Szokujący mandat z Francji. Przyszedł w języku polskim

Czy można się cieszyć z mandatu za wykroczenie drogowe, w dodatku popełnione w kraju, gdzie tego rodzaju grzywny są znacznie wyższe niż u nas? Jak pokazuje postawa jednego z naszych czytelników - można.

Krzysztof  wybrał się do Francji, gdzie pożyczył samochód. Po powrocie do kraju otrzymał przesyłkę o groźnie brzmiącym nagłówku: "Powiadomienie o nałożeniu mandatu". Z pisma tego dowiedział się, że 31 maja wieczorem przekroczył dopuszczalną prędkość. W miejscu, gdzie obowiązywał limit 50 km/godz., pędził 58 km/godz., co zostało zarejestrowane przez fotoradar. Ze względu na możliwość błędu pomiarowego "zaliczono" mu wartość o 5 km/godz. niższą. Ostatecznie zatem przekroczenie wyniosło 3 km/godz., za co kierowcy wymierzono mandat opiewający na kwotę 90 euro.

Reklama

"Jedziesz do Francji lub przejeżdżasz? Uważaj! Każdy przekroczony 1 km/h kosztuje 30 euro" - ostrzega  nasz czytelnik, od razu jednak wskazując jasne strony wspomnianego incydentu: "Ale za to mandaty są piękne i po polsku! Płacę i jeszcze tam wrócę, bo pioruńsko ładny to kraj!"

Z komentarzy pod relacją na ten temat wynika, że p. Krzysztof i tak miał szczęście, bowiem w innych zachodnioeuropejskich krajach bywa jeszcze gorzej. "Ja niestety z Holandii dostałem po holendersku. Przekroczenie o 1 km/h, mandat 30 euro. Tam to idzie wykładniczo, za 10 jest już 430 euro..." - pisze jeden z internautów.

Cóż, zdarza się... Warto jednak zwrócić uwagę na parę szczegółów.

Jesteśmy obywatelami zjednoczonej Europy, co ma też swoje nieprzyjemne konsekwencje. W dzisiejszych czasach polski kierowca podróżujący po Unii Europejskiej nigdzie nie może czuć się bezpiecznie. Nawet jeżeli jedzie autem z lokalnymi numerami rejestracyjnymi.

System namierzania zagranicznych sprawców wykroczeń działa sprawnie i szybko. Do zdarzenia na francuskiej drodze doszło, przypomnijmy, 31 maja, a "Powiadomienie o nałożeniu mandatu" nosi datę 9 czerwca, czyli zaledwie 10 dni późniejszą.

Francuzi uchodzą za bałaganiarzy tymczasem nadesłane przez nich pismo (o ironio losu, zaopatrzone w nagłówek z hasłem Rewolucji Francuskiej: "Liberte - Egalite - Fraternite", czyli: "Wolność - Równość - Braterstwo") wygląda jakby zostało sporządzone przez Niemców albo Szwajcarów. Precyzyjnie umiejscawia wykroczenie w przestrzeni ("RD154, PK/PR: 010 025, kierunek: Paris Vers Mantes La Jolie Les Mureaux") i czasie (31/05/2016, 22.04). Podaje postawę prawną, numer urządzenia kontrolującego z datą jego ostatniej weryfikacji, kod policjanta sporządzającego protokół oraz kod jednostki. Jest też wskazówka, gdzie można szukać dodatkowych informacji (adres strony internetowej, numer telefonu), a także  instrukcja dalszego postępowania. Po prostu nie ma się do czego przyczepić.

Wreszcie najważniejsze. Polscy kierowcy mandaty za przekroczenie dopuszczalnej  prędkości nawet o 10-15 km/godz. uważają za zamach na wolność jednostki, przejaw szykan totalitarnej władzy wobec obywateli, nabijanie kasy państwu, a w najlepszym razie za dowód, iż ludzie zajmujący się wymierzaniem i ściąganiem kar nie mają nic lepszego do roboty. We Francji (a jak słyszymy w innych krajach Europy Zachodniej dzieje się co najmniej podobnie) wystarczy 3 km/godz., czyli z punktu widzenia zmotoryzowanego Polaka kompletnie nieistotny drobiazg, by zubożyć swój portfel o równowartość około 400 zł.                 

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy