To nie prędkość zabija!

Polska policja, a za nią media, powtarzają jak mantrę, że winę za całe zło na drogach ponosi nadmierna prędkość.

Jednocześnie całkowicie ignoruje się fakty, które tę tezę mogłyby podważyć. Np. nie wspomina się o tym, że na niemieckich autostradach wcale nie ma wielu wypadków, a brak ograniczeń nie oznacza, że wszyscy pędzą 250 km/h.

Zapewne niezauważona w Polsce przejdzie również informacja, że próby podnoszenia dopuszczalnej prędkości podejmuje się nawet w... USA. Np. od pewnego czasu na niektórych odcinkach autostrad w Montanie nie ma ograniczeń prędkości. I co? Na niekończących się prostych niewielu kierowców przekracza 200 km/h, reszta jeździ zdecydowanie wolniej.

Reklama

Podobne działania podjęto ostatnio w stanie Utah, gdzie ograniczenie zostało podniesione z 75 do 80 mil na godzinę (ze 120 do 128 km/h). Jednocześnie zostały przeprowadzone badania, mające wykazać jak to wpłynęło na kierowców, ich prędkość jazdy i liczbę wypadków. Okazało się, że przy ograniczeniu 75 mil/h niemal wszyscy kierowcy jeździli z prędkościami 81-85 mil/h (130-137 km/h). Po zwiększeniu limitu, prędkości średnie niemal się nie zmieniły, zamykając się w przedziale 83-85 mil/h (133-137 km/h). To oznacza, że niezależnie od ograniczenia kierowcy sami dopasowywali swoją prędkość do drogi, a więc zmiana dopuszczalnej prędkości niemal nie wpłynęła na rzeczywisty ruch drogowy.

Co za tym idzie, nie doszło oczywiście do zwiększenia liczby wypadków (bo prędkości rzeczywiste niemal się nie zmieniły), natomiast znacząco spadła... liczba mandatów za prędkość.

I właśnie tego chyba najbardziej obawiają się piewcy tezy mówiącej, że "prędkość zabija"...

Szybka jazda po autostradzie:

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: zabójstwo | zabić | nadmierna prędkość | prędkość
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy