używania telefonu - wystarczy przecież skorzystać z poczty elektronicznej.

Niestety przywiązanie do nowoczesnych technologii może się obrócić przeciwko nam. W sieci aż roi się od naciągaczy, którzy za wszelką cenę chcą dobrać się do zawartości naszych portfeli. Chociaż mechanizm oszustwa od lat pozostaje niezmienny, wielu rodaków wciąż daje się nabrać...

Nie wierz w cuda. Nie istnieją!

Dla osoby śledzącej rynek aut używanych wystawiony w polskim serwisie ogłoszeniowym czteroletni Volkswagen Passat 2,0 l TDI z rzekomym przebiegiem 75 tys. km wyceniony przez niemieckiego sprzedawcę na 19 500 śmierdzi zgniłą przynętą. Niestety nie brakuje osób, dla których oferta wydaje się interesująca. Co im grozi?

Reklama

W większości przypadków - w odpowiedzi na naszego emaila - sprzedający nakreśli nam widmo okazji, której nie sposób przegapić. Z pisanego łamaną polszczyzną maila dowiemy się, że samochód znajduje się w idealnej kondycji technicznej, ma oryginalny przebieg i nigdy nie uczestniczył w żadnym wypadku czy stłuczce.

Następnie uraczeni zostaniemy chwytającą za serce opowieścią o konieczności pilnego pozbycia się pojazdu. Do standardowych zagrań zaliczyć można bajki o wyjeździe zagranicę (najczęściej do Anglii) lub np. "przejęciu danego auta od nieuczciwego leasingobiorcy z Polski", czy też "niechęci do zarabiania na śmierci bliskiej osoby", do której należał samochód.

Niezależnie od historyjki, schemat działania jest ten sam. Samochód wprawdzie znajdować ma się obecnie na terenie Niemiec, ale - zdaniem sprzedawcy - wciąż "zarejestrowany jest w Polsce". Z perspektywy polskiego nabywcy oznacza to zdecydowanie mniejsze koszty rejestracji - odpadają nam bowiem dodatkowy przegląd, tłumaczenia dokumentów, akcyza i opłata recyklingowa. W uszach brzęczą już zaoszczędzone złotówki...

Żelazna zasada - żadnych zaliczek!

Ostatecznie do rozwiązania zawsze pozostaje jedynie kwestia lokalizacji. Samochód znajduje się przecież setki kilometrów od naszego miejsca zamieszkania, mało kto może sobie pozwolić na kilkudniową zagraniczną wycieczkę. Tutaj, na szczęście, z pomocą przychodzi nam charakteryzujący się niezwykłą empatią sprzedający...

Chcąc pomóc rozwiązać nasz problem, idąc nam na rękę, obecny właściciel proponuje więc, że - po wpłaceniu zaliczki, osobiście zajmie się wszelkimi sprawami związanymi z dostarczeniem pojazdu do Polski. W zależności od tego, jaki powód sprzedaży został nam przedstawiony - szczegółowo wylicza wszelkie koszty. W jaki sposób przekazać mamy właścicielowi ustaloną kwotę?

Najczęściej chodzi o przelew na wskazane konto lub przekaz pieniężny za pośrednictwem firmy powierniczej typu Westen Union. Ostatnio, coraz częściej sprzedawcy usiłują również podpierać się znanymi w Polsce markami, jak np. Allegro. Korespondencja prowadzona jest w taki sposób, by klient miał wrażenie pełnego bezpieczeństwa, np. sugeruje się korzystanie z programu ochrony kupujących Allegro.

Problem w tym, że proponowane przez naciągacza rozwiązanie nijak ma się do rzeczywistych warunków korzystania z programu grupy Allegro i jest jedynie sposobem uwiarygodnienia oszustwa. W mailach od sprzedających czytamy np, że skontaktuje się z nami agent serwisu aukcyjnego, a pieniądze za samochód mają być przelane na polski rachunek bankowy Allegro. Sęk w tym, że serwis nie posiada ani agentów, ani kont udostępnianych kupującym lub sprzedającym, bo nie jest przecież stroną umowy. W rzeczywistości jeśli przelejemy środki (np. w postaci 50 proc. wartości auta) na wskazany rachunek bankowy, nie zobaczymy już ani pieniędzy, ani samochodu...

VIN nic ci nie da!

Opisany proceder znany jest policji ze wszystkich europejskich krajów. By się uwiarygodnić oszuści często tworzą fikcyjne strony internetowe z własną ofertą lub podszywają się pod legalnie działające firmy, które faktycznie sprzedają samochody. W tym celu wyłudza się dane osób rzeczywiście sprzedających samochody, prosząc je o przesłanie e-mailem kopii dokumentu tożsamości (np. pod pretekstem uwiarygodnienia transakcji i osoby sprzedającej). Zarówno zdjęcia pojazdów, jak i opisy, którymi oszuści kuszą swoje ofiary kopiowane są z rzeczywistych ogłoszeń. Oznacza to, że - w większości przypadków - opis samochodu zgadzał się będzie np. z rozkodowanym numerem VIN.

Handlarze posługują się często również numerami telefonów, które milkną po przekazaniu im umówionej kwoty. Zakup pakietu startowego to grosze w porównaniu z kwotami zaliczek. Warto dodać, że proceder ten dotyczy nie tylko samochodów osobowych - oszukanych zostało też wiele osób, które chciały np. kupić sprzęt budowlany.

Co zrobić, by nie paść ofiarą naciągaczy? Po pierwsze - pamiętajmy, że samochód to nie karma dla psa, firanka czy żyrandol. Wydawanie na niego ciężko zarobionych pieniędzy bez wcześniejszego obejrzenia auta zawsze jest przejawem skrajnej nieodpowiedzialności. Po drugie - unikajmy ogłoszeń dotyczących "możliwości sprowadzenia", czyli pojazdów, które nie znajdują się na terytorium Polski. Po trzecie - pod żadnym pozorem - nie zgadzajmy się na jakiekolwiek zaliczkowanie pojazdu, jeśli wcześniej nie widzieliśmy auta na własne oczy i nie mieliśmy okazji spotkania się z jego właścicielem...

O komentarz w tej sprawie poprosiliśmy rzecznika prasowego Otomoto:

Codziennie w serwisie pojawia się 25 000 nowych ogłoszeń - a wśród nich również "super okazje", na które mają złapać się klienci gotowi do wpłaty zaliczki. Oszuści świetnie znają preferencje kupujących - wystawiają więc najczęściej poszukiwane modele z ceną średnio o 25 proc. niższą od rynkowej. Kiedyś jeszcze przestrzegaliśmy przed ogłoszeniami ze zdawkowym opisem, ale pojawia się też sporo ogłoszeń z bardzo szczegółowym opisem i dobrymi zdjęciami, oczywiście skopiowanymi z innych serwisów.

Teraz przestrzegamy przed ogłoszeniami bez numeru telefonu. Bo krótka rozmowa to pierwszy, podstawowy sposób na weryfikację sprzedawcy. Niestety kupujący często z niej rezygnują i rozpoczynają korespondencję mailową. A w niej dostają dramatyczne historie pisane łamaną polszczyzną z translatora, kawałki wycięte z regulaminu Programu Ochrony Kupujących (który nie dotyczy kategorii samochodów), logotypy firm pośredniczących w transakcjach, a ostatnio nawet załączniki - np. ze sfałszowanymi fakturami od Allegro.pl.

Przykładów podejrzanych ofert czy maili od sprzedawcy jest sporo w sieci, ale wciąż okazują się skuteczne. Zawierają powtarzalne, "sprawdzone" elementy - dlatego od niedawna wyłapuje je i w ciągu kilku godzin usuwa nie tylko nasza ekipa z biura obsługi użytkownika ale i robot Bouncer (z j.ang. ochroniarz stojący na bramce). Zresztą każdy, kto przeglądając ogłoszenie nabierze wątpliwości co do wiarygodności sprzedawcy może kliknąć w przycisk "Zgłoś nadużycie" na dole strony. To tylko jeden klik, a dzięki niemu zniknie z sieci kolejna pułapka.

Aleksandra Kubicka, serwis otoMoto.pl

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy